Problem polega na tym, że sukces liberalnej ironistki przesuwa ją w stronę ambiwalentnej pozycji establishmentu i jest to zasadniczo ruch bezpowrotny.
Wesoła i krecia
robota liberalnej ironistki polegała na tym, że gdy przychodził poważny pan z teczką i wyciągał z niej jakąś wielką narrację [wstępunio], ironistka mówiła: „oh, really?”, po czym wyłuszczała powody, dla których nie jest w stanie – nawet gdy z żalem – brać na serio (serio‐serio) zawartości teczki. Przyboczna psina liberalnej ironistki, suka Dekonstrukcja, bebeszyła teczkową kiełbasę (ujawniając paskudny skład chemiczny, interesy producentów, patos, pedofilię, i co tam jeszcze), a wyłuszczane powody składały się w mniejsze (siłą elementarnej logiki tego procesu) i alternatywne narracje, samoświadome swojej nieabsolutności. Zgoda na ich współistnienie korelowała z liberalnym kręgosłupem ironistki.
Postmodernistyczny nieabsolutyzm
narracyjny napotkał (oczywiście) opór, ale różnej siły w różnych domenach. Na przykład akademicy starszej daty (mówię o duchu, nie ciele; ci od frazesu, że cała filozofia to przypisy do Platona) walczą do dziś poprzez zamknięcie oczu. Nie znają tych tekstów i ignorują je, nazywając a priori „bełkotem”. Średni opór stawia władza (jako warstwa), z jednej strony poręczny kij ideologii został podgryziony przez tę złą sukę, z drugiej – ko‐symbiotyczne media są (jako całość) postmodernistyczne (tak? no tak, różnorodność jest per saldo lepszym interesem). „Cywilizacja życia” oczywiście toczy piany z pysków, tego nic nie zmieni.
Tak czy inaczej,
krecia (subwersywna) i niekrecia (mnożąca gry i zabawy narracyjne) robota liberalnej ironistki jest z natury (tej konstrukcji) reaktywna. Ironistka nie mówi „oh, really?” pierwsza, czy sama – solo na publicznej scenie – z siebie. Co się więc dzieje, gdy „ironistka wchodzi do zarządu”? To znaczy, gdy zeitgeist liberalnej demokracji czyni z postmodernistycznego nieabsolutyzmu dyskurs dominujący? (A czyni, tym bardziej, im bardziej żyjemy w ponowoczesnej mediokracji.)
Wtedy albo figura liberalnej ironistki degraduje się samozwrotnie do figurki hipstera (to taki wycofany ironista, który zadaje pytanie „oh, really?” samemu sobie [*]), albo też powstaje, jak to ujął w komentarzu inż. Mruwnica, „dziura w dyskursie”.
Liberalna ironistka w zarządzie
nie ma bowiem interesu w tym, żeby pozycję zarządu podgryzać. Nadal deklaruje przygodność i nieabsolutyzm wszelkiej pozycji, ale ponieważ jej własna pozycja jest całkiem‐całkiem, to deklaracja ta aż się prosi o powrót suki D. (ze schroniska), niech obwęszy byłą panią. A z drugiej strony, ironistka nadal daje, hm, odpór panom z metafizyczną czy fundamentalistyczną teczką, bo – nie łudźmy się – są wiecznieżywi, gorzej, że coraz częściej przyłapujemy ją chyba na dawaniu odporu po prostu jakimkolwiek przeciwnikom zarządu. I na tym polega wspomniana na wstępie ambiwalencja.
Ciąg dalszy może nastąpi.
przypisy:
[*] Odpowiedź brzmi: nie. Coś trzeba zmienić.
-
Czyli liberalna ironistka tyko jako pleksa przeciw metafizyczno fundamentalistycznym plujkom, a nie jako zatracenie w rytualnym/przewidywalnym podgryzaniu dla samego podgryzania? Bo inaczej pustka, friendly fire i nagi król (królowa) biega na piętrze zarządu? Ironistka jako przedmiot (kastet), a nie podmiot? Ale przecież już sam fakt bycia pleksą definiuje ironistkę, jako posiadającą jakąś tam własną teczkę, bo inaczej wylądowałaby w schronisku dla nihilistów.
-
Ok., masz rację, mój błąd. Błędnie założyłem, że liberalna ironistka nie ma świata własnego, tymczasem ona go ma w sensie „ten lubię najbardziej, choć wcale nie jest najbardziej prawdziwy”. I teraz: czy problem ironistki z definicji dopuszczającej równowartość/wielość słowników finalnych, a zarazem de facto zajmującej pozycję, która owe inne słowniki marginalizuje, nie jest przypadkiem analogicznym do klasycznego problemu liberalizmu? Czyli jako rządzący liberał dopuszczam do stołu każdego z wyjątkiem tych, którzy zwalczają mój liberalizm, a więc de facto dopuszczam tylko liberałów. I tak trafiamy na motto: zero tolerancji dla nietolerancji.
-
(nota techniczna: odpuszczam sobie tryb przypuszczający; declarative sentences)
1) Poręczna personifikacja „ironistki” ukryła to, że jest u źródła abstrakcyjnym opisem pewnego nastawienia. Nie jest (uwaga, nisko latający banał) realną osobą; jest sensowna tylko w kontekście kontestacji. Ironistce w zarządzie na imię Aporia. Gdy kontestacja staje się niemożliwa – znika. What would Tyler Durden do?
2) Rozważanie można uratować rekonstruując ironistkę spoza niej samej. To znaczy psychoanalizując to dlaczego ironistką się stała. Ponieważ takich narracyjnych nadbudów może być wiele (ale może wcale nie tak dużo), to i ewolucji deironizacyjnych będzie odpowiednio licznie.
-
inz. Mruwnica :
Ironistce w zarządzie na imię Aporia.
za wiki: „Aporia – polski zespół Emo‐core” Hihi.
Rozważanie można uratować rekonstruując ironistkę spoza niej samej. To znaczy psychoanalizując to dlaczego ironistką się stała.
Ale tu znów personalizujesz ironistkę i zarazem sięgasz po, hm, naukę dowodów anegdotycznych (trollu!^^J). Gadanie o gadaniu jest z pewnością wydajne, ale chyba nie ratuje sytuacji. Bo tu ironia, a tu, hmmm, głodne dzieci i samotne matki.
-
hipstera (to taki wycofany ironista, który...
W notce podano kolejną definicję hipstera. Po kilku flejmach na temat hipsterów jeszcze mniej wiem, co to takiego, niż przedtem. Zdaję sobie sprawę, że to zjawisko jest po prostu po hipstersku nieostre, więc już nie nalegam na definicję, tylko ogłaszam konkurs poetycki:
Hipster, hipster, pokaż ???,
dam ci ??? na ????Kto najlepiej uzupełni, zachowując rym i rytm?
-
sheik.yerbouti :
Ale tu znów personalizujesz ironistkę
No właśnie celowo. Bez repersonalizacji, obłożenia dodatkowym mięsem, po wejściu do zarządu ironistka rozmywa się w niemożliwości.
i zarazem sięgasz po, hm, naukę dowodów anegdotycznych (trollu!^^J)
Niekoniecznie. Jeśli można mówić o tym jaki jest stosunek ironistki do słowników finalnych, czy innego whatevera; to można i mówić o pochodzeniu tego stosunku. To jest ciągle kwestia genezy: dlaczego ironia jest tak atrakcyjna?! Być może z bardzo wielu powodów i te powody różnie będą transmutować wraz z „power to the ironists”.
-
nameste :
Próbuję tu przemyśleć sytuację, w której ironia – wydajna broń przeciw uroszczeniom monoidei, skrywającej interesy za pozorem JedynoSłuszności – zaczyna służyć jako narzędzie wykluczania.
Przypuszczam, że Twój problem leży w jakichś Twoich niezwerbalizowanych założeniach. Prawdopodobnie oczekujesz po liberalnej ironistce, żeby spełniała jakieś Twoje dodatkowe marzenia (zgaduję, że to budowa Utopii Bez Wykluczenia Kogokolwiek?) i masz do niej żal, że jest po prostu liberalną ironistką.
Bo ja tu nie widzę żadnego problemu. Co się w życiu liberalnej ironistki zmieni po wejściu do zarządu? Będzie jeździć trochę lepszym samochodem i pić trochę droższe alkohole. Nadal krzewiąc pewien system wartości, który uważa za lepszy od innych (bez pretensji do jedynosłuszności).
-
Hm, ja rozumiem trudności w wyobrażeniu sobie przez Rorty’ego kultury, która będąc w centrum, jednocześnie kwestionowałaby własną pozycję, poprzez ciągłe podważanie, nie tylko własnej jakości, ale i samego sensu swego istnienia. Być może jedynym wyjściem jest podkreślanie przygodności, przypadkowości zajmowania takiej pozycji. Natomiast, gdy piszesz:
nameste :
Jeśli (liberalnie‐ironiczny) „właściciel” dyskursu dominującego mówi ironicznie oponentom „ej, idźcie se załóżcie własny dyskursik i podkarmcie go tak, żeby dominował, co za problem?”
to (abstrahując od tego, że centrum może być chyba tylko jedno i muszą ją raczej wypchnąć, niż założyć własne, konkurencyjne) liberalna ironistka rzeczywiście stawia się w roli ideowego monopolisty z całą przewidywalną retoryką wykluczenia. Tyle, że dzięki ironii pozornie (?) może się wydawać, że to tylko taki apel na wolnym (i płynnym) rynek idei, tak bliskim i przynależnym poglądom naszej ironistki. No, ale taki już chyba los każdego monopolisty, choć rzeczywiście liberalna ironistka będąca w centrum wikła się w wyjątkowo zabawną sprzeczność między deklarowanym umiłowaniem wielości, a faktycznym jej rugowaniem. I tu, zdaje się, prawica podaje sobie rękę z lewicą w krytyce hipokryzji liberalnego dyskursu.
-
nameste :
Przypuszczam... nie, jestem pewien, że nie interesują mnie Twoje psycholo‐domysły. Być może to tylko Twój specyficzny sposób werbalizacji uwag skądinąd ad meritum, ale i wtedy drażniący.
Nie są psycholo‐ (znów coś dopisałeś!). Po prostu tu nie ma żadnego paradoksu ani żadnego problemu. Jeśli Ty go mimo to widzisz to znaczy, że dokładasz do tego zagadnienia jakieś dodatkowe założenia i coś Ci się z nimi nie zgadza.
Dlaczego uważasz, że po wejściu do establismentu liberalnej ironistce powinno się zmienić cokolwiek poza poziomem życia?
-
wo :
Dlaczego uważasz, że po wejściu do establismentu liberalnej ironistce powinno się zmienić cokolwiek poza poziomem życia?
Oto pułapki personalizacji.
galopujący major :
rzeczywiście liberalna ironistka będąca w centrum wikła się w wyjątkowo zabawną sprzeczność między deklarowanym umiłowaniem wielości, a faktycznym jej rugowaniem
A gdyby tak założyć, że każdy Dyskurs Dominujący dochodzi do pewnej granicy, nazwijmy to, nasycenia rzeczywistości roztworem tejże ideologii. Gdybyśmy doszli do 100% – wszystkie sprzeczności zadusiłyby swoją żywicielkę. Ale nie dochodzimy do setki, bo nie da się dojść, przy (powiedzmy) 90% rzeczywistość nie wchłania już więcej (na przykład) ironii. Albo moralności rzymskokatolickiej.
-
Być może nieco się zagmatwaliśmy w czymś w istocie prostym. Widziałem już dwa błędne użycia terminu „postironia” 1) gdy ktoś/coś jest serio (co, jeżeli już trzeba można nazwać „preironią”, choć to nazwa ironiczna) 2) coś bizantyjsko ironicznego, tak bardzo, że jest już ponad.
Ośmielam się mówić „błędne”, ponieważ zbędne. Pierwsze jest po prostu byciem/traktowaniem/wypowiadaniem serio. Drugie jest ironią, być może wymyślną ale ironią.
Tymczasem sens „postironii” jest postironicznie banalny: „to co po ironii”. Tylko co? Być może metoda Zizka‐Wiśniewskiego? Nie wiem. Z ironii można ironicznie ironizować aż do zawrotu głowy. Co zrobić kiedy na prośbę „bądźmy przez chwilę poważni” sala wybucha śmiechem biorąc to za przewrotny żart? Co po orgii?
-
nameste :
Scena (peronowa), w której Hugh Grant usiłuje wyznać miłość (or compatible) Andie MacDowell:
To przecież filmowa adaptacja tekstu Eco o mężczyźnie, który chce powiedzieć do ukochanej „I love you madly”, ale pomo każe mu obłożyć to ironią i powiedzieć ”As Barbara Cartland would put it, I love you madly”. Smutek (ironiczny) ironii leży w tym, że dziś musiałby powiedzieć „As Umberto Eco would put it, I love you madly”, bo tekst z Barbarą już też jest „spalony”. To idzie w nieskończoność jak fraktal, a w szczegółach nie ma nic poza całością.
Ale nie ma (nie będzie) „po”. Utracone dziewictwo nie odrośnie
Moje słowa. Stąd fatalizm.
-
nameste :
Scena (peronowa), w której Hugh Grant usiłuje wyznać miłość (or compatible) Andie MacDowell: nie może ją łupnąć między oczy prostym „ajlawju”
Ale czy dlatego, że są pomo‐ironiczni, czy też dlatego, że ona jest cywilizacjośmierciową ironistką i HG to jej 32 (bodaj) partner, więc on się natęża bardziej dla niej, niż dla spełnienia powszechnie obowiązujących wytycznych? Wtedy nie za bardzo można
w powstałej luce snuć prywatny tekst o uczuciach
bo prywatna luka ma jeszcze więcej ironii w środku.
-
Pingback from Debil czyta Hartmana « Fronesis on 2012-06-25 at 22:51
-
@Nameste
Historia dopisała nowy akapit do Twojej notki: „Skoro postmodernizm, to Władimirowi Putinowi przypadła rola neoliberalnej ironistki, którą świetnie rozgrywa podczas kolejnych medialnych seansów. Jeszcze niedawno mówił dziennikarzom, że „zielone ludki” na Krymie to miejscowi przebierańcy – każdy może kupić mundur w sklepie survivalowym. Wczoraj podczas „priamowo efiru” z narodem ze szczerym uśmiechem kontynuował kwestię, przyznając że wcześniej robił sobie jaja, a „zielone ludki” to byli jednak rosyjscy żołnierze obecni na Krymie w celu emancypacyjnym. Co jednak nie znaczy, że „zielone ludki” na wschodniej Ukrainie to rosyjscy żołnierze. Ciekawe, co powie za miesiąc.” http://antymatrix.blog.polityka.pl/2014/04/18/dziwna-wojna-dziwny-pokoj-dziwny-jest-ten-swiat/
30 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2011/01/ironistka-w-zarzadzie/trackback/