o przekładzie

Po różnych językach chodzą różne słowa związane z tłumaczeniem (translatio, traducere, transferre), etymologicznie oznaczają wszystkie czynność „prze‐mieszczenia” (przeniesienia, przeprowadzenia). Semantyka tego jest taka, że jest coś po stronie języka oryginału i mamy to coś prze‐mieścić, aby znalazło się po stronie języka docelowego. Im bardziej neutralny termin – „przenieść” jest mniej neutralne od „prze‐transferować”, bo poniekąd domniemuje „noszenie”, „ciężar”, „przedmiotowość” obiektu translacji – tym lepiej. Dlaczego?

Dlatego, że to operacja bardzo złożona.

Tak naprawdę polega ona na wytworzeniu innojęzykowego odpowiednika owego „coś”. Tłumaczenie książki to inna książka, „t‑książka”. A spełnieniu wymaganej relacji między „coś” a „t‑coś” – odpowiedniości, czy mocniej: ekwiwalencji – poświęcono dziesiątki teorii dotyczących sztuki translatorskiej.

Podoba mi się bardzo nasz lokalny (czesko‐polsko‐ukraiński) „przekład” (za którym stoi czynność przekładania), ale zanim przedstawię powody, chciałbym podać czeskie uściślenie:

překlad je písemný převod textu z jednoho jazyka do druhého

gdzie převod to znany skądinąd перевод (превод).

Podoba mi się, choć wbrew temu, co stoi wyżej (że neutralność, afizyczność terminu oznaczającego tłumaczenie to zaleta), „przekład” jest bardzo „fizyczny”.

Coś leżało tam, po stronie języka oryginału, a t‑coś przełożono na stronę języka docelowego i teraz tu leży.

Oczywiście, nie tyle leży, ile ma swoje położenie, umiejscowienie w relacji, w relacjach tamtej (źródłowej) kultury i tamtego języka. Przekład musi znaleźć tu miejsce (usieciowienie w bezlik relacji) odpowiednie, ekwiwalentne, adekwatne.

A jednak pociąga mnie bardzo idea leżenia, takiego bardziej dosłownego. Bo powstaje podprogowe skojarzenie: skoro leży, a chce się to coś (t‑coś) poznać – to trzeba podnieść.

Nie ma żadnego automatyzmu, że skoro prze‐mieszczono (czy nawet prze‐prowadzono) cosia, to już samo działa, samo (w sobie) istnieje, samo sobie poradzi, nie trzeba palcem o palec kiwać, jest, działa i już. Nie: trzeba podnieść.

Oryginalne „coś” także leży (w swoim oryginalnym języku/kulturze). Tam też trzeba podnieść, wykonać pracę.

I stąd też moje prywatne kryterium ekwiwalentności (jakości) przekładu: „coś” i „t‑coś” powinny wymagać podobnej pracy. Jeśli po stronie oryginału jest zagadka, to po stronie przekładu – też powinna być (a nie, zamiast niej, rozwiązanie). Tak bardzo z grubsza.

  1. kwik’s avatar

    Dobry przekład powinien dać się ponownie przełożyć na język oryginału z zadowalającym rezultatem.

  2. nameste’s avatar

    @ kwik:

    To się od razu zastrzegę, że interesuje mnie głównie przekład literacki.

  3. czescjacek’s avatar

    wymagać podobnej pracy

    Hihi, to bardzo ładnie, ale tylko przenosi nierozwiązywalny problem trochę dalej, bo jak liczyć tę pracę: wobec wieczności, czy wobec oczekiwanych kompetencji czytelnika?

  4. nameste’s avatar

    @ czescjacek:

    Chytrość polega na tym, że nie rozpatruję problemów:

             praca(wieczność) czy praca(kompetencje)

    a raczej problem: praca/oryginał—praca/przekład.

    No i przecież jasne jest (mam nadzieję), że nie poluję na rozwiązania.

  5. kwik’s avatar

    Literackiego bynajmniej nie wykluczałem. Ale takie przekładanie (czasem po latach) jest bardzo staroświeckie. Literatura w XXI powinna ukazywać się od razu w kilku wersjach językowych, a żadna z nich nie powinna być wyraźnie lepsza od pozostałych ani uważana za oryginał.

  6. nameste’s avatar

    kwik :

    Literatura w XXI powinna ukazywać się od razu w kilku wersjach językowych, a żadna z nich nie powinna być wyraźnie lepsza od pozostałych ani uważana za oryginał.

    Bo?

  7. kwik’s avatar

    Bo takie są trendy. Lokalne wersje filmów i gier komputerowych pojawiają się już w rozsądnym czasie.

  8. login99195’s avatar

    A co z niemieckim „Übersetzen”? Jakby tak dosłownie, to jest to „przesadzić” w sensie „przesiąść z miejsca na miejsce”... poza tym jest jeszcze polskie „tłumaczyć”... nie no, coś się jednak to wszystko nie klei.

    Also: Niemcy starannie rozróżniają pomiędzy przetłumaczeniem pisemnym („übersetzen”) a tłumaczeniem mówionym („dolmetschen”). Ja sobie zawsze to drugie etymologicznie przekładałem na pośrednika w handlu w sensie „deal match”, ale po sprawdzeniu okazało się, że etymologia jest jednak inna

  9. nameste’s avatar

    kwik :

    Bo takie są trendy.

    Czego trendy? Sprzedaży? Trend w popliteraturze jest jedynie taki, że przekłady topbestsellerów są wydawane znacznie szybciej niż dawniej. Taka Rowling. Ale Ty postulujesz zdaje się równoległą „produkcję” tekstów w wersjach wielojęzycznych, kto miałby to robić? Autor?

    Bo jeśli nie, to pomysł leży na uzasadnieniu ekonomicznym.

  10. nameste’s avatar

    login99195 :

    A co z niemieckim „Übersetzen”? Jakby tak dosłownie, to jest to „przesadzić” w sensie „przesiąść z miejsca na miejsce”

    Tak, jest taka cała grupka germańska (skandynawska): oversettelse, oversættelse, översättning. No ale prze‐siadanie / prze‐sadzanie to nadal jest prze‐mieszczanie, więc nie wiem, skąd zarzut, że „się nie klei”.

    jest jeszcze polskie „tłumaczyć”

    Nie wiem, na ile to jednorazowy wybryk słowotwórczy. Bardzo niebezpieczny. Bo z jednej strony to jest świetne, „tłumaczyć” z języka na inny znaczy „objaśniać niewiadome”: przekład jest wyjaśnieniem oryginału w terminach zrozumiałych dla odbiorcy. Ale ta zaleta jest zarazem wadą, bo nasuwa (nie do końca uzasadnione) domniemanie, że przekład rzeczywiście wyjaśnia oryginał. A tymczasem sam oryginał (dla natywnego odbiorcy) wcale nie musi być jasny. Por. „dojaśniające” akcje translatorskie Barańczaka, brr&tfu.

  11. nameste’s avatar

    login99195 :

    przesiąść z miejsca na miejsce

    A, jeszcze jedno: sadzony czy sadzany to jest znacznie mniej sexy od prze‐łożony.

  12. kwik’s avatar

    Ale na zwłoce w wydawaniu przekładów z pewnością też się traci kasę, stąd m.in. pośpieszne wydawanie lokalnych Potterów (to akurat chyba zły przykład, tu trzeba jeszcze zdążyć przed następną częścią).

    Nie postuluję równoległej produkcji tylko jednoczesną premierę wydań lokalnych porównywalnej jakości. Autor oczywiście nie musi być poliglotą, natomiast (odpowiednio zachęcony przez wydawcę) powinien być skłonny do ścisłej, natychmiastowej i wyczerpującej współpracy z tłumaczami.

  13. telemach’s avatar

    nameste:

    „coś” i „t‑coś” powinny wymagać podobnej pracy.

    Nie wiem. Rozumiem intencje, mimo to gubię się. Tłumacz może się namordować przekładając latami napisane w kilkutygodniowym porywie coś. Z niekoniecznie ładnym rezultatem.

    I odwrotnie. O Boyu powiadano, że tłumaczył Komedię Ludzką pracując na lekkim rauszu, kawałkami, przed zaśnięciem, po powrocie nad ranem z nory, w której prowadził (obok kariery uniwersyteckiej) hulaszczy i kabaretowy tryb życia. Jego tłumaczenie całego Balzaca jest kongenialne. Jak on to robił – nie wiem, wiem, że nie mógł włożyć tyle samo intensywnej pracy co autor, bo by (też) zszedł z wyczerpania przed ukończeniem.

    Więc może lepiej poszukać lepszego/precyzyjniejszego kryterium niż „strasznie się wytężał” ?

  14. nameste’s avatar

    @ telemach:

    Będę (najwyraźniej) musiał jeszcze popracować, aby pisać nie tylko niezrozumiale, ale absolutnie niezrozumiale.

    Praca, wspomniana w blogonocie, to praca czytelnika. Praca zrozumienia, odtworzenia (świata przedstawianego), wniknięcia. To, co się składa na „performatyw lekturowy”. No i, oczywiście, nie chodzi mi o „ilość” tej pracy, a o jej rodzaje.

    Czytelnik przekładu może mieć więcej roboty, ze względu na obcość kultury czy realiów. Ale natywny czytelnik oryginału też ma co robić, nespa.

  15. babilas’s avatar

    nameste :

    Nie wiem, na ile to jednorazowy wybryk słowotwórczy. Bardzo niebezpieczny. Bo z jednej strony to jest świetne, „tłumaczyć” z języka na inny znaczy „objaśniać niewiadome”: przekład jest wyjaśnieniem oryginału w terminach zrozumiałych dla odbiorcy. Ale ta zaleta jest zarazem wadą, bo nasuwa (nie do końca uzasadnione) domniemanie, że przekład rzeczywiście wyjaśnia oryginał. A tymczasem sam oryginał (dla natywnego odbiorcy) wcale nie musi być jasny. Por. „dojaśniające” akcje translatorskie Barańczaka, brr&tfu.

    Ech, u Ciebie chyba sezonowe to jest. To = cykliczne, zimowe napady antybarańczakizmu.

  16. kwik’s avatar

    Rzuciłem okiem na poprzedni napad, a tam zabawny przykład ulepszenia Barańczaka – w jego stylu:

    Я сижу у окна. За окном осина.
    I sit by the window. Outside, an aspen.
    Siedzę przy oknie glony za nim mokną

  17. nameste’s avatar

    babilas :

    chyba sezonowe to jest. To = cykliczne, zimowe napady antybarańczakizmu

    Przecież to tylko drobna ilustracyjna wzmianeczka, żaden napad.

  18. babilas’s avatar

    nameste :
    re: cykliczne, zimowe napady antybarańczakizmu

    Przecież to tylko drobna ilustracyjna wzmianeczka, żaden napad.

    No właśnie dlatego na widok pierwszych objawów odgwizduję spalonego, żebyś na swym ulubionym spienionym bachmacie nie pognał w listopadowy zaśnieżony step.

  19. nameste’s avatar

    babilas :

    na widok pierwszych objawów odgwizduję spalonego

    Za niniejszą blogonotę odpowiedzialny jest Marcel.

    A dokładniej:

    Dwa — nie ma rzeczy nieprzekładalnych, są tylko takie, które w danym języku jeszcze nie znala­zły swojego odbiorcy, co by je zrozumiał, rozgryzł i poukładał dla użytkowników innego języka zro­zumiałymi terminami. Są rzeczy niewarte przekładu, to tak, są rzeczy kuresko trudne w przekła­dzie, ale nie ma takich, których się nie da przełożyć, wyjaśnić, choćby z jednego słowa trzeba było zrobić cały akapit literek i spacji. Czasem do tego trzeba geniusza i czasem można się na niego nie doczekać, ale to nie znaczy, że się nie da.

  20. babilas’s avatar

    nameste :

    Za niniejszą blogonotę odpowiedzialny jest Marcel.

    Aha, ciekawego notka ma ojca chrzestnego. Dzięki za odsyłacz.

    Moje trzy grosze. Z jakością tłumaczeń poetyckich, to nie mają problemu dwie grupy czytelników. Po pierwsze, ci którzy nie znają w ogóle języka oryginału (o ile w wynikowym tekście nie ma jakichś oczywistych błędów stylistycznych itp.). Po drugie, ci którzy znają dobrze język oryginału (bo sobie po prostu czytają w oryginale). Największy kłopot jest z tymi, którzy znają język *trochę* – i tutaj mechanizm jest prosty: w tekście pierwotnym jest takie‐to‐a‐takie słowo, które znaczy to‐i‐to (wiem, bo sprawdziłem w słowniku!), a w tłumaczeniu, proszę co za niedoróbka, jest zupełnie inne słowo! Do dupy z takim tłumaczem! (I w step galopem).

    Wyjaśnię jeszcze skąd przybywam i dokąd idę (bo to, że nie jestem awatarem, za którym kryje się sam Barańczak, to chyba jasne). Otóż, niestety, nie dane mi jest doznawać wzruszeń w kontakcie z tekstem poetyckim. Jakimkolwiek. Parafrazując Marcelego, nie dostałem w ryj Williamem Blejkiem. Ani nikim innym. Królestwo moje jest z innego świata, najwyraźniej, choć nie jest to jakiś szczególny powód do dumy i chwały. Mimo tego kalectwa rozumiem, że tłumaczenie wierszy rządzi się innymi prawami niż przekład tekstów fachowych, gdzie (na przykład) diflubenzuron musi być przetłumaczony jako diflubenzuron, a nie jako proszek ów biały, który robactwu plugawemu zagładę sromotną niesie niezawodnie.

    Jedynym moim punktem stycznym z tłumaczeniami mowy wiązanej są sztuki (najczęściej) Szekspira. I tutaj interesuje mnie przede wszystkim to, w jaki sposób można podać tekst tłumaczenia ze sceny, czy nie gubi się rytm, czy nie ma niepotrzebnych grzegrzółekSzczebrzeszynów, a także czy tekst ma – w kontekście konkretnej sceny, ale i całości sztuki – sens, czy język tłumaczenia jest konsekwentny, żywy, czy dostatecznie odróżnia (cieniuje) postaci na scenie. I z tej mojej wysuniętej reduty wiele Barańczakowi zarzucić nie mogę. A wręcz przeciwnie.

    I jeszcze dwa wyjaśnienia. Ze względów, mówiąc krótko, rodzinnych dysponuję natywnym (bądź niemal natywnym – fonetyka) angielskim. A wiersze Blake’a (i innych) znam po łebkach, ale wyłącznie dla ich znaczenia kulturowego (a nie emocji, których we mnie, współczesnym Gałkiewiczu, jako się rzekło, nie wzbudzają).

  21. nameste’s avatar

    babilas :

    Największy kłopot jest z tymi, którzy znają język *trochę* — i tutaj mechanizm jest prosty: w tekście pierwotnym jest takie‐to‐a‐takie słowo, które znaczy to‐i‐to (wiem, bo sprawdziłem w słowniku!), a w tłumaczeniu, proszę co za niedoróbka, jest zupełnie inne słowo! Do dupy z takim tłumaczem! (I w step galopem).

    Biorę to „kłopot z tymi” do siebie. Wyżej podałeś link do zamiast‐zamiast jako przykład takiego właśnie (jak teraz zrozumiałem) „w step galopu”. Tyle że tam – w dyskusji – są konkrety. Nieco poważniejsze niż „sprawdziłem w słowniku”. So, zapraszam do konkretów, a powyższą opinię mam za gołosłowną (i, nie ukrywam, irytującą).

  22. andsol’s avatar

    Bardzo nieśmiało z moim jednym groszem. Sugestia, że przełożony tekst takie niesie wyzwania myślowe (zagadki) docelowej językowej społeczności jakie oryginał jego naturalnym odbiorcom, ma już milczące założenie, że różne społeczności podobnie traktują jakość i akt pisania oraz twórców. I to chyba więcej trudności wniesie niż wymiecie, co nie jest dobre wedle wiadomej brzytwy.

    Bardzo proste przykłady. Natchnione poematy Karola Wojtyły mieć mogą nikły odzew w czeskim przekładzie. A porywająca poezja z ostatnich czasów Jarosława Rymkiewicza przy najkongenialniejszym przekładzie zapewne nie porwie do czynu czyli rewolucji takich np. mormonów.

  23. nameste’s avatar

    andsol :

    Natchnione poematy Karola Wojtyły mieć mogą nikły odzew w czeskim przekładzie. A porywająca poezja z ostatnich czasów Jarosława Rymkiewicza przy najkongenialniejszym przekładzie zapewne nie porwie do czynu czyli rewolucji takich np. mormonów.

    Kiedy bo akurat poezja Rymkiewicza sama, solo, bez książek, a zwłaszcza publicystyki, raczej nikogo nie porwie do czynu, polskiego czytelnika też niespecjalnie. A znowuż gdyby się trafił jakiś Czech na skraju konwersji, to po lekturze Wojtyły mógłby ozdrowieć. No i: kto wewogle czyta Wojtyłę.

  24. telemach’s avatar

    nameste :

    No i: kto wewogle czyta Wojtyłę.

    Jeśli to jest stwierdzenie, to warte poparcia. Bo: nakłady były (swego czasu) overkillowe, agora nawet kiedyś rzuciła pod papodachówki, nie mówiąc już o różnego rodzaju „Gospodyniach domowych” itepe. W ramach cenowo korzystnych dodatków do tabloidu to było i nie wiadomo co się z tym stało, pewne jednak, że nie znane są przypadki przemiału, bo jakże. Statystycznie bardzo prawdopodobne, że od czasu do czasu ktoś sięga,

    Jeśli pytanie, to patrz wyżej.

  25. nameste’s avatar

    telemach :

    Jeśli to jest stwierdzenie, to warte poparcia. Bo: nakłady były (swego czasu) overkillowe

    No, nakłady Lenina (itp.) też były overkillowe, zbiornice makulatury przeżywały boom, gdy wreszcie.

    Właściwie to ani stwierdzenie, ani pytanie: to postulat – nie warto. I nie mówię o encyklikach, bo to, powiedzmy, politgramota. Mówię o poezyjach, o dramacie Promieniowanie ojcostwa. To jest po prostu brrr.

  26. babilas’s avatar

    nameste :

    Biorę to „kłopot z tymi” do siebie. Wyżej podałeś link do zamiast‐zamiast jako przykład takiego właśnie (jak teraz zrozumiałem) „w step galopu”. Tyle że tam – w dyskusji – są konkrety. Nieco poważniejsze niż „sprawdziłem w słowniku”. So, zapraszam do konkretów, a powyższą opinię mam za gołosłowną (i, nie ukrywam, irytującą).

    No ale w tym cały problem, Zacny, że cytowaną teorię ogólną wywiodłem właśnie z tych “konkretów w dyskusji” pod owym wpisem. Zaczynasz ją bowiem od epitetów (kit, wybryki), a potem na przełaj przez czepianie się literówek idzie ku argumentowi słownikowemu (quel scandal, quel scandal – legs przetłumaczył jako nóżki, fi donc, tu devrais avoir honte!). I potem jest – pracowicie przeze mnie (dla uniknięcia gołosłowności) zacytowane – “do dupy z taką robotą” i znów trochę zagęszczonych epitetów (tandeta, miernota, nieudolność, fałsz). No i na finał powrót do argumentu słownikowego w ujęciu buchalteryjnym (że u Krzyżewskiej jednak więcej słów się zgadza z oryginałem, podczas, gdy Barańczak produkuje masowo gnioty). Reszta wywodu mniej więcej w tym samym wątrobowym stylu.

    Co jest natomiast ciekawe, to to, że w dyskusji sporo osób z różnych zakątków internetu próbowało bardzo taktownie (i równie nieskutecznie) zasygnalizować, ze może jednak Twój ogląd zagadnienia nie jest do końca powszechny.

    Ja nie wiem, jak należy tłumaczyć poezję, aby trafiała do odbiorcy: zastrzegłem się, że do mnie nie trafia, bez względu na to kto pisał i kto tłumaczył. Jakbyś napisał, że tłumaczenie Krzyżewskiej porusza ukryte struny Twojej duszy, albo że rezonuje z całym Twoim doświadczeniem życiowym albo że odsłania nierozpoznane pola znaczeniowe Twojej świadomości, to pewno bym pokiwał głową i może nawet przeczytał, żeby dać sobie też szansę na poruszenie, rezonowanie i odsłonięcie. Ale sam przecież wybrałeś sobie argumenty, więc nie miej pretensji do mnie, że falsyfikowalne.

    Gdybym zadbał był o Twoją (zupełnie dla mnie niespodzianą) irytację i kpinę opakował w jakieś konwenanse, nie znaczyłoby to przecież, że mniej się z Tobą nie zgadzam. Rekapitulując: Barańczak mi wisi i powiewa, natomiast śmieszy mnie Twój dżihad (niczym WO versus applesceptycy).

  27. nameste’s avatar

    babilas :

    na przełaj przez czepianie się literówek idzie ku argumentowi słownikowemu (quel scandal, quel scandal — legs przetłumaczył jako nóżki, fi donc, tu devrais avoir honte!)

    No, jeśli z okołonóżkowej dyskusyjki wyciągnąłeś ten jedynie wniosek, że chodzi o pojedyncze słowo, to rzeczywiście, się nie porozumiemy (i na nic Twoje zastrzeżenia, że poezja Cię nie rusza etc.). Takie streszczenie jest po prostu niewierne i nieuczciwe (i to jest także powodem mojej irytacji).

    Z oceny, że „Barańczak dopisuje autorom kilogramy własnej interpretacji, której w oryginalnym tekście nie uświadczysz” wskazujesz na słowo „kilogramy” i mówisz „aha, buchalteria, zostałeś przyłapany!”.

    Ale sam przecież wybrałeś sobie argumenty, więc nie miej pretensji do mnie, że falsyfikowalne.

    No, rzeczywiście. Jak diabli.

    Co jest natomiast ciekawe, to to, że w dyskusji sporo osób z różnych zakątków internetu próbowało bardzo taktownie (i równie nieskutecznie) zasygnalizować, ze może jednak Twój ogląd zagadnienia nie jest do końca powszechny.

    I? Od dawna wiadomo, że zdania są podzielone, to jakoś ma mi przeszkadzać w posiadaniu własnego zdania?

    Rekapitulując: Barańczak mi wisi i powiewa, natomiast śmieszy mnie Twój dżihad

    Nieadekwatne słowo. Przy okazji zeznaję, ze nie wypowiadałem się i nie zamierzam o Barańczaka tłumaczeniach Szekspira. Być może są genialne (albo bezboleśnie przyswajalne, whatever). Co nie znaczy, że w innych zatrudnieniach translatorskich St.B. jest poza krytyką.

  28. estimado’s avatar

    @ login99195:

    Dzien dobry, jestem tu nowiusienki, z krotka wizyta:

    Co do Niemcow, to maja w odniesieniu do czynnosci przekladu cala palete wyrazow do uzycia – najogolniejsze Sprachmittlung (posrednictwo jezykowe, wszelka pomoc w rozumieniu wypowiedzi miedzy jezykami, czyli zarowno Dolmetschen jak i Übersetzen), do tego Übertragung (przeniesienie), i jeszcze Nachdichtung, odrebny wyraz na oznaczenie przekladu rymowanego.

    Chcialbym zwrocic Wasza uwage, ze bodaj we wszystkich jezykach wyrazy ogolne na okreslenie tlumaczenia wywodza sie od okreslen, dotyczacych fizycznego transportu, przeniesienia rzeczy, obiektu fizycznie istniejacego.

    Jakos tak sie sklada, pewnie za przyczyna tego, ze nasza frazeologia jest jakims odbiciem sposobu dzialania naszego mozgu w sferze obrazowania pojec abstrakcyjnych. Prze‐lozyc, Perevesti=prze-prowadzic, Übersetzen=prze-sadzic, übertragen=prze-niesc etc. etc.
    Czyli wszystkie te wyrazy w jakims sensie sa metaforami, przenosniami (uwaga: „przenosnia” – to tez takie slowo, u zrodel dotyczace fizycznego przemieszczania, czyli samo bedace przenosnia; troche podobnie jak okreslenie „gra polslowek”, ktore samo jest gra polslowek ;-)

    A skoro juz mowa o obrazowaniu, to w przekladzie literackim, zwlaszcza poetyckim, powinno – jak mysle – chodzic niekoniecznie o doslownosc, ktora pozwolilaby na dokonanie adekwatnego zwrotnego przekladu (co z idiomami?!), lecz wlasnie o wywolanie u czytajacego/sluchajacego mniej wiecej tych samych „obrazow”. Oklepane spostrzezenie,reami (literackimi) jest jak z kobietami: te piekne nie sa wierne i vice versa.

    Pozdrawiam.

  29. estimado’s avatar

    Przepraszam za niezastosowanie sie do zyczenia, by nie pozdrawiac. Zostalem przyslany linkiem do konkretnego watku/pokoju i postanowilem sie odezwac bez rozgladania sie po innych pomieszczeniach, niestety rowniez po tym, gdzie wywieszono „regulamin”.

  30. nameste’s avatar

    estimado :

    Przepraszam za niezastosowanie sie do zyczenia, by nie pozdrawiac

    Skoro z „krótką wizytą”, to nie ma sprawy. W razie gdyby znowu ktoś Cię przysłał, rozważ, proszę, używanie polskich znaków diakrytycznych.

  31. estimado’s avatar

    Dalszego udzielania się tutaj wprawdzie całkiem nie wykluczam, ale też raczej nie zakładam. Przekartkowałem kilka rzeczy. Ton niektórych komentarzy, choćby w powyższej dyskusji, jest na moje podniebienie nieco... apodyktyczny, w stylu cokolwiek onetowym (hasło: „tyle w temacie”). To samo ze sposobem argumentacji w dyskusji – Niemiec rzekłby „allzu rechthaberisch”...

    Źle znoszę również pogardliwe wypowiadanie się o twórczości ludzi, których dorobek w danej dziedzinie, jak można przypuszczać, zdecydowanie przewyższa osiągnięcia jego recenzenta. Czytuję przekłady Barańczaka i Krzyżewskiej (np. Brodskiego, ale nie tylko), nierzadko miewam zastrzeżenia, i to poważne, nie w pełni też zgadzam się z tym, co Barańczak pisze np. w „Ocalone w tłumaczeniu”, ba – czasem sam coś przełożę, mam więc także własne doświadczenia i spostrzeżenia... ale co innego konkretna krytyka, a co innego ryczałtowe „plucie pod górę”.

    Dodatkowy problem stanowi wymóg używania polskich znaków diakrytycznych. Używam na co dzień niemieckiej klawiatury i o ile w Wordzie udało mi się osiągnąć sensowny dostęp do polskich liter, o tyle w programach internetowych (przeglądarki i programy pocztowe) stoję przed smętną alternatywą rozłączną. Dla napisania niniejszego przeniosłem się pod Worda, by spełnić życzenie Gospodarza i pożegnać się w sposób taktowny.

  32. ludwigbodmer’s avatar

    Taki lekko analny wtręt – Czesiska też mają dwa słowa – preklad i tlumoceni odpowiednio dla pisemnego i ustnego przedkładu/tłumaczenia

  33. czescjacek’s avatar

    estimado :

    Źle znoszę również pogardliwe wypowiadanie się o twórczości ludzi, których dorobek w danej dziedzinie, jak można przypuszczać, zdecydowanie przewyższa osiągnięcia jego recenzenta.

    Hitler miał większe ode mnie osiągnięcia polityczne, od teraz będę wyrażał się o nich z szacunkiem.

  34. eli.wurman’s avatar

    estimado :

    Używam na co dzień niemieckiej klawiatury

    W Windows to jest coś jak ctrl+shift+alt.

    czescjacek :

    Hitler miał większe ode mnie osiągnięcia polityczne, od teraz będę wyrażał się o nich z szacunkiem.

    A ja od dziś zacznę szanować Tadeusza Mosza, Richarda Mbewe i tego kolesia, co zaorał Barringsa, krótkiego fiutka od wałów w Goldman Sachs. I Balcerowicza‐Mikke.

  35. Gammon No.82’s avatar

    estimado :

    Ton niektórych komentarzy (...) jest (...) w stylu cokolwiek onetowym (...) Źle znoszę również pogardliwe wypowiadanie się o twórczości ludzi, których dorobek w danej dziedzinie, jak można przypuszczać, zdecydowanie przewyższa osiągnięcia jego recenzenta.

    To jest właśnie w stylu par excellence onetowym: „jak śmiesz krytykować majtki Dody, a co Ty w życiu osiągnąłeś, żal mi Ciebie” i tak dalej, i tak dalej.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *