trzaski, świsty

Poniższy akapit pochodzi z pierwszego rozdziału Związku Żydowskich Policjantów Michaela Chabona (przeł. Barbara Kopeć‐Umiastowska).

Zdaniem lekarzy, terapeutów oraz byłej żony, Landsman pije w celach leczniczych, strojąc diody i kryształki swego ducha tępym młotkiem stuprocentowej śliwowicy. Ale prawda jest taka, że duch Landsmana zna tylko dwa stany: pracę i śmierć. Mejer Landsman to najbardziej odznaczony szames w Okręgu Sitka, człowiek, który rozwiązał zagadkę śmierci pięknej Fromy Lefkowic, zamordowanej przez męża kuśnierza, oraz schwytał Podolskiego, Szpitalnego Zabójcę. To dzięki jego zeznaniom zdołano skazać Hajmana Czarnego na dożywocie w więzieniu federalnym – pierwszy i ostatni raz, gdy udało się przygwoździć jednego z tych cwaniaków, wierzbowerów. Ma pamięć recydywisty, jaja strażaka i wzrok włamywacza. Kiedy trzeba zwalczać jakąś przestępczość, Landsman gania po Sitka, jakby petarda wpadła mu w nogawkę; wręcz słychać w tle ścieżkę dźwiękową z przewagą kastanietów. Problem stanowią godziny, gdy Landsman nie pracuje. Wtedy jego myśli wylatują przez otwarte okno niczym luźne kartki z notatnika i czasem trzeba nie lada przycisku, by je zatrzymać.

Interesująca mnie fraza brzmi w oryginale:

tuning the tubes and crystals of his moods with a crude hammer of hundred‐proof plum brandy

...gdzie tubes to oczywiście vacuum tubes [lampy próżniowe], a że najbardziej rozpowszechnioną (i najprostszą) lampą jest (była) dioda, to i podstawienie w tłumaczeniu spełnia najbardziej wyszukane kryteria rzetelności.

[Nawiasem mówiąc, gdy czytam ponownie (i ponownie) przekład BKU, zezując jednocześnie do oryginału, widzę, że polskie tłumaczenie ma więcej koloru i zapachu, nieuchwytnego klimatu, który do czytelnika (polskojęzycznego) urodzonego wcześniej niż wczoraj przemawia z mocą ewokowania realności (pomieszkującej w cieniu pod słowami) nieporównanie większą niż angielski oryginał. Niekiedy wręcz oryginał wydaje sie (suchym, zarysowym) zaledwie konspektem polskiego przekładu. A decydują o tym drobiazgi, na przykład drobne „Nu” (w tłumaczeniu), którego jakoś się domaga proste „You know” oryginału:

– Większość ludzi, których się tak określa, naprawdę na to nie zasługuje – ciągnie Tenenbojm. – Przede wszystkim, moim zdaniem, większość ludzi nie ma nic, co można by złamać. Ale ten Lasker? Był niczym patyk, który jak się przełamie, to on zaczyna świecić. Nu, pan wie? Przez parę godzin. I w środku słychać chrzęst tłuczonego szkła. Dobra, dajmy spokój. To tylko takie dziwne uczucie.

...He was like one of those sticks you snap, it lights up. You know? For a few hours.

Ale to tylko bardzo subiektywne (i dziwne) odczucie.]

* * *

Powyższy cytat, mieszczący interesującą mnie metaforę (strojąc diody i kryształki ducha tępym młotkiem śliwowicy), wpadłby do przypisu o numerze przekraczającym 1000 (gdyby numerować w sposób ciągły). W studium, którego tematem byłaby od‐środkowość języka, ruch od środka – mówiącego ciała – na zewnątrz.

Od najprostszych utożsamień funkcyjnych, takich jak „blisko = pod ręką / pod nosem / pod bokiem”, przez kolejne złogi paleontologii mowy, np. zwierzę obserwowane („manewr oskrzydlający”, „skrzydła szyku” itd. – czyżby hominidzkie, dajmy na to, kończyny nie były dość szybkie i rozległe na uniesienie piorunowej i przestrzennej intencji tych wyrażeń?) i zwierzę podporządkowane („ujarzmić chaos”, abstrakcja w roli wołu). Przez relacje wewnątrzstadne, powiedzmy: „karb” jako pierwszy (z historią idącą w tysiąclecia) znak zliczania i kategoryzacji, docierający aż do naszego karbowego. I tak dalej. Urywam w nadziei, że ten pospieszny zarys tematu jest dostatecznie czytelny.

W tak zleksykalizowanych frazeologizmach, jak na przykład „złożyć coś na karb czegoś” albo „ująć coś w karby”, już nie słyszymy/rozumiemy pierwotnego nacięcia na patyku czy klinu wyciśniętego w glinie.

* * *

A co zrobi czytelnik urodzony wczoraj? (Albo, tym bardziej, dzisiaj?) Diody i kryształki ducha, okruch bez (szerszej) historii frazeologicznej, bodaj nie utrwalony, odwołujący się do mierzchnącego rozdziału techne. Kto (nadal jeszcze) wie, że strojenie kryształkowego radia polegało na delikatnym, szturchającym poszukiwaniu najwłaściwszego punktu styku kryształu z drucikiem? I że to dlatego ten młotek mówi: [    ].

To, co mówi.

  1. tjt’s avatar

    Bardzo wyjdę na wała, jeśli stwierdzę, że IMO jednak nie całkiem ładne? „Hundred‐proof” to jednak pięćdziesięcio‑, a nie stuprocentowa śliwowica, no i ten „stick”, od „glowstick”, tłumaczony jako „patyk”, chrzęści w środku zwapniałą kością.

  2. nameste’s avatar

    tjt :

    Bardzo wyjdę na wała [...]

    Nie bardzo. Sam piłem śliwowicę 70% (zwaną „paschalną”), więc miałaby, hm one‐hundred‐and‐forty‐proof? Btw, stuprocentowe ciekłe stężenie spirytusu wynosi 96%, słowem – można to potraktować niekoniecznie dosłownie.

    Jeśli patyk chrzęści kością, to dobrze. Mowa o „człowieku złamanym” [broken], a do tego – świeżo odkrytym trupie.

  3. tjt’s avatar

    „Niekoniecznie dosłownie”... tu raczej nie wyjdzie, bo „In the United States, alcohol proof is defined as twice the percentage of ABV” [ABV – Alcohol by volume] (https://en.wikipedia.org/wiki/Alcohol_proof), tutaj miejsca na metafory za bardzo nie ma.
    I tak, ta „paschalna” śliwowica jak najbardziej byłaby a hundred and forty proof.

  4. nameste’s avatar

    tjt :

    tutaj miejsca na metafory za bardzo nie ma

    Jest. Na własnym przykładzie pokazuję, że 2*ABV jest (bywa) w naszym (polskim) kręgu kulturowym konceptem egzotycznym. A więc: albo tlumaczka powinna się poddać aptekarskiemu rozróżnieniu (i co, dać przypis wyjaśniający różnicę między proofem a procentem?), albo można jej pozwolić na metaforyczne potraktowanie liczby 100: czytamy 100 jako rodzaj maksimum, ten młotek (czytam) jest najcięższy z możliwych. Czy w wymyślonej krainie Chabona da się wypić coś mocniejszego od 50% śliwowicy? Czy też autorskie ‘hundred‐proof’ miało oznaczać po prostu „najmocniejsza”?

  5. tjt’s avatar

    No więc mogła napisać „pięćdziesięcioprocentowej śliwowicy”, są mocniejsze, sameś przywołał. W wymyślonej krainie Chabona raczej też. Ja naprawdę widzę tu wyłącznie niezrozumienie tekstu przez BKU, przepraszam, zabieram palto, już nie przeszkadzam.

  6. nameste’s avatar

    @ tjt:

    OK, OK, może jestem mniej obiektywny wobec BKU, a może bronię swojego (odruchowego) odczytania tego kawałka, w którym nie zazgrzytało mi. Punkt dla ciebie.

  7. andsol’s avatar

    Pamiętam smak paschalnej (bo rząd pogniewał się na Izrael i przestał im sprzedawać naszą koszerną rytualną śliwowicę). I pamiętam jak skłoniłeś mnie przed laty swoją recenzją do tego Chabona. A przez tę książkę wziąłem się i za jego inne dzieła, ale nie miały już cienia tego uroku.

  8. nameste’s avatar

    andsol :

    nie miały już cienia tego uroku

    A my tu ciągle czekamy na polskie przekłady innych tytułów Chabona, tylko echa plotek rejestruję („będzie już zaraz... nie, nie będzie...”).

  9. AJ’s avatar

    Stuprocentowa śliwowica przypomniała mi o tym, co bohaterowi kazał robić tłumacz Porno Irvine’a Welsha (znanej teraz jako T2 Trainspotting), niejaki Jarosław Rybski. Otóż w oryginale bohater w pewnym momencie idzie ulicą, pijąc „purple tin”, czyli mocne i tanie piwsko, zawdzięczające potoczną nazwę kolorowi puszki. Za to w tłumaczeniu bierze „łyk z trzymanej przeze mnie butelki jagodzianki na kościach”.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *