W nibyrecenzji z Sagi Twardokęskowej czepiałem się autorki o parę rzeczy. A tymczasem ukazał się wywiad z nią, przeprowadzony przez Wita Szostaka (tu część 2). No to się skonfrontujmy.
czep 1: O nasilające się podszywanie całkiem rozbudowanej politeistycznej (i to piętrowej) mitologii chrześcijaństwem. Pisałem:
Niektóre „teogoniczne” pomysły autorki są bardzo udaną i oryginalną kreacją (...).
Cóż stąd, gdy Brzezińska zrobiła wszystko, żeby efekt osłabić. Przez rozmnożenie opatów, proboszczów i plebanów (to z Wilżyńskiej Doliny), ambon, kleryków, klasztorów, mniszek, pokutników itd. Przez całe to kulturowo oczywiste i jednoznaczne „oprzyrządowanie”, strącające mitologiczną fantazję w świat Uogólnionego Chrześcijaństwa Wieków Średnich (i ciut Późniejszych).
A w wywiadzie:
Wit Szostak: Z jednej strony mamy świat pogański, panteon wielu bóstw, z drugiej kategorie żywcem przejęte z chrześcijaństwa: msza, chrzciny, spowiedź. Do czego potrzebny Ci był taki melanż?
Anna Brzezińska: Zaczynałam w tej opowieści od panteonu pogańskiego, który później nabierał cech coraz bardziej monoteistycznych. Religie starożytne były moją dość wczesną fascynacją, zresztą przez jakiś czas chciałam być archeologiem, a antyk stanowił jedno z moich pierwszych i bardzo jeszcze nieświadomych doświadczeń czytelniczych. Sądzę, że potrafiłabym opisać religię pogańską w sposób wybiegający nieco poza Afrodytę z wymiętym peplosie i Aresa, obitego po grzbiecie przez rozwścieczonego Hefajstosa. Ale próba opisania dramatycznego napięcia antycznych misteriów, roli przepowiedni i wreszcie wszechobecności bóstwa, tego całego półboskiego, półczłowieczego pomiotu, który czaił się w źródłach i gajach, ale i nieustającego migotania rzeczywistości, w którym rzeka jest w jednej chwili wodą, a w drugiej bóstwem, oznaczałoby dla czytelnika wejście w ogromną obcość. To kuszące i może kiedyś uda mi się jeszcze do tak przedstawionego antyku powrócić, ale tym razem, żeby stworzyć jakieś połączenie pomiędzy naszym światem, a odchodzeniem bogów Sagi, postanowiłam od pewnego momentu pogłębiać poczucie swojskości i rzutować religię Krain Wewnętrznego Morza na nasze doświadczenia.
[podkr. moje – n.]
No właśnie. Zarysowywało się tak ciekawie, tak właśnie nieswojsko, tak przecież w sednie gatunku fantasy. Ale autorka oszczędziła czytelnikom „ogromnej obcości” i wybrała pochlebczą (pokupną?) swojskość.
To wyznanie jest à propos także moich kolejnych ansów, skladających się na czep 2. Dotyczących zasienkiewiczenia swojskością tym razem sarmacką. Pisałem:
Ten postsienkiewiczowsko‐szlachecki sarmatyzm nudzi mnie i męczy.
[...] Po co? Dlaczego? Wreszcie: na cholerę aż tyle tego?
Na co pada odpowiedź niekoniecznie szczera:
Literatura jest dialogiem, zresztą nie tylko z czytelnikiem, ale również ze wszystkimi istotnymi wcześniejszymi lekturami. I polskość jest tu dla mnie istotnym doświadczeniem, mimo że, nie ukrywajmy, tradycja powieściowa nie jest u nas równie olśniewająca, jak za wschodnią czy zachodnią miedzą. Mamy obecnie eksplozję historii, by nie rzec nowego patriotyzmu – nowego, bo polegającego na zabawie historią, także zabawą tematami, które do niedawna były tabu – w popkulturze. Konstruujemy na nowo swoją przeszłość i wydaje mi się godne namysłu, jakich sobie przodków tworzymy.
Ale czy takie były motywy autorki, gdy 10–7 lat temu miała już [*] cały szkielet Sagi (i mnóstwo szczegółów) w głowie? Owszem, zapewne nawet wcześniej dobrze wiedziała, że
Sarmatyzm jest niezwykle żywotną formacją kulturową, jedyną oryginalną [niestety – przyp. n.] na naszych ziemiach. Jest też formacją złożoną, wykraczającą poza bijatyki, warcholstwo, pijaństwo, popisy hippiczne i batożenie chamów.
Niemniej zarówno wtedy, jak i dziś wątpliwa jest teza o „tabu, jakie w popkulturze stanowi” ów „nowy patriotyzm”, tabu, które jakoby uniemożliwiało wesołą zabawę zakazanymi tematami.
Zwłaszcza że Saga niespecjalnie jest zabawna w rozbudowanych wątkach sarmackich. Nie jest nawet w tych wątkach zbyt oryginalna. Zapewne dlatego, że narażałoby to czytelników (znowu) na niebezpieczne wyzuwanie ze swojskości.
Na czep 3, który w mojej nibyrecenzji zogniskował się głównie na przemianie Zbójeckiego gościńca w Plewy na wietrze, zareagowała (przesadnie) spriggana, pisząc na forum Fantastyki:
A co do „Świata po brzezińsku” to ja się bardzo stanowczo nie zgadzam z opinią, że im dalej tym gorzej, i że „Plewy…” to „Zbójecki gościniec” w wersji dla idiotów.
...gdy ja tylko napisałem, że to przemiana
na łopatologiczne, dopowiadające szczegóły, schlebiające czytelnikowi (i okazujące mu brak szacunku) Plewy
...co współbrzmi z przytoczoną wyżej obawą Brzezińskiej przed narażaniem czytelnika na spotkanie z „ogromną obcością”. Gdy zaś idzie o „im dalej, tym gorzej”, sprawa jest prosta: z tomu na tom rośnie zasarmacenie i uchrześcijaństwienie sagi, więc moja konkluzja nie może być inna.
Może przesadziłem z tym „brakiem szacunku” dla czytelnika? Przeczytałem już kilkanaście recenzji, do których linki regularnie prezentuje blip wydawnictwa Runa: wszystkie jednoznacznie pochlebne (moją, niejednoznaczną, podlinkował za to książkowy Poltergeist pod dziwacznym tytułem Wszystko o Twardokęsku – o samym Twardokęsku to akurat prawie nic nie napisałem; thx, anyway). Więc pewnie powinienem poprzestać na mówieniu wyłącznie o własnych odczuciach.
Tak, żałuję, że Anna Brzezińska nie naraziła mnie na spotkanie z większą „obcością”. Od namiętności do Sagi – mimo wszystkich czepów – zaczynałem, więc gdy sobie wyobrażę, co mogłoby być, to aż... milknę.
PRZYPISY
[*] podejrzewałem:
że właściwa saga „napisała się” w pierwszym pięcioleciu dekady, jaką zajęło autorce opublikowanie tych pięciu i pół książek
Brzezińska poniekąd potwierdza:
Najcięższą pracę wykonuję, zanim usiądę do pisania, bo zwykle najpierw wymyślam świat, jego historię oraz prawa organizujące tę rzeczywistość.
no comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2010/01/swiat-po-brzezinsku-konfrontacja/trackback/