o poezji

1

Siedem miesięcy temu, niemiłosiernie choć krótko meandrując (co się poniekąd opłaciło w komentarzach), zwierzyłem się ze znaleziska:

Znalazłem bloga‐potwora,
który mnie wessał jak nora.

Ale się nie podzielę, bo... i tak jest za dużo do czytania, za dużo.

Jedna osoba napadła mnie później mailem i dostała namiar na bloga‐potwora (no bo czemu nie?); może nie odniosła jakichś poważniejszych szkód mentalnych. Sam bowiem miałem problem z tym blogiem, nieogarniętym, mrocznym chaosem nieporządnie wklejonych na‐pisanych i prze‐pisanych tekstów, pływającym w drugim chaosie setek (tak, setek) obrazków. Był w tym pewien porządek, którego wykrycie raz wydawało się na wyciągnięcie ręki, a raz – złudą, niczym nie usprawiedliwiającą ogromu inwestycji lekturowej. Słowem, było jak u Chandlera:

Zbudowali piramidy i znudzili się nimi, i zburzyli je, i zmełli kamień na asfalt, żeby zbudować tamę, zbudowali ją i napuścili wody, i z wody zafundowali sobie potop.
[Żegnaj, laleczko, przeł. Ewa Życieńska]

2

Z tego właśnie bloga‐potwora pochodzi poniższy cytat, który od razu po przeczytaniu odłożył się w pamięci jako „materiał do późniejszego wykorzystania”:

[...] nie jestem znawcą poezji ani jej żarliwym (poza kilkoma poetami) czytelnikiem. Poezja jest dla mnie przede wszystkim teatrem spojrzeń, grą spojrzeń między językiem a poetą i dalekim widzem. Grą pary aktorów. Reżyserią chwili wymiany spojrzeń. To gra prawdomówności, iluzji, kłamstewek. To w tej właśnie przestrzeni rozgrywa się osobliwy przypadek miłości na scenie, gdy – idąc za słowami Kafki  – aktorka potrafi darzyć fałszywym uśmiechem swego kochanka, posyłając jednocześnie ukradkiem szczególnie podstępny uśmiech jakiemuś wybranemu widzowi z ostatniej galerii.
[stąd; podkr. moje]

A okazją do wykorzystania tego materiału stała się dyskusja pod blogonotą Kocie pióro na blogu mrw, której uczestnicy – w większości – też uznają za stosowne podkreślanie nieznania się na poezji.

3

Tak jakby trzeba było się znać, by zabierać głos. No i co to znaczy „być znawcą”? Chodzi o cenzus akademicki? A może o fakt oddalenia: „nie znam się na poezji” jest wstydliwym synonimem „nie czytuję wierszy, nie interesują mnie”. Ale – znowu – czego tu się wstydzić?

4

Powyższy cytat z bloga‐potwora równie dobrze można by zastosować do literatury w ogóle. Autor, jego tekst, prywatne i półprywatne teatrzyki dla znajomych lub bardziej „wtajemniczonych” (powieści z kluczem itp.). Jak kto nie ma realnego, może zawsze sobie sprokurować wymyślonego „kochanka na galerii”, na przykład siebie.

Tak by było, gdyby nie jedno słowo: chwila, ta z „chwili wymiany spojrzeń”. Wiersz jest punktem, „jednym hapsem” (mrw w dyskusji; celnie!), całością, jedną pojedynczą wymianą spojrzeń z czytelnikiem. Nie do końca co prawda wiadomo, z kim wymienia się to spojrzenie; istnienie autora jest niekonieczne, wystarcza tekst. Powinien wystarczać tekst, a czasem – musi.

5

Choćby dlatego stanowisko braineatera, że w poezji idzie o problem „wierzysz autorowi, albo nie”, o problem „autentyczne spojrzenie na świat (autora)” kontra „puste zabawy w lepienie słów” (to nie literalne cytaty a streszczenia), wydaje się nieco obok. Wydaje się raczej polemiczne niż „konstytutywne”. Z drugiej jednak strony, esencjonalistyczny pomysł łowienia „istoty poezji” jest pomysłem prowadzącym jedynie do straty czasu (por. jeszcze raz powyższy cytat z Chandlera).

6

Więc zmieniam tryb, wyłączam mod polemiczno‐nawiązujący, i powiem, co misię.

Przede wszystkim, mam gdzieś poezję, a już zwłaszcza Poezję. Podobnie jak nikt normalny nie pisze wielką literą Prozy i nie zastanawia się (co w dyskusjach o „poezji” jest nagminne) nad naturą Prozaika, och.

(Faktem jest, że prozaikom należy się z punktu większy szacunek, niż hm, poetom: żeby napisać powieść, trzeba się przyłożyć, przez wiele miesięcy siedzieć pracowicie na dupie i tworzyć świat. Ale potocznie pokutuje i przyciąga mit „poety przeklętego”, choć przecież szeroka publiczność przeniosła zainteresowanie na „przeklętego rockersa” or whoever.)

A więc przedmiotem (mojego) zainteresowania jest jedynie wiersz, mała forma literacka. „Mała” jest umowne.

7

Szukając dobrego wyjaśnienia, czym jest (powinien być) wiersz, sięgnijmy do dziedziny programowania. Wiersz jest programem, czymś, co „wykonane” (przeczytane) robi z czytelnikiem różne rzeczy.

Podstraja pole skojarzeń. Uruchamia wyobraźnię pewnej (możliwej albo zarysowanej wprost) historii, skrytej w wierszu. Wytrąca z przyzwyczajeń językowych, „otwiera”. Porusza, w sensie: uruchamia emocje. Jeśli zdarza się, że są to rzeczy, których zrobienie‐z‐czytelnikiem autor sobie zamierzył, to dobrze. Gdy takie (podobne) doświadczenia dzieli wielu czytelników – jeszcze lepiej: wiersz‐program działa w społecznej przestrzeni komunikacyjnej.

Zływiersz to (na przykład) taki, który usiłuje opowiedzieć o emocjach autora, ignorując kwestię programowania uczuć czytelnika; złewiersze powstają nagminnie w okolicznościach nastoletnich i emocjonalnych (z najczęstszym motywem erotyczno‐zakochaniowym).

8

Krytyk bardzo często zajmuje się zupełnie czym innym niż „prosty” odbiorca. Czytelnik (ten „prosty”) jest przedmiotem oddziaływania wiersza‐programu, krytyka interesuje „jak to zostało zrobione”, „jak się ma do innych/podobnych/odmiennych” kawałków.

9

Jeśli wiersz jest programem, to może być pisany w asemblerze, kodem „zwięzłym jak dupa komara” [to chyba cytat z fajnego opowiadania sf Press enter, ale głowy nie dam]. A może wykorzystywać „znane biblioteki” form, skojarzeń itd. Formy sylabotoniczne, rymy/rytmy/asonanse – są tego tony. „Muzyczność” wiersza jest poważnym atraktorem, ale – bywa też ograniczeniem, nie zaskakuje, nie otwiera; program jest jednym z tysięcy podobnych.

Wiersze pochodzące z tzw. poezji współczesnej – jeśli nie brać pod uwagę „szkół przełamywania”, typu oharyzm, banalizm i dziesiątki im podobnych – są trudne, bo są właśnie „asemblerowe”. Satysfakcja z ich lektury jest zbliżona do satysfakcji deszyfrantów, archeologów odtwarzających cały język z pojedynczych zapisów; paleontologów, co to z jednej kostki całego dinozaura bum.

A że ten dinozaur jest w zasadzie wirtualny (istnieje tylko po stronie czytelnika w liczbie egzemplarzy: raz)?

Dla mnie to zaleta, wymiana spojrzeń, spotkanie.

  1. Marceli Szpak’s avatar

    @5 &myself

    No co ja poradzę na to, ze mam fetysza na szczerość w sztuce, zwłaszcza pisanej i granej? W sensie mogę brnąć przez Cantos, Ziemie Jałowe i inne takie, i cieszyć się jak Indiana Jones, że znalazłem cytata i że nawet wiem, po co on tam jest, skoro nie będę wiedział w jakim celu koleś chce mi o tym opowiadać? To nie jest próba wydobycia esencji z tej poezji, ale czegokolwiek o co mogę się zaczepić – nie mam fabuły, nie mam bohaterów, nie mam tego samego słownika, więc jedyne, co mi pozostaje to wspólnota na poziomie emo. Jak się tutaj zahaczę, to dopiero potem mogę się babrać w rozkładanie formy, zastanawiać się dlaczego te metafory tak grają i jak rytm wymusza na mnie określony odbiór, ale to wszystko jest wtórne. Stąd też z takich poważnych gości od poezji trafiaja do mnie najczęściej kompletni minimaliści – Reznikoff, Carver np. Ci, którzy czują, że cała siła jest w obrazku i wcale nie trzeba tego podkreślać jakimś wymyślnym szlaczkiem ze słów.

    Jak zostac przy Twoim programistycznym porównaniu, w którym zaraz się pogubię, bo sie nie znam, takie wiersze – http://epc.buffalo.edu/authors/reznikoff/iknocked.html.html – sa jak aplikacja z .exe – momentalnie narzucają pewne okreslone odczytanie, uruchamiają dokładnie te skojarzenia, które autor zaplanował. And... wait‐ it’s poetry. Przynajmniej dla mnie.

  2. czescjacek’s avatar

    Marceli Szpak :

    fetysza na szczerość w sztuce

    I fanujesz Waitsowi? Parsing error.

  3. nameste’s avatar

    Marceli Szpak :

    nie mam fabuły, nie mam bohaterów, nie mam tego samego słownika, więc jedyne, co mi pozostaje to wspólnota na poziomie emo

    Ale (formalnie, ekhem, rzecz biorąc) dokonujesz projekcji swojego emo na domniemane emo narratora / podmiota lirycznego / autora.

    To znaczy, weryfikatorem „szczerości” jest wrażenie szczerości po stronie odbiorcy (no, chyba że się przekroczy granice tekst‐autor i przyhaczy teksta czymś ze sfery życia autora).

    Jak wiersz‐program programuje „wrażenie autentyzmu”? To jest podobne pytanie do tego o „granie całym sobą” vs „granie techniką” w robocie aktora. I klasycznych wjazdów w rodzaju „fikcja jest prawdziwsza od prawdy” etc.

    w jakim celu koleś chce mi o tym opowiadać

    Natomiast tutaj wielkie tak, chociaż w moim słowniku ten postulat brzmi: „sprawdzam wiersza na okoliczność, o czym jest” i nie dopuszczam, że „o niczym” (że to ot, takie ładne flupanie słowami itd.).

    Wiersz autoteliczny to czyste dada, albo coś, co nie wystaje ponad poziom leksyki (i ewentualnie szumu).

  4. Marceli Szpak’s avatar

    nameste :

    Jak wiersz‐program programuje „wrażenie autentyzmu”

    Nie wiem, serio. Mam wrażenie, że to się opiera na jakiś powszechnikach, czy innych uniwersaliach, zapodawanych w taki sposób, że wiesz, że choć nigdy byś tych słów nie poukładał w takim porządku, to jednak dają ci one poczucie, że ktoś dostrzega to samo skrzywienie rzeczywistości, widzi je z tego samego/podobnego kąta. Przy poezji, żeby cokolwiek muszę się załapać na identyfikację z podmiotem, choćby częściową, co przy prozie jest mi absolutnie objętne

    nameste :

    (formalnie, ekhem, rzecz biorąc) dokonujesz projekcji swojego emo na domniemane emo narratora / podmiota lirycznego / autora.

    No i właśnie tu jest chyba ta wielka poezja (jak już jej szukamy) – jak ten zaprogramowany na szeroki odbiór wiersz, frazę, zbitkę słów uznasz za swoje. I wielu innych uzna za swoje. Gdzieś tam jest cienka granica między tym, a banałem (czytam tylko tych poetów co mają mniej niż sto scrobli na poetry.fm), ale ci najlepsi, moi (brodski, ashbery, dwaj wyżej wspomniani, bukowski, larkin) potrafią właśnie sprzedawać powszechniki, truizmy i banały, tak, że odzyskujesz zaskok, zdziwienie i spontan w patrzeniu. W jakiś sposób oczyszczają ci aparat poznawczy z warstw szumu i blazy i pokazują – ej stary, to jest proste (i ciekawe). Jakbym miał dalej szukać tej esencji to chyba w precyzji – w sensie po przeczytaniu danej frazy nie potrafisz już patrzeć na dany przedmiot, obraz, ideę inaczej, ktoś ci wreszcie podsunął słowa, których nie mogłeś sam nigdy poukładać, a wiedziałeś, że takie właśnie są potrzebne.

    ale ja się nie znam, z wstępu do poetyki miałem poprawkę.

  5. nameste’s avatar

    Marceli Szpak :

    potrafią właśnie sprzedawać powszechniki, truizmy i banały, tak, że odzyskujesz zaskok, zdziwienie i spontan w patrzeniu. W jakiś sposób oczyszczają ci aparat poznawczy z warstw szumu i blazy i pokazują — ej stary, to jest proste (i ciekawe)

    Szum & blaza, emofaza. Moglibyśmy tak godzinami, nespa, rozumiem, co piszesz, choć nabyta odśrodkowość karmi mnie nieufnością na taką „ostateczność zatrzasku”, bo pewnie potrafię

    patrzeć na dany przedmiot, obraz, ideę inaczej

    czyta się setki książek, dziesiątki wierszy (albo odwrotnie) i po jakimś czasie pomysł, że coś jest jedyne i od chwili poznania nieodwołalnie definiujące wszystkie przyszłe konteksty – taki pomysł wydaje się hm, Podbechtywaczem Intensywności Własnych Wrażeń, jeśli wiesz, o co mi chodzi.

    Niemniej, chodzi też o problem pojawiający się, gdy przychodzi taki na przykład tekst:

    płatek śniegu kocie pióro czeska mapa

    i co z nim zrobić.

  6. ztrewq’s avatar

    Faktem jest, że prozaikom należy się z punktu większy szacunek, niż hm, poetom: żeby napisać powieść, trzeba się przyłożyć, przez wiele miesięcy siedzieć pracowicie na dupie i tworzyć świat.

    Czy dobrze zrozumiałem – na największy szacunek zasługują autorzy niektórych nudnych jak flaki z olejem cyklów fantasy? I Galsworthy?

    Moim zdaniem, cięższą pracę ma poeta: bo z huczącej nawałnicy myśli, jaka mu ciśnie się na papier, musi więcej wykreślić słów i znaczeń niż autor powieści‐rzeki.

    Szukając dobrego wyjaśnienia, czym jest (powinien być) wiersz, sięgnijmy do dziedziny programowania. Wiersz jest programem, czymś, co „wykonane” (przeczytane) robi z czytelnikiem różne rzeczy.

    A w takim razie różnica między wierszem a dowolnym innym dziełem sztuki polega na....?

  7. nameste’s avatar

    @ ztrewq:

    Napisałem „z punktu większy”, czyli na dzieńdobry, potem można (i trzeba) uruchomić mniej trywialne kryteria. Po drugie, napisałem w celu polemicznym, żeby przeciwstawić mimochodnemu genijuszowi poety ciężką (lekceważoną) pracę prozaika. No a po trzecie, w dziełach najwyższego gatunku (w rodzaju Ulissesa), w których język jest pierwszoplanowym tworzywem, autor też robi „poetycką robotę” i coś jeszcze. Na koniec: pisanie wierszów może być zajęciem pobocznym (i nie tylko dlatego, że się z poezji nie da wyżyć), pisanie prozy to przeważnie fulltimejob.

    Ale zwróciwszy uwagę na ten aspekt zestawienia poezja/proza przecież nie będę się upierać, że jeden gatunek twórców przeważa nad drugim, bo to głupie i nie o to chodziło.

    cięższą pracę ma poeta: bo z huczącej nawałnicy myśli, jaka mu ciśnie się na papier, musi więcej wykreślić słów i znaczeń niż autor powieści‐rzeki.

    Przeczą temu zachowane rękopisy wierszy, na których na ogół ilościowy rząd skreśleń nie przewyższa rzędu słów pozostawionych :)

    różnica między wierszem a dowolnym innym dziełem sztuki polega na....?

    Tworzywie, formie i rozmiarze. Wiersz jest dwuwymiarowy, proza – jedno. A poza tym, jak wiadomo, granice między gatunkowe zacierają się.

  8. andsol’s avatar

    Ciekawe, nie ma u Ciebie (ani w komentarzach) aluzji o moim wpisie dotyczącym „bloga‐potwora”, a 4 osoby odszukały go dziś... Najprostsze racjonalne wyjaśnienie: Twoi czytelnicy wrzucili do google’a pytanie o autora i pojawiło się także odesłanie do mnie...

    Nie zrozumiałem jak liczysz wymiary wiersza. Myślałem, że jak przy fraktalach, każdy ma swoją liczbę, od 0,01 do 17,4 ...

    Galsworthy’ego bronić będę własną piersią. Przeczytałem całego tuż po ukończeniu 60‐tej powieści Kraszewskiego i uznałem za ciekawszego.

  9. nameste’s avatar

    @ andsol:

    O, przeoczyłem w swoim czasie Twój wpis o b‑p, dzięks. Jakoś koreluje z moją niechęcią (też w swoim czasie) do podawania linka, ale rozwinięcie tematu wymagałoby zaocznej & amatorskiej psychoanalizy‐z‐sufitu, czyli zachowania niegrzecznego.

    Wymiary wiersza liczę siekierą, czyli grubo ociosuję, i to z zewnątrz. I po średniej.

    Do obrony Galsworthy’ego przyłączam się. Jest bardziej strawny od niby podobnych sobie, typu du Gard z jego sagą Rodziny Thibault. Chociaż, po przeczytaniu 60 Kraszewskich... (jak to było? biblioteka więzienna? przegrany zakład?)

  10. andsol’s avatar

    Kraszewski? Tak jak Mount Everest. Był po drodze. Dziś wiem, że mogło być lepiej, mógł być tam Stendhal i Dostojewski. Ale też mogło być gorzej, gdyby stał tam Sartre.
    Więc średnio biorąc, z chaosu wczesnych lektur wyszedłem z życiem, powyżej półgłówka, ale z dużą ilością śmiecia. I tak zostało.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *