Przepraszanie – z ducha polskiego języka – to próba otwarcia nowego etapu (jakichś) relacji, które w pewien sposób zostały zaburzone. Prze[z]–[u]praszanie – jest w podjęciu takiego działania, zawieszonego i niedokonanego, deklarowana nadzieja, że sytuacja z (jakoś) zerwanej przekształci się w negocjacje, które mogą doprowadzić do przywrócenia (jakiejś) normalności.
Gdy druga strona owej (zaburzonej, zerwanej) relacji przeprosiny przyjmie, a przynajmniej nie odrzuci, etap „eksterytorialnego”, wyjętego z normalnego upływu czasu temporalnego zawieszenia – kończy się. Być może zanim do tego dojdzie, zostaną jeszcze wynegocjowane jakieś warunki dodatkowe. Być może zostanie dokonany jakiś remanent wzajemnych zaszłości. Może prośbę [praszanie] wspomogą jakieś dary – symboliczne, emocjonalne czy materialne. To są szczegóły okoliczności dodatkowych. Niemniej, przepraszanie jest otwarciem do negocjacji, które spełnia swoją rolę w chwili otwarcia negocjacji.
Gdy przechodząc przez zatłoczone miejsce potrącisz kogoś, mówisz „przepraszam”. Formą podjęcia negocjacji (z jednoczesnym ich – pomyślnym – zamknięciem) jest odpowiedź „nie szkodzi”. Bywa, że trzeba się bardziej postarać, gdy ktoś odburknie „ależ uważaj trochę!”, co jest (niejawnym) wezwaniem do „obietnicy poprawy”. Gdy pada (niejawnie: „naprawdę nie chciałem”), przeważnie negocjacje się kończą i zerwana/zaburzona mikrosytuacja społeczna pn. „mijamy się nie krzywdząc innych” wraca do normy.
Mój punkt jest taki: przepraszanie to praktyka komunikacyjna, często też mocno skonwencjonalizowana w znaczeniu powszechnym albo szczególnym („to co, seks na zgodę?”, „och tak, tak, och”).
* * *
Ludzie o tym wiedzą. Dlatego w przypadku drastycznego albo dramatycznego zerwania/zaburzenia normalności strona poszkodowana (wedle swego przeświadczenia czy też bardziej „obiektywnie”) często oświadcza: tu przeprosiny nie wystarczą. To znaczy: nie ma miejsca, po tym co zaszło, na rutynowe negocjacje. Potrzebne są ekstra środki, zadośćuczynienie, albo też – nic nie pomoże, relacja została zerwana/zaburzona nieusuwalnie. Taki lajf.
* * *
W mediokatolickiej Polsce, czyli w retoryce moralistów i praktyce konferansjerów medialnych – zwanych z inercji, lecz błędnie – dziennikarzami (np. telewizyjnymi), sytuacja przepraszania nagminnie mylona jest z sytuacją [publicznej] spowiedzi.
Przyznaj, że popełniłeś grzech, a zatem jesteś moralnie winny, uznaj swoją odpowiedzialność za zło, okaż żal/wstyd/skruchę, syp popiół na głowę aż do samoponiżenia, wyznaj, że się wstydzisz, obiecaj poprawę, przedstaw sposoby zadośćuczynienia wyrządzonych krzywd („no jak to, przecież przeprosiłem, aaa?!”). A wtedy, może, dostąpisz rozgrzeszenia. (Raczej nie.)
Procedurę katolickiej spowiedzi mam za tym bardziej załganą, im bardziej koncentruje się na teatrum – że zacytuję słówko‐klucz z niedawnej dyskusji na blipie, która zaowocowała tą blogonotą – ukorzenia się. Nie sposób uniknąć tego teatrum w medialnych paraspowiedziach, które wymuszają na swoich rozmówcach np. konferansjerzy TVN‑u („a było panu wstyd? no niech pan powie, wstyd panu? no?!”). Daje to paskudną melodramę na użytek telenowelowej publiczności, prowadzi do jakiegoś zaplutego kiosku buka pod nazwą „Mały Pascal – Zakłady”.
* * *
Nie chcę przez powyższe powiedzieć, że problemy odpowiedzialności, winy, zadośćuczynienia itd. mam za nieważne. Przeciwnie, często są tak bardzo ważne, że wręcz niesmaczny jest automatyzm wpychania ich w kontekst mediokatolickiego „teatrzyku ukorzeń”.
Niefajnie jest też, moim zdaniem, domaganie się od przepraszania kostiumów z tego właśnie teatrzyku. Przepraszanie może być niezręczne, pozorne, nieskuteczne czy nawet przeciwskuteczne. Warto jednak zacząć od próby analizy: do kogo właściwie, jakimi środkami i z jakiej pozycji, w jakiej (często skrywanej) sprawie występuje o negocjacje przepraszający. Nie jest wykluczone, że właśnie ten ktoś daje koncertowo dupy.
Ale, na litość, nie zamieniajcie negocjowania w korzenie się.
-
ja tu nie bardzo widzę pole do sporu. ok, widzę że teatrum spowiedzi zalega ci obrzydliwością, ale na taki emotywistyczny dyskurs mogę powiedzieć tylko, że u mnie inaczej. chyba dlatego, że na spowiedź nakłada mi się analogiczne teatrum stalinowskiej samokrytyki i całe moje zainteresowanie znika w anihilacyjnym obłoczku. jeżeli coś by tu miało być obrzydliwe to właśnie ta schizofrenia bycia swoim sędzią.
przepraszanie jest negocjacją, ponieważ inaczej niż w spowiedzi, występują tu strony – obrażeni wzywający do przeprosin i obrażający. poprzez wezwanie, zwykle niebezpośrednio, obrażeni wskazują na regułę, ktora została złamana. jeżeli obrażający uznaje tę regułę, to powstaje w nim/niej wola przeprosin. obrażający, poza napraieniem krzywdy, musi zapewnić o ważności reguły którą naruszył – inaczej to nie są przeprosiny. jednak zwykłe zapewnienie to za mało, ponieważ już do złamania reguły doszło (więc w domyśle nie była ona dla obrażającego zbyt istotna) konieczna jest pewna przesada, która nie tylko regułę uzna, ale dodatkowo podkreśli „dając świadectwo”. wstyd i ukorzenie, nawet podszyte hipokryzją są właśnie takim przesadnym hołdem regule (cnocie), którą obie strony uznają na równi, ale jedna ze stron występuje z niższej pozycji tego, który ją złamał.
-
inzmru :
ja tu nie bardzo widzę pole do sporu.
Ano, sama prawda, panie. O co się tu spierać? No chyba że o
nameste :
Procedurę katolickiej spowiedzi mam za tym bardziej załganą, im bardziej koncentruje się na teatrum
Przecież kato‐spowiedź jest prywatna, w cztery oczy (a jako prototyp sesji psychoterapeutycznej ma się do niej jak zabiegi znachora do dzisiejszej operacji). A w prywatności nie wiedzę teatrum, co najwyżej rytuał, czyli coś dużo mniejszego. Natomiast to, o czym piszesz (TVN24), to jest normalna farsa czy commedia dell’arte, choć niestety w kiepskich dekoracjach i bez kostiumów.
-
nameste :
dominuje „wola ułożenia się z”. Przeprasza się po to, by „było jak dawniej”.
100% racji. Lepi się ten dzbanuszek, czasem mozolnie i w kilku podejściach. Jeśli dobrze zlepiony, to prawie nie widać pęknięć.
Nie tylko spowiednik i penitent, ale także (wspomniany już) Wielki Inny oraz tzw. sumienie penitenta, if any.
Jeśli model czwórkowy, to zakładamy, że nie teatr (w potocznym koślawym sensie fałszowania emocji), tylko autentyczne przeżycie i to nie tylko socjo‐terapeutyczne, ale i moralne. Ja zminimalizowałem (tak to pamiętam z dzieciństwa i wczesnej młodości) do dwóch osób, i rytuału/ biedateatru, bo wydaje mi się, że jest głównie tak. Ale z powodów oczywistych nie wiem, jak naprawdę.
-
Odpowiada mi widzenie tego jak sheik.yerbouti, prywatnie to trochę rytuał, jak wszelkie inne działania w wyobrażalnych, przewidywalnych (społecznie) sytuacjach. Dlatego nie ma „przepraszam, że przejechałem pani męża”, choć znajomą kiedyś przepraszał pan z rewolwerem, że będzie musiał odebrać jej zawartość portwela, ale on bardzo potrzebuje pieniędzy. A przeprosiny publiczne to raczej nie teatr a zabieg kastracyjny: „a teraz ten pan pozbawi się jaj”.
Nawiasem, Prawdziwy Polak nie przeprasza. Tej sztuki u nas nie uczą. Przechodzi się do seksu wprost.
-
Po przemyśleniu (ale temat duży, a aż tyle czasu na pisanie (i czytanie jeszcze raz tego co już napisane) nie mam):
Nie potrafię znaleźć w samych przeprosinach, także publicznych, także w publicznym wyznaniu win, niczego co do zasady odstręczającego. Czuję wprawdzie pewne „fuj” w konkretnych przypadkach, ale zaraz uświadamiam sobie, że wówczas odstręczające są pewne niekonieczne cechy konkretnej wypowiedzi, a nie sama, za przeproszeniem, idea.
W grze oczywiście bierze udział Wielki Inny, którego na dalsze potrzeby nazwę regułą (nawet nie przez duże „R”). Obrażający łamie tę regułę i albo sam zdaje sobie z tego sprawę (wówczas składa szczerą ale zwykle zdawkową samokrytykę), albo zostanie przywołany do porządku in situ, że nie należy wymachiwać pogrzebaczem (wówczas przeprasza zdawkowo i zaprzestaje łamania reguły), albo zostanie mu to wytknięte po fakcie (wówczas składa przeprosiny przed gremium, które było świadkiem złamania reguły).
Kluczowe jest tu oczywiście to, że obrażający musi uznać ważność reguły. Natomiast przesada leżąca w przeprosinach ma na celu uwiarygodnienie tego, że ta reguła jest dla niego ważna. To uwiarygodnienie jest konieczne, ponieważ jeśli ją złamał, to zachodzi podejrzenie, że jednak ważna nie jest – samo suche zapewnienie nie wystarcza, musi być złożona dodatkowa ofiara na przykład ze wstydu. W każdym z tych trzech przypadków powyżej ofiara jest potrzebna w innym natężeniu (bo np. jeśli sam się zorientował, to znaczy, że było to tylko chwilowe zamroczenie uwagi nad regułą).
Osobną sprawą, którą na razie traktowałem milcząco, jest negocjacja „jaka właściwie reguła została złamana”. Reguły nie są listą, ale raczej drzewiastą strukturą – mają swoje ogólniejsze i bardziej szczegółowe wersje. Występujący o przeprosiny („obrażona”) może żądać potwierdzenia innej (zwykle mocniejszej) reguły niż tej której złamania obrażający czuje się winny. W przypadku skrajnym, obrażający nie znajduje w żądaniu obrażonej żadnego jądra, które chciałby „wzmocnić” – wówczas do przeprosin nie dochodzi. Obrażający stoi tam gdzie stoi i nie potrafi inaczej. Z tego też powodu przeprosiny mogą być uznane przez obrażoną za zbyt słabe i wówczas odrzucone.
Szczególnie istotne jest natomiast to (i to było powodem napisania mojej notki o apośle Węgrzynie), żeby przepraszając nie powiedzieć zbyt wiele – nie podkreślać wygórowanych (w swoim mniemaniu) żądań obrażonej. „Przepraszam za wprowadzenie publicznego zamieszania” jest wyjściem z twarzą – jednocześnie wyrazić może szczery żal, ale i nie oddaje obrażonej zbyt wiele w kwestii rzekomo nadszarpniętej reguły.
-
nameste :
Oczywiście, nie opieram się na autopsji, ale to i owo czytałem, poczynając od wzruszających [NOT] wspomnień Świdy‐Ziemby z lat katolickiej młodości.
Mógłbyś przekierować?
-
A. Książki nie czytałem, jedynie fragmenty (i inne teksty – miałem z nią zajęcia). Nie wiedziałem właśnie o katolickiej młodości (albo nie pamiętam?).
-
Off topic:
Pankowski zmarl :-( -
No więc odbierasz akurat Polakom/katolikom prawo do przeżywania i oczekiwania teatru przeprosin, podczas gdy jest on uważany za oczywisty przywilej pokrzywdzonych też w innych kulturach. Tu masz wspomniany przykład japoński (na Japonii poprzestanę, bo na innych się nie znam). Pada tam nawet zdanie „nie wybaczę, nawet jeśli będzie martwy”.
Przepraszani nie mają obowiązku wybaczyć, nie ma to nic wspólnego z katolickim rytuałem pokuty i odpuszczenia win, ale ci, którzy popełnili błąd wciąż mają obowiązek się ukorzyć, pokazując, że przynajmniej rozumieją na czym polega ich wina (bo mimo uprzywilejowanej pozycji polityków/szefów firm, wciąż pełnią funkcję służebną wobec swojej społeczności). Nie do pomyślenia byłoby tam poprzestanie na „przepraszam, jeśli ktoś poczuł się dotknięty (ale myślę co myślę)”, zostałoby to potępione i uznane za niedopuszczalną arogancję i ukarane (np. dymisją, na co są i inne przykłady). Oczywiście wynika to nie tyle ze szczerej skruchy co z mniej swobodnego niż nasze pojmowania czym jest grzeczność i obowiązek, ale ja kultury przepraszania Japończykom zazdroszczę.
Stawiasz zarzut „mediokatolickiego teatrzyku ukorzeń”, a ja bym raczej skupiła się na feudalno‐rycerskiej arogancji naszych elit (wszelkiej maści elit), którym japońskie (i nie tylko) podejście do odgrywania skruchy by nie zaszkodziło.
-
nameste :
Moja (słaba, bo z obserwacji, nie z jakichś badań) teza jest taka, że w Polsce realna odpowiedzialność została już praktycznie bez reszty zastąpiona przez odpowiedzialność symboliczną, według katolickiego wzorca spowiedź–pokuta–rozgrzeszenie.
Ja w tym widzę szczątkowy, bo szczątkowy, ale (ponadkulturowy) szacunek do przepraszanego, a nie katolicki rytuał. A Ty w miejsce tego symbolicznego korzenia się proponujesz Nic. Wciąż nie będzie konsekwencji ani odpowiedzialności choćby symbolicznej za popełnioną gafę/występek, tylko pełne głębokiego #mamwaswpupie „sorki”. To mi nie pasuje najbardziej w Twoim
nie zamieniajcie negocjowania w korzenie się
-
nameste :
w blogonocie jest o tym, negocjacje są lepsze od rytualnego chaosu i mediokatolickiego teatrzyka zastępczego
Obrażenie wypowiedzią czy zachowaniem w dodatku dyskryminowanej grupy to jednak zupełnie inna ranga występku niż niechcące nadepnięcie komuś na stopę w zatłoczonym autobusie. I ja bym sobie życzyła (gdyby mogło się to przekładać na rzeczywistość) dostosowanie rodzaju przeprosin do wagi wyrządzonej szkody i tego, jakie może nieść ze sobą konsekwencje (tam: propagowanie seksizmu i homofobii). Nawet jeśli faktycznie w polskim korzeniu się są elementy katolickie (co jest mi obojętne), nie widzę nic złego, żeby je praktykować dla dobra choćby dyskryminowanej (przede wszystkim przez katolików) mniejszości. No ale jak zwykle możemy przy swoich zdaniach.
21 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2011/03/przepraszanie/trackback/