Książka Stiega Larssona dzieje się w ponowoczesności zaludnionej przez sympatycznych, jeśli nie młodych, to w tzw. sile wieku, zdrowych i zdrowożyjących wyluzowanych Szwedów, których na wiele stać (na gadżety, przyjaźń, wielokątne związki, lojalność, idee, popełnianie błędów). Ma ona, ta ponowoczesność, także warstwę reliktową, złożoną z resztówek plutokracji, różnej maści i generacji nazistów oraz postzimnowojennej biurokracji. Jest rodzima i zglobalizowana przestępczość, zawsze na czasie, jak zwykle powiązana z reliktami. Jest też awangarda: cyberpunkowa subkultura marginalnych, samowykluczających się z mainstreamowego optymizmu (i zapieprzu), albo wykluczonych niekoniecznie z własnej woli.
Tkankę tego świata stanowią bez widocznej reszty rozmaite urządzenia: techniczne i społeczne, drobiazgowo opisywane przez Larssona, jakby chciał przez te szczegóły dotrzeć do wymykającego się sedna. Metoda dziennikarskiego śledztwa: zbieraj wszystko, co można zebrać, a nuż wyłoni się z tego jakiś obraz albo trop.
Film (szwedzki) Millenium. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet jest (prawie tak) odległy od książki jak tylko można. Dominują ludzie starsi, brzydcy, no, co najmniej niefilmowi w sensie holywoodzkim, krajobraz pozamiejski, zabudowania i wnętrza pochłopskie, zabałaganione nawarstwionymi pamiątkami powszedniości: smutny, dobrze z naszej perspektywy rozpoznawalny kawałek Europy. Czasem przez ten pejzaż przemknie szybki, technologicznie zaawansowany pociąg, pomalowany w niesamowicie świetnie dobraną gamę kolorów niebieskich – postindustrialny akcent współczesności – z umundurowaną i uśmiechniętą dziewczyną, która zbiera puste kubki po kawie. Ale zasadniczo rządzi relikt. Starcy.
Młoda jest Lisbeth Salander, na tym starczym tle jest młoda tym bardziej. Jej półmagiczne hakerstwo oparte na paru rekwizytach przekonuje jeszcze słabiej niż w książce (nieco lepiej ze „zdolnością bojową”). Jej biografia wisi na włosku dopiero zarysowywanej tajemnicy (albo: znajomości książki, heh).
Z tym wszystkim (oraz dziurami w scenariuszu) radzi sobie nadspodziewanie dobrze odtwarzająca ją aktorka, Noomi Rapace‐Norén.
Podobno szykuje się USAński remake Millenium. Boję się, że jak zwykle w takich przypadkach spieprzą. Dodadzą jakieś wątki od czapy, może znajdą aktorkę, która wyrobi choć 50% normy Noomi.
Na pewno bohaterowie będą młodsi, przystojniejsi. I lepiej ubrani.
-
Co dla Szweda ładne, nie jest prawdopodobnie ładne dla holyłudu. Do tego stopnia nie jestem ciekawa tamtej (USAńskiej) ładności Millenium, że nie zamierzam na nią spoglądać. Szwedzka szorstkość (której symbolem niech będą dzioby po ospie na twarzy Kalle Blomkvista) jednak wydaje mi się bardziej na miejscu w tym przypadku. Bardzo na miejscu, powiem.
Ponieważ bardzo mało (nic) nie wiem o hakerstwie, pozostaję w zaufaniu do Lisbeth Salander w tej kwestii (błogosławiona niewiedza).
Trzeba przyznać, że (zwłaszcza w trzeciej części filmu) szczególiki napisane przez Larssona (jak Lisbeth ładuje Ipoda, czy co to tam jest) w szpitalu są smaczne, a w filmie się nie znalazły. W filmie ma banalną ładowarkę. Ale w całej książce jest tych smacznych szczególików tak dużo, że trzeba by było z tego zrobić tysiącodcinkową telenowelę, żeby je pomieścić.
Całość uważam za bardzo porządnie, po szwedzku, „przełożoną”.
Angielski przekład książki nie pozostawił mnie we wrażeniu odległości. Może nie chciałam? I wykonałam swoją robotę?
-
Podoba mi się, jak „zrobili” z długowłosej, ujmującej (patrz np. fotki na imdb) Noomi post‐ punkową/gotycką? Lisbeth. Jej hakerskie umiejętności faktycznie zalatują cudownością; nadto w książce jawiła mi się takim wiedźminem w spódnicy, na którego nie ma mocnych.
-
Czy ktoś już oglądał wersję millenium na 6 płytach, obejmującą wszystkie trzy tomy?
Jak się ma do wersji kinowych, które też są dostępna na dvd (znaczy pierwsza i druga część, bo trzecia dopiero co weszła kin)?
Czy to jest rozszerzenie filmu kinowego, czy raczej inny film? -
Nie znasz starego powiedzenia, że mężczyzna musi być tylko trochę ładniejszy od diabła? Blomkvist jest ok, ten szwedzki.
Myślę, że łatwo z tej łatwej prozy zrobić prozę nie do zniesienia. Kiedyś w księgarni wpadła mi w ręce polska wersja Harry’ego Boscha. Kiedy przeczytałam zdanie „przekaż mi rewolwer” usiadłam na schodzie. Po lekturze szesnastu tomów Boscha ujrzałam memłaka (na szczęście na moment), który zamiast mówić „pass me the gun” nagle przekazuje rewolwery. Jeśli w polskim tłumaczeniu Larssona nie ma takich kwiatów – jest to wartość.
-
Skąd Ci się wzięła ta różnica wieku? Aktor grający Blomkvista, Mikael Nyqvist, urodził się w 1960. To go czyni praktycznie rówieśnikiem Blomkvista, Vanger wspomina: „pan spędził tutaj całe lato w 1963 roku (...) Miał pan ponad dwa lata. Albo może już skończył trzy? Nie pamiętam. Ona [Harriet] miała trzynaście”. Wydaje mi się, ze wszyscy w filmie mają mniej więcej tyle lat, ile w książce.
Z pejzażami i wnętrzami też jest podobnie. Bohaterowie książki najczęściej poruszają się po dzielnicy Sodermalm, która zachowała trochę staroświecki charakter. A zadupne małe miasteczko wygląda właśnie tak jak w filmie.
-
beatrix :
Jeśli w polskim tłumaczeniu Larssona nie ma takich kwiatów
Są za takie:
https://groups.google.com/group/pl.rec.ksiazki/msg/ad3b2856ba986dcf?hl=pl
Znaczy:
1. nie wiem, czy problem leży w autorze, redaktorze pośmiertnym czy polskim tłumaczu,
2. Uważam, że jak już kłuje się czytelnika w oczy szczegółami „W grę wchodziło dwieście sześćdziesiąt milionów dolarów amerykańskich, czyli około dwóch miliardów koron szwedzkich” to wypadałoby się ich trzymać. -
nameste :
Z książki powziąłem takie wrażenie, że Blomkvist wygląda młodziej niż na swój wiek (co się przekładało także na atrakcyjność dla kobiet).
Z wiadomych względów, mam wielu znajomych czterdziestoparoletnich dziennikarzy. Niektórzy z nich prowadzą bardzo bujne życie erotyczne i wcale nie wiąże się to ze szczególnie młodym wyglądem.
-
Aż takich potwornych drewnianości nie przypominam sobie
Wielu potwornych drewnianości w tłumaczeniu na polski chyba nie ma. Mnie akurat nie podoba się sposób zwracania się do siebie bohaterów – „panie Dirchu” drapie mnie po uszach za każdym razem. Podobnie jak np. użycie chyba niezbyt popularnych frazeologizmów („sztywna jak pal” zamiast „sztywna, jakby kij połknęła”). Ale to są drobiazgi, które być może nikomu więcej nie przeszkadzają.
Filmu niestety nie widziałam. Niestety – bo podoba mi się to, co widzę w zajawkach. Tyle że Mikael naprawdę mógłby być ładniejszy. Niekoniecznie holiłódzki, ale przynajmniej taki, żeby dało się uwierzyć w tę dziką żądzę, łaczącą go z Eriką. -
W amerykańskiej wersji Lizbeth ma zagrać Rooney Mara, która wygląda jak nikt – przynajmniej dla mnie jej ładna buzia jest nie do zapamiętania. Natomiast Blomkvista zagra piękny brzydal Craig.
Ja Larssona nie zmogłam. To znaczy, przeczytałam pierwszy tom i dałam sobie spokój. W porównaniu film z całą jego nieefektownością wypadł dobrze, chociaż, hmm, nieefektownie właśnie.
-
O, Guardian jak zwykle w temacie. Pisze ogólnie o remejkach ale w oparciu o holyłudzki atak na serię Millenium.
Co do zdrowia – ani Vangera ani matki Lisbeth do zdrowych bym nie zaliczył. Zalachenko z drugiej książki też nie.
-
Dla porządku raportuję: obejrzałem pierwszą część trylogii – w sumie nie wiem, czy to wersja kinowa, czy z tego wydanie na 6 płytach.
Jakaś różnica pokoleń aboco: dziecko mnie ostrzegało, żeby nie oglądać, bo POTWORNIE nudne. A ja obejrzałem jednym ciągiem i z zapartym tchem. WTF? -
nameste :
Film o starcach. Dla starców. Hyh.
Dla starców polecam najnowszego (i kategorycznie ostatniego*) Wallandera. Hyhy.
(Zawsze można dopisać preQ, sideQ, a i córka kryje nieograniczone możliwości. Ale seQ wykluczony)
-
nameste :
Film o starcach. Dla starców. Hyh.
BTW wspomniane dziecko jest starsze od Salanderówny, więc chyba nie o to idzie.
-
nameste :
sporothrix rozwija, i to obszernie
Moim zdaniem trochę demonizuje, no ale ja nie jestem kobietą.
sądzę, że amerykański film nie będzie gorszy, niż produkcja szwedzka. Bo nie może
Nie dla mnie. Jak już pisałem, film obejrzałem jednym tchem, natomiast amerykańskie filmy, a blockbustery zwłaszcza, na ogół mnie nudzą – więcej niż 20 minut jednym ciągiem niedasię.
-
nameste :
Może to (sam nie wiem, jakie) – typowe? Mężczyzna uważa, że kobieta „demonizuje”, ale dopuszcza myśl, że mógłby zmienić zdanie, gdyby miał doświadczenia życiowe innego gender. Wspomniałem kiedyś minimum feministyczne; to wygląda na „minimalny patriarchat” (oświecony, hm).
Ale widzisz, jedna drobna poprawka.
Ja bynajmniej nie uważam, że kobiety jako takie demonizują.
Ja uważam, że ta konkretna sporothrix, w tym konkretnym wpisie, w niektórych jego zdaniach przesadza. Jeśli widzisz w tym „minimalny patriarchat” to chyba z kolei TY demonizujesz... -
nameste :
Proste, uznałeś za stosowne dodać „no ale ja nie jestem kobietą”, a nie „no ale ja nie jestem Sporothrix”.
Zbyt pośpieszny wniosek. To zdanko‐zastrzeżonko znaczy tyle, co ‘nie jestem ekspertem’.
31 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2010/11/millenium/trackback/