ironistka w zarządzie

Problem polega na tym, że sukces liberalnej ironistki przesuwa ją w stronę ambiwalentnej pozycji establishmentu i jest to zasadniczo ruch bezpowrotny.

Wesoła i krecia

robota liberalnej ironistki polegała na tym, że gdy przychodził poważny pan z teczką i wyciągał z niej jakąś wielką narrację [wstępunio], ironistka mówiła: „oh, really?”, po czym wyłuszczała powody, dla których nie jest w stanie – nawet gdy z żalem – brać na serio (serio‐serio) zawartości teczki. Przyboczna psina liberalnej ironistki, suka Dekonstrukcja, bebeszyła teczkową kiełbasę (ujawniając paskudny skład chemiczny, interesy producentów, patos, pedofilię, i co tam jeszcze), a wyłuszczane powody składały się w mniejsze (siłą elementarnej logiki tego procesu) i alternatywne narracje, samoświadome swojej nieabsolutności. Zgoda na ich współistnienie korelowała z liberalnym kręgosłupem ironistki.

Postmodernistyczny nieabsolutyzm

narracyjny napotkał (oczywiście) opór, ale różnej siły w różnych domenach. Na przykład akademicy starszej daty (mówię o duchu, nie ciele; ci od frazesu, że cała filozofia to przypisy do Platona) walczą do dziś poprzez zamknięcie oczu. Nie znają tych tekstów i ignorują je, nazywając a priori „bełkotem”. Średni opór stawia władza (jako warstwa), z jednej strony poręczny kij ideologii został podgryziony przez tę złą sukę, z drugiej – ko‐symbiotyczne media są (jako całość) postmodernistyczne (tak? no tak, różnorodność jest per saldo lepszym interesem). „Cywilizacja życia” oczywiście toczy piany z pysków, tego nic nie zmieni.

Tak czy inaczej,

krecia (subwersywna) i niekrecia (mnożąca gry i zabawy narracyjne) robota liberalnej ironistki jest z natury (tej konstrukcji) reaktywna. Ironistka nie mówi „oh, really?” pierwsza, czy sama – solo na publicznej scenie – z siebie. Co się więc dzieje, gdy „ironistka wchodzi do zarządu”? To znaczy, gdy zeitgeist liberalnej demokracji czyni z postmodernistycznego nieabsolutyzmu dyskurs dominujący? (A czyni, tym bardziej, im bardziej żyjemy w ponowoczesnej mediokracji.)

Wtedy albo figura liberalnej ironistki degraduje się samozwrotnie do figurki hipstera (to taki wycofany ironista, który zadaje pytanie „oh, really?” samemu sobie [*]), albo też powstaje, jak to ujął w komentarzu inż. Mruwnica, „dziura w dyskursie”.

Liberalna ironistka w zarządzie

nie ma bowiem interesu w tym, żeby pozycję zarządu podgryzać. Nadal deklaruje przygodność i nieabsolutyzm wszelkiej pozycji, ale ponieważ jej własna pozycja jest całkiem‐całkiem, to deklaracja ta aż się prosi o powrót suki D. (ze schroniska), niech obwęszy byłą panią. A z drugiej strony, ironistka nadal daje, hm, odpór panom z metafizyczną czy fundamentalistyczną teczką, bo – nie łudźmy się – są wiecznieżywi, gorzej, że coraz częściej przyłapujemy ją chyba na dawaniu odporu po prostu jakimkolwiek przeciwnikom zarządu. I na tym polega wspomniana na wstępie ambiwalencja.

Ciąg dalszy może nastąpi.


przypisy:
[*] Odpowiedź brzmi: nie. Coś trzeba zmienić.

  1. galopujący major’s avatar

    Czyli liberalna ironistka tyko jako pleksa przeciw metafizyczno fundamentalistycznym plujkom, a nie jako zatracenie w rytualnym/przewidywalnym podgryzaniu dla samego podgryzania? Bo inaczej pustka, friendly fire i nagi król (królowa) biega na piętrze zarządu? Ironistka jako przedmiot (kastet), a nie podmiot? Ale przecież już sam fakt bycia pleksą definiuje ironistkę, jako posiadającą jakąś tam własną teczkę, bo inaczej wylądowałaby w schronisku dla nihilistów.

  2. nameste’s avatar

    @ galopujący major:

    Co to jest pleksa?

  3. nameste’s avatar

    @ galopujący major:

    To jeszcze powiedz, w jakim sensie „szkło akrylowe jest przeciw” plujkom czy tam komukolwiek. Chciałbym lepiej zrozumieć, zanim skomętuję.

  4. galopujący major’s avatar

    Jako „plastikowa”, przezroczysta szyba ochronna. Właśnie takie robią ze szkła akrylowego.

  5. nameste’s avatar

    galopujący major :

    Jako „plastikowa”, przezroczysta szyba ochronna.

    OK, sorry, chyba odpadłem od współczesnych techn. budowlanych.

    Czyli liberalna ironistka tylko jako pleksa przeciw metafizyczno fundamentalistycznym plujkom, a nie jako zatracenie w rytualnym/przewidywalnym podgryzaniu dla samego podgryzania? Bo inaczej pustka, friendly fire i nagi król (królowa) biega na piętrze zarządu?

    Ale i tak nadal nie bardzo rozumiem tę alternatywę, z logiki zdania wynika, że „zatracenie w rytualnym podgryzaniu” jest , czyli ten człon alternatywy uważasz za właściwszy, bardziej przyrodzony roli lib.iron.?

    Płoszy mnie taki nadmiar ekspresji, czemu miałaby się aż „zatracać”?

    Jeśli dobrze rozumiem Rorty’ego, liberalna ironistka (meta)uważa, że świat jest konstrukcją, którą można opowiadać i przemierzać na wiele sposobów, poza tym, oczywiście, może mieć swój własny, ulubiony/popierany. Robi się przykra (baaardzo ironiczna), gdy ktoś usiłuje ją przekonać, że świat, przeciwnie, można i należy opowiadać na tylko jeden sposób, ten a ten. Co się jednak dzieje, gdy sama zajmuje pozycję uprzywilejowaną?

    „Ironistka w zarządzie” to metafora na typ dyskursu dominującego. Jeśli nie jesteś ironiczny, samomarginalizujesz się, bo zarząd potraktuje cię jako plujkę/oszołoma/malkontenta, zarząd władzy realnej rękami zarządów władzy symbolicznej. Zadaniem dla niezależnej liberalnej ironistki jest dekonstrukcja tego typu (ograniczających) zależności. Co zrobi ironistka w zarządzie?

  6. galopujący major’s avatar

    Ok., masz rację, mój błąd. Błędnie założyłem, że liberalna ironistka nie ma świata własnego, tymczasem ona go ma w sensie „ten lubię najbardziej, choć wcale nie jest najbardziej prawdziwy”. I teraz: czy problem ironistki z definicji dopuszczającej równowartość/wielość słowników finalnych, a zarazem de facto zajmującej pozycję, która owe inne słowniki marginalizuje, nie jest przypadkiem analogicznym do klasycznego problemu liberalizmu? Czyli jako rządzący liberał dopuszczam do stołu każdego z wyjątkiem tych, którzy zwalczają mój liberalizm, a więc de facto dopuszczam tylko liberałów. I tak trafiamy na motto: zero tolerancji dla nietolerancji.

  7. inz. Mruwnica’s avatar

    (nota techniczna: odpuszczam sobie tryb przypuszczający; declarative sentences)

    1) Poręczna personifikacja „ironistki” ukryła to, że jest u źródła abstrakcyjnym opisem pewnego nastawienia. Nie jest (uwaga, nisko latający banał) realną osobą; jest sensowna tylko w kontekście kontestacji. Ironistce w zarządzie na imię Aporia. Gdy kontestacja staje się niemożliwa – znika. What would Tyler Durden do?

    2) Rozważanie można uratować rekonstruując ironistkę spoza niej samej. To znaczy psychoanalizując to dlaczego ironistką się stała. Ponieważ takich narracyjnych nadbudów może być wiele (ale może wcale nie tak dużo), to i ewolucji deironizacyjnych będzie odpowiednio licznie.

  8. sheik.yerbouti’s avatar

    inz. Mruwnica :

    Ironistce w zarządzie na imię Aporia.

    za wiki: „Aporia – polski zespół Emo‐core” Hihi.

    Rozważanie można uratować rekonstruując ironistkę spoza niej samej. To znaczy psychoanalizując to dlaczego ironistką się stała.

    Ale tu znów personalizujesz ironistkę i zarazem sięgasz po, hm, naukę dowodów anegdotycznych (trollu!^^J). Gadanie o gadaniu jest z pewnością wydajne, ale chyba nie ratuje sytuacji. Bo tu ironia, a tu, hmmm, głodne dzieci i samotne matki.

  9. janekr’s avatar

    hipstera (to taki wycofany ironista, który...

    W notce podano kolejną definicję hipstera. Po kilku flejmach na temat hipsterów jeszcze mniej wiem, co to takiego, niż przedtem. Zdaję sobie sprawę, że to zjawisko jest po prostu po hipstersku nieostre, więc już nie nalegam na definicję, tylko ogłaszam konkurs poetycki:

    Hipster, hipster, pokaż ???,
    dam ci ??? na ????

    Kto najlepiej uzupełni, zachowując rym i rytm?

  10. nameste’s avatar

    @ galopujący major:

    Rorty (w tej samej Przygodności, ironii, solidarności) pisze:

    Lecz nawet jeśli mam rację, sądząc, że kultura liberalna, której publiczna retoryka byłaby nominalistyczna i historycystyczna, jest zarówno możliwa, jak i pożądana, nie posunąłbym się do twierdzenia, że mogłaby bądź powinna istnieć kultura, której publiczna retoryka byłaby ironiczna. Nie potrafię wyob­razić sobie kultury, która uspołeczniałaby młodzież w taki sposób, by budzić w niej ciągłe wątpliwości co do samego procesu uspołecznienia. Ironia wydaje się czymś z istoty swej prywatnym. Zgodnie z moją definicją, ironistka nie może sobie poradzić bez przeciwstawienia słownika finalnego, który odziedziczyła, słownikowi, który usiłuje sama dla siebie stwo­rzyć. Ironia jest czymś, jeśli nie z istoty swej wrogim, to przynajmniej reaktywnym. Ironiści nie potrafią się obyć bez czegoś, w co by powątpiewali, od czego byliby wyobcowani.
    [podkr. jego]

    Jeśli (liberalnie‐ironiczny) „właściciel” dyskursu dominującego mówi ironicznie oponentom „ej, idźcie se załóżcie własny dyskursik i podkarmcie go tak, żeby dominował, co za problem?”, to jakby spełnia charakterystykę wizji, trudno wyobrażalnej dla Rorty’ego. Próbuję tu przemyśleć sytuację, w której ironia – wydajna broń przeciw uroszczeniom monoidei, skrywającej interesy za pozorem JedynoSłuszności – zaczyna służyć jako narzędzie wykluczania.

  11. nameste’s avatar

    nameste :

    narzędzie wykluczania

    Na przykład wykluczania ekspresji potrzeb, ekspresji konfliktów. Uczuć.

  12. inz.mruwnica’s avatar

    sheik.yerbouti :

    Ale tu znów personalizujesz ironistkę

    No właśnie celowo. Bez repersonalizacji, obłożenia dodatkowym mięsem, po wejściu do zarządu ironistka rozmywa się w niemożliwości.

    i zarazem sięgasz po, hm, naukę dowodów anegdotycznych (trollu!^^J)

    Niekoniecznie. Jeśli można mówić o tym jaki jest stosunek ironistki do słowników finalnych, czy innego whatevera; to można i mówić o pochodzeniu tego stosunku. To jest ciągle kwestia genezy: dlaczego ironia jest tak atrakcyjna?! Być może z bardzo wielu powodów i te powody różnie będą transmutować wraz z „power to the ironists”.

  13. wo’s avatar

    nameste :

    Próbuję tu przemyśleć sytuację, w której ironia – wydajna broń przeciw uroszczeniom monoidei, skrywającej interesy za pozorem JedynoSłuszności – zaczyna służyć jako narzędzie wykluczania.

    Przypuszczam, że Twój problem leży w jakichś Twoich niezwerbalizowanych założeniach. Prawdopodobnie oczekujesz po liberalnej ironistce, żeby spełniała jakieś Twoje dodatkowe marzenia (zgaduję, że to budowa Utopii Bez Wykluczenia Kogokolwiek?) i masz do niej żal, że jest po prostu liberalną ironistką.

    Bo ja tu nie widzę żadnego problemu. Co się w życiu liberalnej ironistki zmieni po wejściu do zarządu? Będzie jeździć trochę lepszym samochodem i pić trochę droższe alkohole. Nadal krzewiąc pewien system wartości, który uważa za lepszy od innych (bez pretensji do jedynosłuszności).

  14. galopujący major’s avatar

    Hm, ja rozumiem trudności w wyobrażeniu sobie przez Rorty’ego kultury, która będąc w centrum, jednocześnie kwestionowałaby własną pozycję, poprzez ciągłe podważanie, nie tylko własnej jakości, ale i samego sensu swego istnienia. Być może jedynym wyjściem jest podkreślanie przygodności, przypadkowości zajmowania takiej pozycji. Natomiast, gdy piszesz:

    nameste :

    Jeśli (liberalnie‐ironiczny) „właściciel” dyskursu dominującego mówi ironicznie oponentom „ej, idźcie se załóżcie własny dyskursik i podkarmcie go tak, żeby dominował, co za problem?”

    to (abstrahując od tego, że centrum może być chyba tylko jedno i muszą ją raczej wypchnąć, niż założyć własne, konkurencyjne) liberalna ironistka rzeczywiście stawia się w roli ideowego monopolisty z całą przewidywalną retoryką wykluczenia. Tyle, że dzięki ironii pozornie (?) może się wydawać, że to tylko taki apel na wolnym (i płynnym) rynek idei, tak bliskim i przynależnym poglądom naszej ironistki. No, ale taki już chyba los każdego monopolisty, choć rzeczywiście liberalna ironistka będąca w centrum wikła się w wyjątkowo zabawną sprzeczność między deklarowanym umiłowaniem wielości, a faktycznym jej rugowaniem. I tu, zdaje się, prawica podaje sobie rękę z lewicą w krytyce hipokryzji liberalnego dyskursu.

  15. nameste’s avatar

    wo :

    Przypuszczam, że Twój problem leży w jakichś Twoich niezwerbalizowanych założeniach. Prawdopodobnie oczekujesz po liberalnej ironistce, żeby spełniała jakieś Twoje dodatkowe marzenia (zgaduję, że to budowa Utopii Bez Wykluczenia Kogokolwiek?) i masz do niej żal, że jest po prostu liberalną ironistką.

    Przypuszczam... nie, jestem pewien, że nie interesują mnie Twoje psycholo‐domysły. Być może to tylko Twój specyficzny sposób werbalizacji uwag skądinąd ad meritum, ale i wtedy drażniący.

  16. wo’s avatar

    nameste :

    Przypuszczam... nie, jestem pewien, że nie interesują mnie Twoje psycholo‐domysły. Być może to tylko Twój specyficzny sposób werbalizacji uwag skądinąd ad meritum, ale i wtedy drażniący.

    Nie są psycholo‐ (znów coś dopisałeś!). Po prostu tu nie ma żadnego paradoksu ani żadnego problemu. Jeśli Ty go mimo to widzisz to znaczy, że dokładasz do tego zagadnienia jakieś dodatkowe założenia i coś Ci się z nimi nie zgadza.

    Dlaczego uważasz, że po wejściu do establismentu liberalnej ironistce powinno się zmienić cokolwiek poza poziomem życia?

  17. sheik.yerbouti’s avatar

    wo :

    Dlaczego uważasz, że po wejściu do establismentu liberalnej ironistce powinno się zmienić cokolwiek poza poziomem życia?

    Oto pułapki personalizacji.

    galopujący major :

    rzeczywiście liberalna ironistka będąca w centrum wikła się w wyjątkowo zabawną sprzeczność między deklarowanym umiłowaniem wielości, a faktycznym jej rugowaniem

    A gdyby tak założyć, że każdy Dyskurs Dominujący dochodzi do pewnej granicy, nazwijmy to, nasycenia rzeczywistości roztworem tejże ideologii. Gdybyśmy doszli do 100% – wszystkie sprzeczności zadusiłyby swoją żywicielkę. Ale nie dochodzimy do setki, bo nie da się dojść, przy (powiedzmy) 90% rzeczywistość nie wchłania już więcej (na przykład) ironii. Albo moralności rzymskokatolickiej.

  18. nameste’s avatar

    wo :

    Nie są psycholo– (znów coś dopisałeś!).

    Zwracasz się do mnie, pisząc o moim „problemie, oczekiwaniach, marzeniach”. Jeśli uważasz, że dopisuję, to, cóż, uważaj.

  19. wo’s avatar

    nameste :

    Zwracasz się do mnie, pisząc o moim „problemie, oczekiwaniach, marzeniach”.

    Zwracam się w odpowiedzi na notkę zaczynającą się od zdania, cytuję, „Problem polega na tym, że...”. Odnoszę się więc do kwestii rzekomego problemu.

  20. nameste’s avatar

    galopujący major :

    Hm, ja rozumiem trudności w wyobrażeniu sobie przez Rorty’ego kultury, która będąc w centrum, jednocześnie kwestionowałaby własną pozycję, poprzez ciągłe podważanie, nie tylko własnej jakości, ale i samego sensu swego istnienia. Być może jedynym wyjściem jest podkreślanie przygodności, przypadkowości zajmowania takiej pozycji.

    Rorty daje pewną (polityczną) odpowiedź (ten człon „solidarność” w tytule nie jest przypadkowy). Ostatni, długi cytat, z samego zakończenia książki:

    chcę odróżnić solidarność ludzką jako utożsamienie się z „ludzkością jako taką” od solidarności ludzkiej jako niepewności, którą stopniowo, w ciągu kilku ostatnich stuleci wpajano mieszkańcom państw demokratycz­nych – niepewności co do własnej wrażliwości na cierpienie i upokorzenie innych, wątpliwości, czy aktualne rozwiązania instytucjonalne są odpowiednie do tego, by radzić sobie z tym cierpieniem i upokorzeniem, otwarcia na możliwe alternaty­wy. Owo utożsamienie się wydaje mi się rzeczą niemożliwą – wymysłem filozofów, nieporadną próbą sekularyzacji idei zjednoczenia z Bogiem. Owa niepewność w stosunku do samego siebie wydaje mi się charakterystyczną cechą pierwszej epoki w historii ludzkości, kiedy to duże grupy ludzi zdołały oddzielić pytanie: „Czy podzielasz nasze przekonania i prag­nienia?” od pytania: „Czy cierpisz?”

    W moim języku oznacza to zdolność do odróżniania kwestii, czy ty i ja mamy ten sam słownik finalny, od kwestii, czy odczuwasz cierpienie.

    Odróż­nienie tych kwestii pozwala oddzielić pytania publiczne od pytań prywatnych, pytania o cierpienie od pytań o cel życia ludzkiego, domenę liberała od domeny ironisty. Pozwala przeto tej samej osobie być jednym i drugim.

    Jest to też zarazem jedna z możliwych odpowiedzi (perspektyw krytyki) wobec problemu zarysowanego w blogonocie.

    Ale tak naprawdę blogonocia pojawia się w innym, mniej politycznym, a bardziej kulturowym kontekście „tropienia obowiązku ironii” jako przyczynka do konieczności / możliwości (i sensu) pojawienia się perspektywy postironicznej. Temat jest rozległy, zagrożenia dryfem (i flejmem) poważne, a mnie ścigają IRL, więc przepraszam, jeśli nie pociągnę tego subwątku aż tak, jak by można.

  21. inz.mruwnica’s avatar

    Być może nieco się zagmatwaliśmy w czymś w istocie prostym. Widziałem już dwa błędne użycia terminu „postironia” 1) gdy ktoś/coś jest serio (co, jeżeli już trzeba można nazwać „preironią”, choć to nazwa ironiczna) 2) coś bizantyjsko ironicznego, tak bardzo, że jest już ponad.

    Ośmielam się mówić „błędne”, ponieważ zbędne. Pierwsze jest po prostu byciem/traktowaniem/wypowiadaniem serio. Drugie jest ironią, być może wymyślną ale ironią.

    Tymczasem sens „postironii” jest postironicznie banalny: „to co po ironii”. Tylko co? Być może metoda Zizka‐Wiśniewskiego? Nie wiem. Z ironii można ironicznie ironizować aż do zawrotu głowy. Co zrobić kiedy na prośbę „bądźmy przez chwilę poważni” sala wybucha śmiechem biorąc to za przewrotny żart? Co po orgii?

  22. nameste’s avatar

    inz.mruwnica :

    Być może nieco się zagmatwaliśmy w czymś w istocie prostym.

    No, nie wiem, czy prostym. Wulgarna teza postmodernizmu (założenie: „wszystko już było”) jest taka, że mówienie serio (wprost) grozi obsunięciem się w banał i kicz. Scena (peronowa), w której Hugh Grant usiłuje wyznać miłość (or compatible) Andie MacDowell: nie może ją łupnąć między oczy prostym „ajlawju”, wije się i kombinuje, jak zmontować „oryginalne zapożyczenie”. To niezbyt komfortowa sytuacja, być pod taką presją („obowiązku ironicznego”).

    Tymczasem sens „postironii” jest postironicznie banalny: „to co po ironii”.

    Ale nie ma (nie będzie) „po”. Utracone dziewictwo nie odrośnie, nie bez śladów. Mówi się.

    Co zrobić kiedy na prośbę „bądźmy przez chwilę poważni” sala wybucha śmiechem biorąc to za przewrotny żart? Co po orgii?

    Z jednej strony żyjemy w kulturze maszapu, to się raczej nasila, niż słabnie (?). Z drugiej – ta orgia od dłuższego czasu nie wydaje się znowu tak cholernie przyjemna i ekscytująca. No i trzeba popatrzeć na stawki „orgiodzireja”, stary problem wciskania potrzeb w brzuch.

    W „mejnstrimowym” sensie (czy ja to mówię ironicznie?) postironia nie chodzi jako „minęliśmy ironię, uff, co dalej”. Chodzi jako „mroczna schizofrenia uprawiana pod butem dekonstrukcji i ironii”. Próbuje się nadać nowy, pozytywny sens zamierzchłym terminom typu „dwójmyślenie”. Patrząc po całości, widzimy retorykę wyzwoleńczą, czy może „jak żyć pod okupacją”.

    Zironizować macki ironii, a w powstałej luce snuć prywatny tekst o uczuciach.

  23. nameste’s avatar

    janekr :

    W notce podano kolejną definicję hipstera.

    Nie, to tylko taka (zabawna, prawda?) charakterystyka hipstera, który musi się jakoś zdefiniować ściślej elsewhere. Zwlekałem z tą uwagą, bo a nuż, ale nie widać wierszyków. Może rytm za prosty.

  24. inz.mruwnica’s avatar

    nameste :

    Scena (peronowa), w której Hugh Grant usiłuje wyznać miłość (or compatible) Andie MacDowell:

    To przecież filmowa adaptacja tekstu Eco o mężczyźnie, który chce powiedzieć do ukochanej „I love you madly”, ale pomo każe mu obłożyć to ironią i powiedzieć ”As Barbara Cartland would put it, I love you madly”. Smutek (ironiczny) ironii leży w tym, że dziś musiałby powiedzieć „As Umberto Eco would put it, I love you madly”, bo tekst z Barbarą już też jest „spalony”. To idzie w nieskończoność jak fraktal, a w szczegółach nie ma nic poza całością.

    Ale nie ma (nie będzie) „po”. Utracone dziewictwo nie odrośnie

    Moje słowa. Stąd fatalizm.

  25. sheik.yerbouti’s avatar

    nameste :

    Scena (peronowa), w której Hugh Grant usiłuje wyznać miłość (or compatible) Andie MacDowell: nie może ją łupnąć między oczy prostym „ajlawju”

    Ale czy dlatego, że są pomo‐ironiczni, czy też dlatego, że ona jest cywilizacjośmierciową ironistką i HG to jej 32 (bodaj) partner, więc on się natęża bardziej dla niej, niż dla spełnienia powszechnie obowiązujących wytycznych? Wtedy nie za bardzo można

    w powstałej luce snuć prywatny tekst o uczuciach

    bo prywatna luka ma jeszcze więcej ironii w środku.

  26. czescjacek’s avatar

    nameste :

    Ale nie ma (nie będzie) „po”. Utracone dziewictwo nie odrośnie, nie bez śladów

    E tam, to jak z wojną, będzie się wspominać ten smutny czas, ale w końcu po kimś zacznie to spływać jak kajak.

  27. nameste’s avatar

    @ sheik.yerbouti:

    Oboje muszą być na skraju zdjęcia masek i, automatycznie, na skraju załamania nerwowego^, bo jeśli jedno zdejmie, a drugie nie było zainteresowane, to obciach, śmieszność, KARA. Właśnie na tej sytuacji polegają powszechnie obowiązujące wytyczne.

    Prywatna luka to wylęgarnia niepokoju i lęku. Całkiem odwrotnie niż tu:

    nameste :

    Zironizować macki ironii, a w powstałej luce snuć prywatny tekst o uczuciach.

    ...bo ta zguerillowana luka powstaje w jakiejś przestrzeni publiczno‐prywatnej, as in: „już wolno używać emotów ;)”

  28. fronesis’s avatar

    @Nameste
    Historia dopisała nowy akapit do Twojej notki: „Skoro postmodernizm, to Władimirowi Putinowi przypadła rola neoliberalnej ironistki, którą świetnie rozgrywa podczas kolejnych medialnych seansów. Jeszcze niedawno mówił dziennikarzom, że „zielone ludki” na Krymie to miejscowi przebierańcy – każdy może kupić mundur w sklepie survivalowym. Wczoraj podczas „priamowo efiru” z narodem ze szczerym uśmiechem kontynuował kwestię, przyznając że wcześniej robił sobie jaja, a „zielone ludki” to byli jednak rosyjscy żołnierze obecni na Krymie w celu emancypacyjnym. Co jednak nie znaczy, że „zielone ludki” na wschodniej Ukrainie to rosyjscy żołnierze. Ciekawe, co powie za miesiąc.” http://antymatrix.blog.polityka.pl/2014/04/18/dziwna-wojna-dziwny-pokoj-dziwny-jest-ten-swiat/

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *