ruch po promieniu

Snułem się to tu, to tam, w poszukiwaniu działki, na której mógłbym pohodować wątłą jesienną jętko‐roślinkę prokrastynacji, aż trafiłem na rozmowę, obfitującą w dobrze sformułowane treści, a w ślad za nią – i na ksiażkę.

W tym zbiorku (ocalającym eseje i eseiczątka publikowane wcześniej na łamach) Ryszard Koziołek oddaje się zasadniczo dwóm czynnościom, pod ogólnym wezwaniem deklaracji jak niżej:

Przez pewien czas wydawało się, że miejsce literatury zajęła kultura obrazu – jako sposób pokazywania świata i opowiadania o nim. [...] Dziś znów uważam, że nic nie zastąpiło literatury i nic nie jest w stanie jej zastąpić. Ludzie mogą nie czytać, tylko że są wtedy pozbawieni pewnej dyspozycji intelektualnej, której nie sposób nabyć inaczej. Nieczytającym zanika pewien organ. Nie chodzi o to, że jakieś treści są niemożliwe do opowiedzenia w innym medium. Mamy przecież znakomite seriale, kino, komiks. Ale ten rodzaj organizowania świata za sprawą narracji i metafory, sensownego przedstawienia sobie zdarzeń i przeżyć, którego dokonujemy, czytając, jest niemożliwy do powtórzenia inaczej niż w języku.

Czynności naprzemienne, które można by nazwać bardziej formalnie porządkami lupy i lornetki, zoom‐inzoom‐out, oko wbałuszone – oko zmrużone („niech się pan odstawi, niech pan zmruży oczy”, mawiał pewien profesor sztuk pięknych, zachęcając adepta do krytycznego oglądu własnego dzieła‐na‐warsztacie).

tropienie

czyli ruch w głąb, drążący. Na przykład: dlaczego w scenie ocalania Ligii przed zwierzęcym monstrum [Quo Vadis] występuje tur, choć ledwie chwilowy namysł podpowiada oczywiste (jak byk) rozwiązanie alternatywne: że żubr. I co to znaczy. Ja śledztwa pasjami, więc nawet taki wytropiony okruch sensu wciąga. Takich wy‐tropień jest wiele, a niektóre szczególnie ważne. Choćby w eseju (rzeczywiście fenomenalnym, zgadzam się z rozmówcą Koziołka w linkowanym wywiadzie) o Jarosławie Marku Rymkiewiczu.

Kret‐historyk [czyli Rymkiewicz] chce wiedzieć: jak wyglądała sień, w której spał Rejtan w nocy z 21 na 22 kwietnia; czy leżał na ławie „pomalowanej na kolor orzechowy”, czy na podłodze „z desek sosnowych ułożonych w tafle”, co miał pod głową, czym się przykrył, o której rzucił się na próg, kto to w ogóle widział? Jak oszalałego przewieziono z Warszawy do Hruszówki: związanego, na wózku, w worku?

Wszystkie te cnoty mikrohistoryka znikają, kiedy Rymkiewicz chce być orłem, bo przecież „nie polezie orzeł w gówna”, a latający kret krótkowidz nic nie widzi, więc wyobraża sobie bieg dziejów, zmyśla, tworzy fikcję, nie historyczną niestety, ale złą literaturę profetyczną, w której próbuje udowodnić istnienie trzechsetletniego spisku przeciw trwaniu polskiego życia [...]

Komplementarną tropieniu czynnością jest

zaokrąglanie

czyli ruch odśrodkowy, tworzący sferę interpretacji, nazywania sensu, scalania (czy nawet: ocalania) jakiegoś Zamysłu, Planu, Motywu.

Czego narrator nie nazwie, zniknie, a przecież większości nie nazwie, bo żaden język nie potrafi sprostać temu pustoszeniu, więc i on musi odpuścić, jak Gombrowicz odwracający żuki – bezsilny wobec niekończącej się pracy naturalnego zniszczenia. Ledwie coś opisze, kształt widmowy kawałka przeszłości wywoła, a już sto innych śladów domaga się choć nikczemnego kształtu słów. Nie sposób temu podołać, więc tylko: nie ma, nie ma, nie ma – sadu, domu, podłóg, drogi, ludzi, zwierząt. W rozpaczliwej próbie intelektualnej obrony bohater Stasiuka próbuje szukać jakiegoś wyjaśnienia, wygląda nadziei jakiegoś ładu, na podobieństwo katastrof naturalnych opisywanych przez Sebalda, w których umieranie ludzi, ryb czy dzielnic ma wspólną logikę obrazowania, co sugeruje przyrodniczą, geologiczną prawidłowość obecną także w zagładzie ludzkiej.

* * *

Zamiarem tej blogonoty jest raczej pokazanie palcem i dostarczenie paru ilustracji, nic więcej. Ale dla porządku dodam, że zaokrąglenia Koziołka nie ustanawiają porządku przymusu. Nie oznajmia (z ukrytą w tle groźbą: or else), proponuje – przesłanki i rozumowanie ujawnia, więc kto chce, może wierzgnąć w dowolnym momencie.

Dlatego spokojnie mogę skomentować, że zaokrąglając Dracha Twardocha, Koziołek (moim zdaniem) okrągli pustkę, a przewrotka wykonana w puencie szkicu jest, hm, wątła jak słomka (z której owa bańka, sfera lekka, się dobywa). Rzut oka na akademicką afiliację autora () mógłby dostarczyć ew. tropów w tej sprawie, ale można też poprzestać na ogólnym stwierdzeniu: te eseje są otwarte na polemikę. I dobrze.

Na koniec credo Ryszarda Koziołka, zamykające Deklaracje, od których rozpoczyna się zbiór; wiele z nich treści również w (linkowanej) rozmowie.

Deklarując pożytki literatury dla życia i myślenia, widzę je w nagłej estetyzacji sensu. To epifania czytania, kiedy – dzięki formie literackiej – pojedyncze życie, w swoim rozproszeniu i przypadkowości, zyskuje pojmowalny i podziwiany kształt oraz znaczenie. Nie tylko literatura dostarcza nam sensu, jest przecież siostrą wielkich dyskursów sensu na czele z religią i historią. Tylko ona dowodzi jednak, że wszystko jest godne znaczenia, czyli że wszystko zasługuje na łaskę nazwania: pojedynczy człowiek, zwierzę, rzecz, to, co im się przydarza. Żaden inny dyskurs sensu nie jest zainteresowany kompletnością pojedynczego istnienia, zwłaszcza tego bez znaczenia w historii. Literatura jako jedyna próbuje się z tym borykać.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *