O polskiej klasie średniej mówi dwóch inteligentów. Dla pisarza Eustachego Rylskiego inteligencja to
bardziej kategoria etyczna niż intelektualna. Każdy człowiek o niezawodnym instynkcie moralnym jest inteligentem, dlatego nie tylko w Polsce występuje w ilościach śladowych. W którymś z wywiadów mówiłem, że potrafię sobie wyobrazić menela z Dworca Centralnego, który jest inteligentem, i profesora uniwersytetu, który nim nie jest. Wykształcenie, erudycja, stanowisko, sukcesy, pozycja społeczna nie mają tu nic do rzeczy. Inteligent to sól każdej ziemi, jej absolutnie niezbędny mikroelement, ale nie jest i nigdy nie był żadną warstwą lub klasą społeczną. Inteligencja z samej swojej natury nie jest w stanie stworzyć żadnej klasy, bo nie łączą jej bieżące interesy życiowe. Jest rozproszona i introwertyczna, mylona często z klasą średnią lub absolwentami wyższych uczelni. To jest nieporozumienie upokarzające inteligencję. Ona ma swój etos, swój sens, swoją tradycję i swój wdzięk, ale żadnego realnego wpływu na państwo. Nic a nic.
[tu i dalej podkr. moje – n.]
Nie do końca jasny jest ten wywód, podobnie jak i wiele innych myśli, pomieszczonych w ciekawym, choć nieco megalomańskim wywiadzie z Rylskim pt. Jesteśmy rasą młodą i dziką. Cytuję tak obficie, żebyśmy nie mieli złudzeń co do wyróżników klasy średniej: „niezawodny instynkt moralny” do nich nie należy, a nawet wręcz przeciwnie. Rylski klasę średnią opisuje przez wskazanie na jej awangardę (której emanacją, dodaje, jest PO):
Gości, którzy mijają mnie na drodze w swoich land cruiserach 150 km na godzinę w terenie zabudowanym, pod okiem kamer, nigdy nie tracąc za to praw jazdy. Rodzin, które coraz szczelniej zapełniają hotele w Turcji, Egipcie, Tunezji, Maroku, na Cyprze i w kilku innych miejscach i które robią męczący rejwach w wyczarterowanych samolotach, jakie ich tam dowożą.
Mówię o ludziach, których widuję na bokserskich galach, premierach modnych filmów i tych, którzy zapełnią stadiony podczas Euro 2012 bez względu na cenę biletów. O tych, którzy sadowią domy, każdy obowiązkowo inny, otaczające coraz szczelniejszym pierścieniem duże miasta, trzymają te same rasy odpowiednio ostrych psów, odwiedzają siłownie, by swym wyglądem budzić respekt, kombinują w życiu jak koń pod górę, ale przyparci do muru potrafią, kobiety i mężczyźni, pracować jak maszyny. Płacą więc podatki, z których, gdyby mi się nie powiodło, bym korzystał.
Złamią każde prawo, zasadę, przepis, dobry obyczaj, jeżeli to im
nie[skreślenie moje, bo chyba błąd] pozwoli czuć się jak u siebie. Bo ich imperatywem jest czuć się jak u siebie, gdziekolwiek by to było i kiedykolwiek. Zaczynają mieć pierwsze pieniądze, których jest już za dużo na grilla i piwo, ale za mało na gabinet w brytyjskim stylu. Ale z czasem będzie i gabinet. Mają bezdyskusyjne zalety, jakich nie podziwiam, i wady, jakie mnie złoszczą.
Podsumujmy: inteligencja to postawa niezależnego (od dóbr, środowiska, doktryn i mód) osądu krytycznego, etos rozproszony między jednostki. Klasa średnia zaś to postawa zawłaszczania, organizujaca się w warstwę ambicji dotyczących posiadania, prestiżu i władzy. Klasa średnia rozumiana po Rylsku jest więc warstwą aspirujacą (i to jest w zgodzie z definicjami socjologicznymi). Typowy przedstawiciel klasy średniej gardzi „plebsem”, zazdrości „prawdziwym potentatom”, jego głównym celem życiowym jest „nachapać się”, do tego celu dąży bezwględnie.
Wietrzę w tym Rylskim ujęciu resentyment, ze względu na „materiał ilustracyjny”, jakiego użył w opisie, podejrzewam, że resentyment dotyczący głównie zawłaszczenia sfery spraw publicznych przez wąski egoistyczny interes współczesnego polskiego dorobkiewicza.
W Polsce (istotnie) to (pod)rasa „młoda i dzika”, ze względu na specyfikę historyczną. W dojrzałych plutokracjach aspiracje klasy średniej są grubo powyżej możliwości i pozostają iluzoryczne; w Polsce proces nowego rozwarstwienia jest jeszcze u początków.
* * *
Współbrzmi z Rylskim głos innego recenzenta polskiej współczesności, Andrzeja Mencwela, który w tekście Nie wierzę w trwałość stowarzyszenia ateistycznych biznesmenów prezentuje nieco szersze niż pisarz spojrzenie historyczno‐socjologiczne, ale w diagnozie klasy średniej jest ciut mniej od niego zdecydowany:
Klasa średnia jest, jak się zdaje, liczna, i rzeczywiście staje się dominująca, tylko nie wiadomo, jaka ona jest w sensie wartości. Czy ona kultywuje na przykład poczucie dobra wspólnego? I jak je rozumie? Czy on będzie chciała przejąć ten dawny inteligencki etos i czy będzie umiała go przenieść? Na razie to jest klasa „w sobie” czyli pewien rodzaj społecznej masy i nikt nie wie kim się okaże, gdy stanie się klasą „dla siebie”, to znaczy świadomym zespołem ludzkim. Który nam powie nie tylko to, co chce zrobić dla siebie, ale i to, co chce zrobić dla nas. Dla nas, czyli dla całego polskiego społeczeństwa, dla narodu.
[...]
Zacząłem się zastanawiać, skąd pochodzi ta klasa średnia i w związku z tym jakie ona wzory przynosi i kultywuje. Otóż ona na pewno w Polsce nie pochodzi z grand bourgeois. Na pewno też nie pochodzi z tej inteligencji, która była wzorotwórcza dla pewnych środowisk, ale nigdy w skali ogólnonarodowej. Ona wywodzi się z drobnomieszczaństwa, bo i chłop w Polsce, jak awansował, to na drobnomieszczanina i wnosi ze sobą drobnomieszczańskie wyposażenie kulturowe. Ono ma swoje zalety, na przykład pewną skrzętność i dlatego otoczenia tych [oglądanych przez Mencwela] domków są zadbane, ale ma też wady – z tych największą jest rodzinny egoizm.
I pewnie ten brak zdecydowania odpowiedzialny jest za pojawienie się w mowie Mencwela frazesu („dla narodu”). A Rylski już wie: klasa średnia ani nie przejmie inteligenckiego etosu, ani nie wykroczy poza wewnątrzwarstwowy egoizm.
Słowo „aspiracje” obecne jest też mocno u Mencwela. Mówi:
W związku z całą tą ewolucją jestem skłonny sądzić, że nawet nie tyle dystrybucja wiedzy, nadal problem podstawowy, co kreacja wiedzy, dostęp do jej kreacji i możliwość uczestnictwa, wyraźmy się patetycznie, w tworzeniu i przekształcaniu świata jest kwestią kluczową. Jeśli tak, to w Polsce dostęp ten jest drastycznie reglamentowany. Nie tylko dlatego, że Polska nadal nie umieściła się w centrum tego twórczego procesu, także dlatego, że wewnątrz wzmocniono bariery i podziały, o których mówiliśmy. Mamy prawie dwa miliony studentów, ale z tego przytłaczającą większość w licencjackich szkołach przysposobienia zawodowego, które nawet nie dają wyobrażenia o twórczości naukowej, nie mówiąc o jej pobudzaniu. W Polsce przede wszystkim kształci się średnio kwalifikowany i nisko opłacany salariat, którego kulturę wysoką stanowią prasowe tabloidy i telewizyjne „formaty”, a horyzont konsumpcyjny – „lidle” i „biedronki”. To jest odpowiednik dziewiętnastowiecznego proletariatu, zepchnięty na humanistyczny margines, a na dodatek pozbawiony świadomości swego położenia.
Oni nigdy nie będą mieli dostępu do jakichkolwiek ośrodków kreowania czegokolwiek i nawet nie będą do tego aspirować. Ta społeczna redukcja aspiracji jest może najbardziej dotkliwym wymiarem takiej „modernizacji”.
Redukcja? Tak, powiada Mencwel, ilustrując to w ten sposób:
Nie ma się co oszukiwać – to [krzykliwe hasła liberalnego libertynizmu – przyp. n.] nie pozostaje w żadnej relacji np. do wskaźnika młodzieży chłopskiej i robotniczej na najlepszych uniwersytetach, który teraz jest niższy niż przed wojną. To tylko przykład, choć znaczący – niewątpliwa oznaka głębokiego procesu społecznego, który hamuje dynamikę awansu.
Nie tylko ci, którzy zostali wykluczeni, ale i ci, co położeni są na dolnych szczeblach hierarchii społecznej nie przebijają się w górę. To społeczeństwo wyraźnie traci wewnętrzną dynamikę, pionową ruchliwość społeczną, nie mówiąc już o zbiorowym awansie. Dopiero się zaczęło strukturyzować, a ci, co są wyżej, już się fortyfikują. Tej sytuacji selektywne hasła kulturowe, choćby i najbardziej efektowne na pewno nie zmienią.
* * *
Nie wyłania się z tego dwugłosu nic specjalnie optymistycznego. Drobnomieszczański konserwatyzm i dorobkiewiczowski [neo]liberalizm dominują pejzaż społeczny w Polsce. A jedyna siła, jaka zagraża ich samozadowoleniu (katoendeckie szaleństwo), to dżuma gorsza od cholery.
-
Drobnomieszczański konserwatyzm i dorobkiewiczowski liberalizm dominują pejzaż społeczny w Polsce.
Obawiam się, że nie tyle liberalizm, co korwinizm. Polska jest dramatycznie nieliberalna.
-
Klasa średnia jest, jak się zdaje, liczna
Hmmm... jeden procent, góra dwa. Może to i liczne?
horyzont konsumpcyjny – „lidle”
Co autor ma do Lidla? O co tu chodzi?
-
nameste :
Już w 1997 szacowano na 8–15 procent.
Definicje są jak zawsze mętne, jednak kryteria podane w cytowanym artykule (np. wejście w drugi próg podatkowy) opisują grupę ludzi, która nijak ma się do opisów Rylskiego i Mencwela.
TAKIEJ klasy średniej, jaką straszy Rylski jest góra 5%, ale raczej 2%.
Lidl obok Biedronki oznacza (chyba) badziewność i relatywne ubóstwo.
No i bardzo głupio. Po pierwsze wiele towarów z Lidla jest jakościowo lepsze niż w większych sieciach marketów, po drugie „horyzont konsumpcyjny” owego „średnio kwalifikowanego i nisko opłacanego salariatu” leży znacznie, znacznie dalej niż ów metaforyczny LidloBiedronek, a nawet Oszołom, a po trzecie... akurat „horyzont konsumpcyjny” jest ostatnią rzeczą, o którą bym się martwił.
vauban :
Mam wrażenie, że Rylski chętnie widziałby klasę średnią jako wyidealizowanych angielskich dżentelmenów z klubu golfowego, a nie przeciętniaków w tiszertach.
O Lidlu pisał akurat Mencwel, nie Rylski.
-
nameste :
raczej nieprzeciętniaków w wypasionych terenówkach.
Wielka scena rodzajowa: „Popas terenówek pod lasem. Świt.” czeka na swojego Chełmońskiego.
-
Nie ma edycji? Nie „horyzony” a „horyzont” miał był być. No i zabrakło przecinka – klawiatura zjadła – po Oszołomie.
-
nameste :
Mencwelowi chodzi o nikczemność aspiracji również w sferze konsumpcji.
Tak właśnie myślę i nie zgadzam się z nim wielokrotnie:
1. Aspiracje w sferze konsumpcji nie powinny być obiektem niczyjego zainteresowania, a zwłaszcza politowania (biedny głupek, Ziutek z MyciskNiżnych kupuje peceta matki ZenexGaraż zamiast jedynie słusznego Mac’a, a nieszczęsna Mańka marzy o butach, w których nie marzną nogi)
2. Aspiracje konsumpcyjne – zwłaszcza w Polsce – rzadko kiedy są nikczemne w jakimkolwiek sensie tego słowa, raczej rozbuchane,
3. Wreszcie jeśli miałbym już określać jakieś aspiracje konsumpcyjne jako nikczemne, to zapewne pisałbym o doborze obiektów pożądania, a nie o półce, z której pochodzą.Ale zasadniczo to jest duperela.
Niekoniecznie – ja to traktuję jako jeden z przykładów na to, że Mencwel pisze bardziej z sufitu niż z życia.
No ale to są procenty z sufitu.
Moja rodzina leży gdzieś w piątym centylu od góry, a do takiego rozpasania konsumpcyjnego, o jakim pisze Rylski jest mi baaardzo daleko.
-
nameste :
Nie wiem, jak Lidl, ale Biedronka jest surogatem sklepu
Ja wiem. Nie, Lidl nie jest surogatem sklepu.
Są nikczemne w sensie niewspierania przyrostu kapitału kulturowego
No to podział garnitur z Biedlinki versus garnitur od Armacego jest dokładnie ortogonalny do takiej interpretacji.
A już w takim Oszołomie jest naprawdę fura książek, nie tylko poradników. -
nameste :
SUVy u wodopoju.
SUVy u wódopoju. Zmierzch.
-
mrw :
Ojej, co to za pierdolenie.
Nie, nie. To już niestety jest Mem, ostro propagowany przez Myślicieli Pochylających się nad Losem Ubogich. Mem równie głupi, co przytaczanie programów o tańcu jako pars pro toto Ostatecznego Upadku Poziomu TV Publicznej.
-
nameste:
Kiedyś w GazWyb był artykuł (z którym się bardzo nie zgadzałem, dlatego go zapamiętałem) o gentryfikacji dzielnic (jako zjawisku złym). Akurat niemal równolegle z lekturą miałem okazję obserować wpływ otwarcia Biedronki na status socjologiczny okolicy – i porównać rok później, na nowym miejscu już, efekt Lidla. Zaprawdę powiadam, rację mają mrw i janekr – to inkszości są inne. Choć, oczywiście, najdostojniej mieć w okolicy „Piotra i Pawła”.
-
Ciekaw jestem czy ten „wskaźnik młodzieży chłopskiej i robotniczej na najlepszych uniwersytetach, który teraz jest niższy niż przed wojną” to prawda, bo jakoś nie chce mi się wierzyć. „Najlepszych” sugeruje, że rozwarstwiły się uczelnie i to na tych słabych studiuje młodzież chłopska i robotnicza, jeśli już. Ale może po prostu w ogóle jest mniej takiej młodzieży. No i czy to jest dobry wskaźnik czegokolwiek, bo kategorie chłop i robotnik silnie trącą myszką.
-
Co do gospodarza, przypomnę swoją tezę, która kiedyś Cię zbulwersowała niemerytorycznie, tzn. dałeś wyraz samej bulwersacji, ale bez wyjaśniania, co w tym takiego okropnego. Etos klasy średniej przyszedł do nas z zachodniej popkultury.
To odpowiedź na pytania, którymi się boryka Mencwel. On by chciał się doszukać jakiejś ciągłości między kulturotwórczym kapitałem generowanym przez Żeromskiego czy Dąbrowską a dzisiejszą postinteligencją. No bo skoro Żeromski z Dąbrowską przez tyle pokoleń uczyli polskich inteligentów jak być inteligentami, to tych też. A tu guzik, miała miejsce wymiana waluty, w której się liczy kapitał kulturowy. Te stare burdiaki z portretem Brzozowskiego w 1989 straciły wartość, teraz kapitał kulturowy się gromadzi w nowych burdiakach z postaciami z serialu „Cudowne lata”.
Tacy jesteśmy, jakimi nas ukształtowały filmy i seriale, głownie amerykańskie. Tam trzeba szukać odpowiedzi na pytanie, jaka jest polska klasa średnia.
babilas :
Kiedyś w GazWyb był artykuł (z którym się bardzo nie zgadzałem, dlatego go zapamiętałem) o gentryfikacji dzielnic (jako zjawisku złym)
Mój ci on był! Jak to miło, jak ktoś coś zapamięta w skazanej na wieczną emeryczność żurnalistyce.
-
nameste :
To, że jest płytka i niewywrotliwa
Welcome to the desert of the social sciences.
nie ma Jednego Powszechnie Rozpoznawanego Standardu Klasy Średniej wg Amerykańskiego Serialu.
Pewnie mało seriali oglądasz, ale dla mnie „standard klasy średniej wg amerykańskiego serialu” to pojęcie bardziej klarowne od tych, którymi sam się tu posługiwałeś („inteligent”, „drobnomieszczański”, „instynkt moralny”).
-
nameste :
Z tej trójki, jaką wymieniasz, tylko „drobnomieszczaństwo” jest sens zestawiać z „klasą średnią”, zwłaszcza gdyby iść tropem rozróżnień Rylskich.
Nieprawda, na pewno sens ma także zestawienie z „inteligentem”, bo chodzi przecież właśnie o proces odrzucenia etosu inteligencji na rzecz importowanego etosu klasy średniej. Gdy zaczniemy opisywać ten serialowy wzorzec, szybko pojawią się pojęcia, które z kolei mozemy zestawiać z „imperatywem moralnym”.
Problem zasadniczy jest, jak sądzę, taki: czy proliferacja (albo: niszowienie) wzorców kulturowych przekłada się na „twardą” (skądinąd jednak miękką, stąd cudzysłów) socjologię.
Zaznaczając, że mówimy o socjologii kultury (wokół tego krążą oba wywiady), to widzę konkretne przełożenie. Dla naszych inteligenckich praszczurów przestrzeń symboliczną wyznaczały dzieła Żeromskiego i kompatybilnych. Mencwel zresztą o tym niejedną książkę napisał, więc chcąc zrobić mapę tej przestrzeni, możemy sięgnąć po gotowca.
Współczesną mapę możemy natomiast robić badając realne wybory życiowe i spontaniczne asocjacje typu „z jakim utworem filmowym lub literackim kojarzy ci się taka sytuacja”. Moja teza jest taka, że zobaczymy tu właśnie angloamerykanizację etosu.
Jeśli badani dziś tak chętnie powołują się na rodzinę i miłość jako najważniejsze wartości, to moim zdaniem nie dlatego, że papież tylko dlatego, że komedie romantyczne.
-
nameste :
No i, po ostatnie, „proces odrzucenia etosu inteligencji na rzecz etosu klasy średniej” to w najlepszym razie hipoteza badawcza, nie zaś jakaś oczywista oczywistość.
Erm, wydawało mi się jasne to, że moja teza dotyczy tego, że wynik takiego badania jest pewną oczywistą oczywistością.
Aha, czymże jest ten wspomniany „etos klasy średniej”? Bo bodaj lepiej wiadomo, czym nie jest.
Pozwól mi zgadnąć: nigdy nie oglądałeś żadnego amerykańskiego serialu tak porządnie, cały sezonik albo w ogóle integralik z boksiku?
Tak jakby samo przez się rozumiało się, że (1) to się dziedziczy
Tak to już jest z tą cholerną kulturą. To się dziedziczy.
rozmawiamy tu w gronie „pochodzenia inteligenckiego”.
Raczej o tej samej niszy ekologicznej.
W epokach wcześniejszych mniej chętnie powoływano się na rodzinę i miłość, mimo że romanse, melodramaty i „literatura kuchenna” kwitły (a papież jest wieczny, nespa).
No właśnie dla naszych inteligenckich praszczurów tego typu motywy w literaturze potępiano jako „literaturę kuchenną” i wzorcowa miała być postawa doktora Judyma, który celem zbawiania świata odrzuca miłość tej, eeee, jak jej tam, Joasi? Małgosi?
-
nameste :
Pozwól mi powtórzyć pytanie (bo moje oglądanie czy nieoglądanie jakby nijak się ma kwestii, czymże jest ten „etos kl. śr.”).
Ty pierwszy mi w jednym akapicie opisz etos inteligencji, który Ty z kolei traktujesz jako coś oczywistego (bo Mencwel tyle o tym napisał).
Chłopi pozostają w kręgu kultury chłopskiej, sarmaci sarmackiej, Żydzi żydowskiej, inteligenci inteligenckiej (sprawdzić czy jeszcze istnieje, bo jeśli nie, to jakby dziedziczalność zamiera). Znaczy, nie wiem, czemu częstujesz mnie takim frazesem.
Bywają takie dialogi:
A: Tak jakby samo przez się rozumiało się, ile to jest 2 + 2
B: 2+2 = 4
A: Nie wiem, czemu częstujesz mnie takim frazesemtutaj w postaci:
A: Tak jakby samo przez się rozumiało się, że [wartości kulturowe] to się dziedziczy
B: Tak to już jest z tą cholerną kulturą. To się dziedziczy.
A: Nie wiem, czemu częstujesz mnie takim frazesemNo ale drobnomieszczaństwo jako żywo nie potępiało.
Nie potępiało czego?
Na poważniej: jest tu pytanie z gatunku – co istotniejsze, wątki kulturowe uruchamiające przemiany społeczne, czy przemiany społeczne, otwierające pola na asymiliację nowych wątków kultury.
Ale fascynującym zjawiskiem jest względna homogenność postaw mojej generacji, jedynej która na chwilę była uwolniona od wszelakiej powinności dziejowej (że skoro mój dziadek i mój ojciec robili to i to, to ja też tak muszę, bo to rodzina tradycja). Rok 1989 przeorał te tradycje, bo nawet gdyby ktoś chciał kontynuować, to się okazywało, że się nie da (bo hutę zamkli). Mogliśmy wszystko. Ale bardzo niewielu z nas wyjechało utrzymywać się zawodowo z organizowania polowań na rekiny na morzach południowych. Gremialnie wybraliśmy jak pod jeden strychulec wzorzec, który według Ciebie nie istnieje.
-
nameste :
Ale sądzisz, że korporanci‐laskarze‐żyletkarze bronili puli miejsc dla chłopskich synów?
Jeśli wierzyć Mencwelowi (tak go się odmienia?), że chłopskim synom na studiach powodziło się wtedy lepiej niż dziś, to może taki efekt był. Niezależnie od intencji.
Przy Mencwelu odpadłem na zdaniu: „Przykład Finlandii, najbardziej zaawansowanego społeczeństwa i gospodarki wiedzy na świecie pokazuje, że te zjawiska same z siebie generują niesłychanie szybko i radykalnie nierówności społeczne, dużo szybciej, niż tradycyjny kapitalizm.” A jak objawiły się te straszne nierówności społeczne w Finlandii?
-
nameste :
Otóż nie całą (kultura się zmienia, pojawiają się rzeczy nowe, których nie było skąd odziedziczyć). I nie wzdłuż dziedziczenia biologicznego, ani to warunek konieczny, ani wystarczający. Praszczurem dzisiejszego inteligenta mógł być chłop itd.
Jeśli mogę się nieśmiało włączyć – moim zdaniem mamy w przypadku etosu inteligenckiego oraz aspiracji powstającej MC do czynienia z czymś w rodzaju atraktora/ów. Ludzie startujący z dowolnego niemal miejsca w społeczeństwie kierują się w stronę najważniejszych w danej epoce/dekadzie atraktorów, starając się do nich zbliżyć określonym zachowaniem, stanem posiadania, edukacją etc.
Atraktory dryfują, zmieniają się ale przede wszystkim powstają nowe (zakładając, że np. dawny naukowiec‐odkrywca to jednak nie to samo, co obecny geek), mogą też być importowane z jednego kręgu kulturowego do drugiego. Dzieci wiedzą oczywiście, ku czemu dążą ich rodzice, często też wybierają te same atraktory – ale przecież nie zawsze. -
nameste :
Częstujesz mnie frazesem, że kulturę się dziedziczy. Otóż nie całą (kultura się zmienia, pojawiają się rzeczy nowe, których nie było skąd odziedziczyć). I nie wzdłuż dziedziczenia biologicznego, ani to warunek konieczny, ani wystarczający. Praszczurem dzisiejszego inteligenta mógł być chłop itd.
Ale właśnie dlatego, że rozumiem różnicę między dziedziczeniem kulturowym a biologicznym mogę powiedzieć na przykład o „naszych praszczurach, felistonistach z prasy międzywojennej” nie w takim sensie, że mamy wspólne mitochondrialne DNA, tylko że koniec końców powielam pewne grepsy (i wyczytał to Passent u Słonimskiego, a Orliński u Passenta).
w grepsie o amerykańskim serialu – tym bardziej.
Nie umiem uwierzyć w to, że deklarujesz to w dobrej woli.
MiMnie ten greps wydaje się to zjawisko opisywać równie precyzyjnie jak – bo ja wiem – „dola chłopa u pozytywistycznych przynudziarzy”. Ta „dola chłopa” ewokuje chyba u Ciebie pewne konkretne motywy? Też nie? No to „klasa średnia taka jak w amerykańskim serialu” działa podobnie.„Tego typu motywów w literaturze” (zob. wyżej cytat z Ciebie).
Jak nie jak tak? Co powie drobnomieszczański ojciec rodziny, gdy syn mu oznajmi „postanowiłem pójść w ślady Kordiana/Judyma/Siłaczki/Reduty Ordona, gryplan jest taki, że najpierw będę przymierać głodem ucząc chłopskie dzieci, a potem zginę na barykadzie ewentualnie pochlastam się podczas nieudanej próby zamachu na Putina?”.
-
nameste :
Ale z amerykańskim serialem tak łatwo mi nie idzie.
In the immortal words of some anonymous graffiti artist: to już Twój problem, koleś. Mogę z rękawa wymienić kilka– czy kilkanaście określników i będzie tam o uwarunkowaniach historycznych. Może dlatego, że kiedy Ty czytałeś Orzeszkową, ja oglądałem „Z Archiwum X”.
Póki to mówisz w liczbie pojedynczej, póty wszystko jest OK, gorzej, gdy wypowiadasz się o „całej gremialnej generacji”.
A bo to ja jeden tak mam?
-
Ekhem, ekhem... Dyskurs o tym, czy chłopi wyssali zamiłowanie do kwartetów Szostakowicza z mlekiem Orzeszkowej, czy wręcz przeciwnie, znaleźli je dopiero później, w Archiwum X, doszedł już do takiego etapu, że atmosferę przyjęcia może uratować jedynie petarda w żyrafie lub – paradoksalnie – wioskowy idiota wkraczający na salony w akompaniamencie solidnego pierdu. Ponieważ żyrafa została już wykorzystana, a redaktorzy Terlikowski i Warzecha nie napisali ostatnio nic zajmującego, spróbuję zwekslować rozmowę na trochę inny tor.
Sprawiłem przyjemność WO odwołując się do jego artykułu sprzed kilku lat demonizującego gentryfikację (Szanuj menela swego). Temat jest ciekawy i od czasu do czasu pączkuje nowymi tekstami. Na przykład tym (druga część tutaj, o zapowiadanej trzeciej autor chyba zapomniał chwilowo). Temat o tyle ma związek z wpisem, że poniekąd okracza ową tytułową klasę średnią.
Aha, miało być śmiesznie: tutaj jest.
-
babilas :
Temat jest ciekawy i od czasu do czasu pączkuje nowymi tekstami. Na przykład tym
Domyślam się, że autor publikując w Przeglądzie Anarchistycznym (czy tam płacą za teksty?:) nie może inaczej, ale fragment:
Odnowa miasta dokonuje się na płaszczyźnie technicznej i estetycznej, pojawiają się ułatwienia komunikacyjne dla osób starszych i rowerzystów, kamienice są remontowane, a dzikie parkingi zastępowane przez biura. Przy okazji ruguje się przestępczość i wandalizm oraz „racjonalizuje” miasto. Ten modernizujący i wydawałoby się, humanizujący miejską przestrzeń ruch, jest jednak zły. Dlaczego? Ponieważ w istocie degraduje miasto, niszczy dzielnice i ich społeczności.
jest aż zabawny (kojarząc mi się z „co nam właściwie dali Rzymianie?” w Żywocie Briana). Czy warto bronić tych (lumpen)proletariackich społeczności? Wiem, że zło polega na tym, że raz puszczona maszyna nie chce się zatrzymać i klasa średnia w końcu też musi się wyprowadzić tam, gdzie taniej. Ale co robić w zamian?
64 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2010/10/klasa-srednia/trackback/