filmy dwa

Oglądam filmy z paroletnim opóźnieniem, co jest dobre i słuszne, bo dobejrzenie takiego filma do końca oznacza – w trybie poza bieżącym przymusem, hm, towarzyskim – że jest tego wart. Tym razem trafiły mi się aż dwie sztuki z 2005 w odstępie dnia, dziwnie spokrewnione; o obu wygodnie jest mówić metaforą fizyki mikrocząstek.

Film „kobiecy”, pełen zabawnej i poniekąd wzruszającej, niewinnej wulgarności, Me and You and Everyone We Know (Ty i ja, i wszyscy których znamy) Mirandy July (przy tym scenarzystki i odtwórczyni jednej z głównych ról). I „męski”, Broken Flowers Jima Jarmuscha, w którym dominuje cisza.

UWAGA! SPOILERY!

Historia „kobieca” to migawki na zestawie świrów. Christine, artystka video (sama July) próbuje ulokować swoje kreacje w galerii sztuki, prowadzonej przez niezbyt ładną kobietę, unikającą kontaktów z artystami. Poza tym Christine ma interes taksówkarski typu przewóz osób starszych i nadziewa się na sprzedawcę butów w sklepie, do którego zawozi klienta. Sprzedawca (biały wypłosz z wąsem) dużo i przekonująco gada, ale to chyba kompulsja, skoro opuściła go (czarnoskóra) żona, a i w domu z synami (14 i 6; średnioskórzy) nie idzie mu najlepiej. Christinie jednak wydaje się nieodparcie atrakcyjny.

Inny sprzedawca nadziewa się na dwie piętnastolatki udające 18‐tki i nawiązuje z nimi kontakt jakby erotyczny. Trochę poświntuszy werbalnie, ale później ogranicza się do wieszania kartek na swoim domu, co to by z dziewczynami nie zrobił, gdyby. Kartki są czytane. W ramach samoedukacji 15‐tki urządzają konkurs robienia loda, wykorzystując (nieco zaskoczonego, ale chętnego) starszego syna sprzedawcy. Akcja przebiega w technicznie rzeczowym i beznamiętnym klimacie, uśmiech pojawi się na twarzach dziewczyn dopiero wówczas, gdy królik (nadal cichy i poważny) zezna, że obie są równie dobre. Czują się zatem gotowe, ale gdy dzwonią do drzwi erotomana‐kartkowicza, ten, przerażony, chowa się, udając, że nie ma go w domu.

Tymczasem młodszy, sześcioletni syn sprzedawcy udziela się na sex‐chacie, przedstawiając po wstępnym treningu takie oto oryginalne wejście „będziemy przepychać [jedną] kupę między naszymi pupami, tam i z powrotem, nieustannie”. O, tak (robi ascii‐art):

))<>((

Kobietę z drugiej strony jednak to najwyraźniej kręci, aż do umówienia się na spotkanie irl. Trochę jest zdziwiona, gdy na parkową ławkę wspina się 6‑latek. Ale erotyzm nie zna wieku: intensywne spojrzenie chłopca i gest (taki intymny) odsunięcia włosów kobiety robią swoje. Pocałunek. Po czym ona odchodzi, w stronę galerii sztuki (no, pewnie), od tej chwili jednak nieco się otwiera na propozycje artystów – odpowiada na apel lekko zdesperowanej Christine, która po właściwej swojej prezentacji nagrywa na video wezwanie, żeby zadzwonić pod wskazany numer i powiedzieć keyword „makaron”, co będzie znaczyło, że taśmę obejrzano aż do tego momentu włącznie.

Jakoż i Christine zostaje zaproszona do udziału w wystawie – na bannerze zawieszonym nad drzwiami galerii widzimy znak

))><((

– ona sama zaś pokonuje ostatecznie (słabnący z czasem) opór sprzedawcy; może coś z tego będzie.

Jedną (tajemniczą i ważną) postać w osobie małej dziewczynki – dotąd pominąłem. Zbiera ona (kupując na wyprzedażach) miksery i inne agd na swoje przyszłe wiano; chowa je w zacnej skrzyni razem z pluszakami. Spotkamy u niej starszego syna sprzedawcy. Będą rozmawiać o grawitacji leżąc na wznak na dywanie i patrząc w sufit.

W omówieniach tego filmu znalazłem parokrotnie powtarzany frazes o „poszukiwaniu miłości”, jako nadrzędnym motywie porządkującym zachowania bohaterów filmu. I takie tam (że zabawny, poetycki, warto; dodam też, że skosił niemało nagród na festiwalach). Ale mnie się zdaje, że to pójście na łatwiznę. Nasze świrnięte postacie są jak cząstki na swoich orbitach, rządzących się nie do końca uświadamianymi i niejasnymi regułami. I od czasu do czasu zdarza się takiej cząstce wymienić kwant energii z inną. Nie jest (zapewniam) ta energia ową zbanalizowaną do bólu „miłością” z tych (nieciekawych) omówień.

Może to być inna forma (wielopostaciowej) energii pływów, o której wspominałem, zeznając na temat filmu Meduzy.

No, mówię wam, film niby bez akcji, od którego nie sposób się oderwać: piękny przykład pięknego świra (pani Lipiec i jej postaci).

* * *

Jarmusch wziął mnie mniej. Samotna cząstka Don Johnston (Bill Murray) została rzucona przez kobietę, ale dostaje różowy list, informujący, że ma 19‐letniego syna. Śledztwo z udziałem kumpla‐sąsiada – i oto Don wyrusza w objazd, by odwiedzić każdą ze swoich ekskochanek, które może podejrzewać o synowską ewentualność. Zderza się więc niesprężyście z czterema innymi cząstkami (a nawet jeszcze kilkoma pobocznymi), przeżywa drobinki przygód (pólka akcji w otchłani pustki – przemieszczania się po Ameryce samochodem i samolotem, niezręcznego milczenia w trakcie „spotkań po latach”, itd.). Film jest tajemniczy, syna jakby nie było, choć jego możliwość pojawia się pod koniec, ekskochanki są (przeważnie) niezrozumiałe (dobra ich obsada!), dużo pustki, mało, oj, bardzo mało energii.

Film o energetycznym wyczerpaniu, oby bohater, którego zostawiamy stojącego w stuporze na środku skrzyżowania, miał siłę zadać jeszcze jakieś pytania, choćby tyle.

* * *

Dwa oblicza anomii, „kobiece”, w którym luźne orbity prowadzą do znalezienia, i „męskie”, w którym chodzi (tylko? aż?) o szukanie. Piszę o tych filmach łącznie, bo tak jakoś ze sobą gadają, trochę prowokując do (zbyt łatwych) zestawień.

Przyznam się, że podczas Jarmuscha miałem momenty, w których chciałem kogoś (ale kogo?) kopnąć. Miranda July prowokowała tylko do coraz szerszego (ale też – lekko zakłopotanego) uśmiechu, który mimowiednie wypełzał na pysk.

Ale obydwa polecam, jeśli ktoś nie widział (co wydaje mi się dość prawdopodobne).

  1. sheik.yerbouti’s avatar

    Pierwszego jeszcze nie widziałem, o drugim nie wiedziałem, że już tak wiekowy (czemu starzejemy się tak szybko?).

    A offtopicznie: ładnie o ‘wszyscy wiemy, jak było’ tu

  2. nameste’s avatar

    sheik.yerbouti :

    ładnie o «wszyscy wiemy, jak było» tu

    O. Na Groblera nadziałem się jaaakiś czas temu (z winy Bartka (DB)), do tego stopnia, że aż se kupiłem jego książkę (Prawda a względność). Jest poniekąd fascynujące, od ilu stron można nadgryzać to samo (robaczywe ;) jabłko.

  3. sheik.yerbouti’s avatar

    nameste :

    Jest poniekąd fascynujące, od ilu stron można nadgryzać to samo (robaczywe ;) jabłko.

    A po cóż innego nam Bozia zęby dała? :) Przynajmniej zajmujemy się czymś, zamiast wciąż drżeć w lęku przed śmiercią.
    BTW 1: Wojciechowski w tych cudownych Pszczołach podobnie Mikołejce na fotce z Przekroju literówkuje Nietzschego. Choć może to redaktor winien.
    BTW 2: słowo no dziś: teotanatologia.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *