Niniejsza blogonota odpowiada na zgłoszone zapotrzebowanie, za patrona obiera złośliwszą połowę Petera Sloterdijka, a zobowiązanie (w kwestii starczo‐górskiej) wyraża wobec asasynów u Budyniów.
sfera
Sloterdijk pisze:
[...] od czasów starożytnej Akademii krągłość całego bytu nazywa się kosmos – miano to przywołuje w pamięci zdobne i piękne cechy wszechświata. Przedmiot ten zwany był również niebem, Uranos. Tytaniczne imię wyrażało wyobrażenie, że świat ma swe granice w ostatnim sklepieniu eteru – pogląd, który można byłoby równie dobrze nazwać nadzieją. Niebo chciano sobie wyobrażać jako wielką wazę, która daje oparcie stałym gwiazdom i koi ludzki strach przed upadkiem. Niebo było dla Arystotelesa ostatnią powłoką kuli, która zawiera wszystko, lecz która nie zawiera się już w niczym. [...] Tak powstała dobra nowina filozofii: że człowiek, jakkolwiek zdeprymowany przeżywanym nieładem, nie może wypaść ze wszechświata.
Znany sferolog nie pozostawia wszakże złudzeń co do dalszych losów tej i podobnych dobrych nowin w kwestii pieczy sprawowanej przez kosmos (czy logos) nad człowiekiem:
Monogeizm, przekonanie o niepowtarzalności tej planety, staje się dla nas z dnia na dzień okolicznością coraz mniej istotną, przez co monoteizm nie może być nigdy w przyszłości niczym więcej jak tylko zastarzałą tezą wiary [...]. Dowody na istnienie Boga skażone są upadkiem, podczas gdy dowody na okrągłość Ziemi po swej stronie notują stały napływ nowych danych.
Nim jednak do tego dochodzi, jesteśmy – mieszkańcy powierzchni kuli – wystawieni na działanie lokalnego kształtu tej powierzchni, w którym na różne swoiste sposoby objawia się rzutowanie kosmicznej głębi (i jej tajemnic) na twory przyrody, pion, poziom i horyzont, ich dostępność i sens bytowania wśród nich.
zstęp
Wstępem do rozważenia dachu jest zstęp kosmosu na ziemię, który dokonuje się w miejscach najtrudniej osiągalnych, w naturalny i metaforycznie nośny sposób dosłownie unurzanych w mgłę spowijającą tajemnice: w górach. To tam (nie tylko na Olimpie) jakoby mieszkają bogowie lub przynajmniej tam utrzymują placówki dyplomatyczne; stamtąd zstępuje ich wysłannik, wyposażony w kodeks (Synaj, Mojżesz) lub narkotyk i kindżał (Mulehet, asasyni Starca z Gór).
Mistyka gór zasadza się na twardym, binarnym wyborze: albo zstęp, albo upadek. Inaczej mówiąc, kto się wybiera w górę, musi wrócić lub zginie. Gdy zaś wraca (ucałowany tym samym przez kosmos), nadal ma puste ręce, ale też jest w dobrej sytuacji, by tę pustkę w jakiś szczególny sposób oznajmić. Skoro wrócił, nie upadł: oto korzystna sytuacja pomazańca.
Mistykę gór wykorzystują niezliczone sekty (ich prawzorem mogą być właśnie asasyni); oazowi księża rzadziej prowadzają młodzież nad wody, wolą góry, bo są ku‐boskie. (Choć prawdą też jest, że góry oznaczają mniej rozbierania się i wysiłek, który, raz podjęty, trudno przerwać, gdy tymczasem z kąpieli można się wynurzyć po kwadransie i okoliczność przyrody zostanie wyparta przez okoliczność ludzką, a może trochę zwierzęcą.)
wody i piaski
Jeśli góry w istocie nie służą podróży, bo ich sensem jest zstęp (powrót), to wody i piaski, morza i pustynie, są wehikułami zapuszczania się w niewidoczne (które – znów w odróżnieniu od gór – ginie za prawie każdym osiąganym horyzontem), urządzeniami do przemieszczania się, bycia zaginionym lub odkrywcą. Oczywisty jest niepowrót (Odys), a nie powrót.
Jeśli góry napędzane są (wysklepioną) przestrzenią, to wody i piaski (dodajmy dla porządku trawy: stepy, sawanny, prerie) napędzane są czasem.
Jest tego (różnic modalności) więcej, musimy jednak zmierzać ku celowi, którym jest pęd na dach. Zauważmy więc jeszcze tylko, że mistyka gór rozpięta jest między kontemplacją a podporządkowaniem, mistyka wód i piasku zaś – między zbłąkaniem (acedią) a podróżą, między zbiorowym wysiłkiem wyprawy a ekspansją (wędrówką ludów).
wstęp
Pęd na dach polega na wstępowaniu, które potrafi pogodzić wszystko dotąd wymienione. Dach jest górą w tym sensie, że zezwala na odosobnienie i kontemplację (kosmosu), ale twardy, binarny wybór jest niekonieczny (można bezpiecznie zstąpić, z dokładnością do eksplorowania krawędzi dachu), choć jego cień przywołuje myśl o samobójczym skoku.
Dach jest bocianim gniazdem, palankinem na grzbiecie uśpionego słonia, bezpiecznym siodłem na dromaderze. Z tego punktu patrzy się, jak flotylla pobliskich domów płynie w prawie niezmiennym, budzącym zaufanie szyku, czasem widzi się też fizyczną przestrzeń, którą ta wyprawa zagarnia; zawsze widzi się (czuje) realną domenę wód i piasków (i dachów): czas.
Dach jest miejscem, w którym ogniskują się wszystkie aspekty człowieczego wędrowania po typach rozmaitego ukształtowania powierzchni tej kuli, na której żyjemy. Dach otwiera naraz perspektywy pionu, poziomu i horyzontu. Dach usuwa rozziew między podróżą a osiadłością, uzgadnia skale kosmiczną i ludzką, obdarza tajemnicą jednostkowe ludzkie trwanie wraz z jego apetytem ekspansji.
Dach jest idealnym miejscem randki, schadzki, ekstazy, tęsknoty, śmierci.
-
tl;dr, ale ostatnie zdanie fajne
-
Świat jest dachem.
-
Parafrazując słowa młodego poety (młodego, bo starzy poeci nie piszą wierszy, tylko handlują bronią w afryce) Gary’ego Snydera z Sutry Szarego Niedźwiedzia, gdzie pisał, że „wszystkie prawdziwe ścieżki prowadzą przez góry”, chciałem zapytać, czy nie jest tak, że wszystkie prawdziwe ścieżki prowadzą przez dachy?
3 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2012/04/ped-na-dach/trackback/