Inteligentny tekst Elizy Szybowicz o Prowadź swój pług przez kości umarłych Olgi Tokarczuk pokazuje, między innymi, dlaczego recenzja Dariusza Nowackiego z tej książki jest „frajerska” (wspominałem o tym w swojej recenzjo‐impresji).
Szybowicz zdecydowała się pisać o tej książce i jej znaczeniach bez zwyczajowej bojaźni wobec gatunkowego pytania kryminału („kto zabił”), ujawnia w swoim tekście odpowiedź. Zazdroszczę jej tej odwagi. Dzięki niej mogła pokazać sens historii Janiny Duszejko. I nakreślić ostrym piórem antagonistę zhipisiałej, podstarzałej gnostyczki: mechanizm władzy symbolicznej i realnej, nie narzuconej jednym wyraźnym aktem, a wsączanej krok po kroku, drobnymi narzędziami fałszywego języka, przemocy i wygody.
Nowacki miał pretensje, że bohaterka (i jej autorka) plotą jakieś naiwne androny, zamiast zająć się poważnymi kontrowersjami. Na przykład tematem: Kościół a aborcja. A nie zauważył, że książka Tokarczuk jest bezwzględną (i plastyczną) krytyką mechanizmu „pełzającego przejęcia”, jakiego dokonuje zinstytucjonalizowany katolicyzm nie na poziomie „tronu i ołtarza”, a na poziomie „pana, wójta i plebana”, czy – przekładając na powieściowe realia – okolicznych „bogaczy”, policji i księdza‐kapelana koła myśliwych. Zacytuję fragment z Szybowicz:
[...] nie ujawnia się tu żadna władza oficjalna, nie sięga promieniowanie żadnego centrum, nie działa żadna instytucja, rzecz jasna poza Kościołem katolickim w osobie plebana z najbliższego miasteczka, który w sojuszu z myśliwymi rządzi gminą i jest szafarzem porządku symbolicznego. [...]
Złudzenia demokracji liberalnej w polskim wydaniu rozbijają się o tę postać [bohaterki] i pękają jak bańki mydlane. Nie jest tak, że toczy się dyskusja, w której wszyscy mają równe szanse, nie wszystkie poglądy przekraczają próg akceptowalności, za którym zaczynają być słyszalne, a więc mogą zaistnieć w sferze publicznej jako światopoglądowa propozycja. Joanna Duszejko przegrywa z poglądami, które są propagowane od tak dawna, przez tak wpływowe instytucje, że stały się czymś w rodzaju kulturowego powszechnego ciążenia. [...]
Sekwencja kościelna, w której następuje kulminacja fabuły i emocji bohaterki, jest najlepszą częścią powieści. Oto otwiera się nową kaplicę, ufundowaną przez „naszych dzielnych myśliwych”. Jej patronem jest, o ironio, św. Hubert, który został świętym, ponieważ przestał zabijać zwierzęta. Kościół jest pełen myśliwych i dzieci, które mają przedstawić jego żywot. „Zawsze kiedy się organizuje jakieś podejrzane hucpy, na samym początku wciąga się w to dzieci”. Próby do przedstawienia odbywały się w czasie lekcji. Wobec księdza wszyscy przyjmują postawę uległą. Pleban jest „sztucznym wydrążonym stworem”, kapelanem myśliwych, pyszałkiem, który nazywa miłość do zwierząt grzechem i posługuje się „dziwnym, bezosobowym księżowskim slangiem, w którym mówi się: «lękać się» zamiast «bać się», «pochylać się» zamiast «zwrócić uwagę», «ubogacić» zamiast «nauczyć się», i tak dalej”. W katolickiej nowomowie wygłasza kazanie o tym, ile dobrego myśliwi robią dla zwierząt, uwznioślając i legitymizując ich krwawy proceder.
To sytuacja paradygmatyczna. Ktoś ufundował coś dla Kościoła, Kościół w zamian udzielił mu swego symbolicznego wsparcia, nie troszcząc się zbytnio, co wspiera. Dzięki temu władza Kościoła trwa. Cała lokalna społeczność musi być przy tym obecna, żeby wysłuchać kolejnej porcji propagandy. „Wszyscy jesteśmy kulturowymi katolikami” – tymi słowami dyrektorka szkoły dyscyplinuje oporną nauczycielkę, żeby przyszła na nabożeństwo.
Jeśli już przeczytaliście powieść Tokarczuk, zajrzyjcie do tekstu Szybowicz. Bo koniecznie trzeba przeczytać jej opis końca sceny w kościele. Podsumowanie jej sensu.
To krytyka polskiego porządku znacznie przekraczająca swą rozległością wagę kontrowersji typu „Kościół a aborcja”.
Szacun, Elizo, ta recenzja (choć spoiluje) jest przeciwieństwem frajerskości.
-
To niesamowita scena. A Janina Duszejko im dalej jestem od czytania książki tym bardziej wydaje mi się rodzajem wcielenia starej ziemskiej boginii – czy też przechodząca przez stany opętania przez jakieś stare ziemskie bóstwo. Tak się złożyło, że zaraz po przeczytaniu oglądałam przypadkiem „Cudowne miejsce” Kolskiego. Wrażenie tego miksu, spotęgowane jeszcze przez słuchanie w tym czasie słowiańskiej muzyki – też niby przypadkiem – jest jeszcze dla mnie nie do uchwycenia, ale coś mi się wraźnie przemieszczało w wyobraźni pod wpływem tych trzech spraw.
No a ten porządek symboliczny polsko katolicki żaden to porządek symboliczny, symbole są martwe, stąd też pewnie ten cały szum wokół podtrzymywania, chronienia i szacunku, czy kalania świętości, który wybucha czasem przy okazji różnych tematów – żeby się nie okazało jak to wszystko w przestrzeni symbolicznej nic nie znaczy. Pamiętam z młodych lat jedną z ostatnich spowiedzi. Targana wewętrznymi duchowymi rozważaniami postanowiłam poradzić się tak zwanego przewodnika duchowego w osobie księdza. Wysłuchał jak należy. A potem powiedział mi: „Wiesz, ale nie trzeba myśleć po swojemu. Trzeba myśleć po panujezusowemu.” No i wtedy właśnie powinnam była powiedzieć mu, siedzącemu w konfesjonale: „Wyłaź stamtąd! No już!”. No albo samej stamtąd wyleźć, co też zrobiłam. Dlatego imponuje mi Duszejko, która zostaje w obrębie społeczności i walczy niezliczonymi petycjami o ważne sprawy – zostaje w połączeniu do społeczności, choć społeczność ma dla niej tylko rolę starej wariatki i nie wykazuje żadnej tendecji do przedefiniowania tego.
No i jeszcze sakralizacja i usztywnienie w symbolach innych fragmentów, pozareligijnych życia zbiorowego w Polsce – myślę o tym od paru dni, jak mi się ułoży, pewnie coś napiszę o tym.
-
O, tak.
Myslalam o tym, fragmentarycznym, moim odbiorze tej ksiazki (w ktorym elementm wspolnym jawil mi sie konsekwentny sprzeciw) , probujac odnalezc spojnosc opowiesci, po tym, jak zwrociles na to moja uwage.
„Zlaz stamtad” – chcialabym aby stalo sie powiedzeniem, jak np . „podobaja sie nam te piosenki, ktore znamy”
2 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2009/12/jeszcze-o-tokarczuk/trackback/