1
Tendencja jest taka, żeby spłaszczać i upraszczać.
W chłodny wtorkowy poranek 9 grudnia 1997 roku marabutowie z RJP spotkali się na plenarnym posiedzeniu. Byli bladzi, a z oczu wyzierał im niczym nie maskowany strach. Prawdziwy wstrząs przyszedł z pierwszą przerwą w obradach. Nie wiadomo, kto pierwszy odważył się na wyznanie, ale już po paru minutach wiedzieli wszyscy: każde z nich (tak, każde) znalazło, budząc się, odciętą głowę gęsi we własnej pościeli. I ulegli, a z oczu wyzierał im już niczym niemaskowany strach. Uchwała, którą podjęto na tym posiedzeniu, do dziś uchodzi, i słusznie, za Himalaje wieloznaczności.
Nie wykluczając zasadniczych zmian w przyszłości w polskiej ortografii, Rada Języka Polskiego podejmuje decyzję pozytywną co do łącznej pisowni nie z imiesłowami odmiennymi z dopuszczalnością świadomej pisowni rozdzielnej.
Problem ortograficzny przerodził się w problem filozoficzny. Jak ustalić, kiedy piszący świadomie rozdziela? Pytań jest więcej. Kto (i dlaczego) mógł wcześniej obawiać się, że marabutowie – kto wie – jednak wykluczą zasadnicze zmiany w przyszłej polskiej ortografii? Czemu uznali oni za stosowne podkreślenie, że nie wykluczają? Czy mają w ogóle aż taką władzę, by móc wykluczyć? Czemu nie spróbowali? Strach przed – tym razem – głowami kaczymi? I co wynika z tego niewykluczania? Do dziś nie wiadomo. Uchwała jest arcydziełem, to strzelista wieloznaczność wcielona w ledwie parędziesiąt słów.
2
Krwawi spiskowcy zrobili swoje, odtąd – mówili, gratulując sobie śmiałej Rejowskiej reinterpretacji Ojca chrzestnego – będzie łatwiej.
Ale czy rzeczywiście łatwiej? Łatwiej się pisze (no, chyba że ktoś jest świadomy), ale czy łatwiej się czyta? Może ten niuans ortograficzny niósł na grzbiecie jakieś znaczenie? Prowokując do refleksji i rozróżniania między cechą a czynnością?
3
Wydawnictwa i (prawie wszystkie) gazety nadal – w ramach korekty – zastępują błędne „mi” na pozycji akcentowanej poprawnym „mnie”. Taki dialog nie przejdzie:
– Jasiowi chodziło o reklamę, Jackowi o kasę, a tobie o co?
– Mi chodziło o to, że...
Ale nawet ludzie z doktoratami „misiują” („Mi się wydaje...”) na piśmie, publicznie, bez wstydu. Zagadka. Mam hipotezę, ale nie wygląda mi ona na mocną. Że winne są SMS‑y. Na „misiowaniu” oszczędza się dwa znaki, jest łatwiej. I stąd to poszło.
4
W wywiadach publikowanych na e‑łamach niedoczytania.pl najbardziej podobają mi się nagłówki, stylizowane (chyba nieświadomie? nieee) na nekrologi: czarna ramka, imię, nazwisko i fota. Tę jawną kpinę (a może nawet autoironię) starają się chłopcy rekompensować poprawnością językową. Ale znowu coś nie gra. W wywiadzie z Jackiem Dehnelem, tekście, który udaje zapis rozmowy „na żywo”, rozmówcy mówią do siebie per „Pan”.
Potrafią wymawiać wielkie litery?! No, no. Chyba jednak nie o to chodzi, bo nawet „ty retoryczne” traktowane jest z tym wielkoliterowym szacunkiem:
[Dehnel:] Kiedy tracisz oddech, kiedy powietrze nie może dotrzeć do płuc – choćby wtedy, kiedy się topisz – śmierć odczuwasz bardzo blisko, cieleśnie. To co innego niż strach przed jakąś powoli pożerającą Cię chorobą; atak ma w sobie nagłość, chwyta za gardło, myślisz, że zostało Ci kilka minut, może kilkanaście sekund. I dlatego jest to doświadczenie, które tak głęboko wbija się w pamięć.
W wywiadzie ze Stasiukiem ten sam wywiadujący (Maciej Topolski) stylizuje się na szczenięcy podnóżek Mistrza (Stasiuk do niego przez minuskułowe „ty”, on do Stasiuka majuskułowym „Pan”; rozmowa jest na żywo, bo odnotowuje się „[śmiech]”). Redaktorzy niedoczytania.pl są aż tak młodzi?
5
Marabutowie czuwają, wezmą się teraz za językowe normy grzecznościowe. Strach pomyśleć, co z tego wyniknie, może niech nie nocują w domu przez jakiś czas (poprzedzający posiedzenie plenarne).
6
Ale tak naprawdę miałem o Dehnelu. W sprawie języka. Jacek Dehnel nieco mnie przeraża, m.in. swoim uregulowanym stosunkiem do życia:
tu [w Warszawie] mam, do spółki z Piotrem, nasze pierwsze własne mieszkanie, swoje ulubione ulice, którymi idę rano po bagietki i gazetę, w południe do kawiarni, a wieczorem do kina, opery czy do przyjaciół i znajomych
Przełamując ten (plebejski) strach myślę sobie, że OK, w Polsce zawsze występował (cywilizacyjny) niedostatek mieszczańskiej stabilizacji. No i Dehnel promuje także uregulowany stosunek do czasu, przeciwstawia się Chaosowi i Pośpiechowi. Więc dobrze.
Gdyby nie język, jego niespodziewana (i może nawet: nie uświadomiona) giętkość (ta ze Słowackiego), na tym poprzestałbym. Ale czytam:
to zaczęło się jeszcze w szkole średniej. Angielskiego uczyła mnie prof. Kiazimova, która ukończyła anglistykę na uniwersytecie moskiewskim, zakochała się w Polaku i przyjechała do Polski – znakomicie znała więc i angielski, i polski, którego uczyła się przez lata, i, przede wszystkim, rosyjski.
I widzę to „mnie”, pani profesor nie uczyła „nas” (uczniów tej klasy w liceum), ona uczyła konkretnego J.D.
Wtedy myślę sobie, że w jednym drobnym zaimku może się skrywać zarodek krystalizacji czegoś większego niż językowy niuans.
7
Mi się nawet podobało by, gdyby ktoś coś chciał zrobić marabutą, nie tak na prawdę tylko także by postraszyć trochę.
-
A co z formalnym zakazem pisania Mama i Tata? Powszechne, irytujące (mój Ojciec rzekł... Pomyślałem o mojej Mamie... tfu).
Do tego nakaz pisania Żydą & Polaką (bo tak dużo śmieszniej). I marabutą -
@męczącej WO
A nie oszczędzającej czas?
-
Oszczędzającej czas WO, myślałem, że to będzie jasno wynikało z kontekstu.
-
1.
„Nie wykluczając zasadniczych zmian w przyszłości”To zaiste ciekawa kwestia. Ja to odebrałem jako buńczuczną zapowiedź, że początki może są skromne, ale jak się rozkręcimy, to dopiero wam wszystkim pokażemy.
@problem filozoficzny
Zaiste filozoficzny. Czy to tak często ma znaczenie w praktyce?
2.
Ale przecież rozróżnienie nie przebiega w taki sposób. Może jednak ta uchwała nie była taka zła? ^^J3.
Już Doroszewski mówił o sporze dwóch buców, czy „Mi się to podobało”, czy „Mnie się to podobało”. Przy okazji zaliczył kolejnego faila.4.
@rozmówcy mówią do siebie per „Pan”Ogólnie sentyment słuszny, ale ja tam widzę per „Ty”, w dodatku Dehnel do wywiadowcy „ty”. Już zmienili czy co?
5.
„Norma potoczna” wciąż wywołuje u mnie mieszane uczucia. Wydaje mi się, że normy grzecznościowe, choć pewnie zabawne, nie zrobią aż takiego wrażenia. Ale zobaczymy.6.
Dehnel znowu o tych bagietkach.7.
Ileż to razy sobie myślałem, że im „tą budę rozpierdolę”, ale kto właściwie miałby coś zrobić? Marabuty/paprotkowcy działają za społeczną aprobatą (na stronie RJP jest taka ładna ankieta), a nawet w bliższych nam kręgach buce powielają chujowe memy typu „Miodek dopuścił”.
Ja tego towarzystwa najbardziej nie lubię chyba za stwarzanie pozoru, że są naukowcami, więc naukowo określą naukowe zasady, jak to naprawdę jest w tym języku. Swego czasu dyskutowałem z emerytowanym polonistą, który był przekonany, że na przykład słowo „kamerować” jest błędne, bo łamie jakąś istniejącą w języku zasadę. Nie potrafił jej podać, ale był pewien jej istnienia.
Do tego jeszcze dochodzi przekonanie, że jak ktoś się przypierdala, to musi mieć rację, bo przecież bez powodu by się nie przypierdalał. Kiedy widzę, jak sympatyczni, elokwentni, asertywni ludzie pokornie kulą pod siebie ogon skarceni za niepoprawność, dostaję lekkiego wkurwu. Jak na blipie ekolog zwrócił uwagę radkowieckiemu, że śnieg się roztapia, a nie rozpuszcza, a ten odpowiedział „faktycznie, przepraszam”, myślałem, że mnie chuj strzeli. -
nameste :
Mnie jednak chodzi o krwawą ortodoksję względem jednej normy i olewactwo wobec innej
Heh, paradoks norm językowych. Każda ortodoksja wobec jednej normy (np. „literackiej” polszczyzny) jest olewactwem wobec innych norm (np. gwary świętokrzyskiej). Ale tak, racja, to głupie, tym bardziej że praktycznie jedyną normą, o której przestrzeganie się walczy, jest gwara „literacka”.
-
nameste :
Mnie irytuje co innego: gdy przypierdalacz‐się sam robi systematyczne błędy. Misiujący potępiacze prawicowej interpunkcji, na ten przykład.
Akurat wczoraj na blipie pojawił się link do bloga niekalecz.blox.pl. Przeglądając całość (jest tego niedużo), trafiłem na wpis, w którym jeden z komentatorów jedzie po autorze za robienie błędów (jemu samemu też można by to i owo zarzucić; see also: Skitt’s law).
-
czescjacek :
Dżizz, przejrzałem 2 notki, straszne wicehrabiostwo.
Och, ależ wręcz przeciwnie – poezja. „Zarówno słowem plastik, jak i plastyk można opisać tworzywo sztuczne.
Plastyk może być też artystą. (...) Nie potępiajmy jednak zbyt pochopnie ludzi np. za zabawki z plastyku.”
I ręka w górę, kto nie pomyślał o zabawkach z plastyka? Hurr. Durr. -
nameste :
No ale co się kryje pod tym „się”?
Uzus.
Czy to norma ma się doekonomizować do bałwana
Nie ma normy poza uzusem, howgh!
nie kumającego elementarnej logiki fleksji
OMG logika w języku kontratakuje! Fleksja jest arbitralna, jak wszystko w języku. Że występują w niej lokalne logiczki, to o niczym nie świadczy: każda z nich może w każdej chwili zniknąć i mało kto po niej zapłacze.
Ta hiperpoprawność albo wejdzie do powszechnego uzusu, albo zaniknie, albo będzie już na wieki służyć do odróżniania inteligentów od intlygiętów. Tak czy siak, ja jestem hepi.poluźnia się normę
Ha! Tutaj dopiero ciekawe, co się kryje pod tym „się”. Aparat przemocy państwowej! ;)
W grupie osób, w ramach której obaj piszemy, na palcach jednej ręki można policzyć takie, co jeszcze nie „misiują”. Wykształceni & bystrzy ludzie:
Jeśli w uzusie wykształconych i bystrych ludzi jest misiowanie, to widać norma dla wykształconych i bystrych ludzi na początku XXI w. dopuszcza misiowanie.
(BTW co najmniej niektórzy z tej grupy zarabiają na życie pisaniem; nie czaję, że jakiś korektor nie piznął kiedyś takiemu WO misiem po łbie; ale jak wiem ze szczęśliwie minionych już doświadczeń mojej konkubiny, korektor to najbardziej parobski parobas w redakcji).
nie rozróżniają, bo nie potrafią, nie rozróżniają, bo zniknęły powody, dla których te rozróżnienia funkcjonowały w języku?
Widocznie wysiłek potrzebny do zachowania tego rozróżnienia okazał się za duży w stosunku do wartości semantycznej tego rozróżnienia; czemu tak, czemu akurat teraz – nie wiem, pewnie dałoby się to zmierzyć którymś z instrumentów inż. Mruwnicy.
-
nameste :
Albo trzeba zrewidować pojęcia „wykształcony & bystry” ;_;
Marabucisz. Gdyby kodyfikacja normy literackiej polszczyzny zachodziła *teraz*, należałoby zdecydowanie uwzględnić wariantywność mi/mnie.
(Jeśli nie masz nic przeciwko, wrócę jutro się kłócić, bo bardzo lubię ten temat, a dziś jestem już w trybie picia piwa i kradzenia House’a).
-
nameste :
I dlaczego jutro nie mielibyśmy zająć się wariantywnym celownikiem liczby mnogiej: marabutom/marabutą?
No właśnie, dlaczego? Poza knee‐jerkiem „TEH HORROR JĘZYK SIĘ ZMIENI”?
Nie ma czegoś takiego, jak Uzus Generalny, dyktujący warunki.
Ano nie ma, chociaż działalność RJP et consortes ma sprawiać wrażenie, że jest.
Nadal działa uzus hm, normocentryczny, praktyka wydawnictw, redakcyj i korekty.
Ano. Dla mnie dość dobrą analogią jest Trinny i Susannah (http://en.wikipedia.org/wiki/Trinny_and_susannah) – wiadomo, że jak się pokieruje ich wskazaniami, to raczej dobrze się na tym wyjdzie, chociaż nikt nie twierdzi, że zasady, które one promują, są jakoś naukowo uzasadnione. Oczywiście można się kierować równie dobrze wskazaniami Jacykowa albo tego durnia od krawatów na pikniku, ale tak czy siak kultura ubierania się jakoś działa, ludzie nie latają goli ani latem w futrze, po ubiorze można to i owo o człowieku powiedzieć, a urząd określający prawidła stroju nie wydaje się szczególnie potrzebny.
Liczba mnoga nie jest arbitralna
No ale we fleksji też może być homonimia, tak jak z „redakcji” – „redakcyj” się używa tylko dla śmiechu i świat się nie skończył.
-
nameste :
Język w tym punkcie był sprawniejszy.
Widocznie nie był, skoro ta forma przepadła. (Zdaje się, że najpierw wyszła z użycia, a potem stan faktyczny został zaakceptowany przez marabutów? Czy nie?)
Poza tym – dwuznaczność też jest jakąś wartością.Wkurza mnie w podobnym stopniu „marabutą”
Właśnie się zorientowałem, że to też jest bogactwo językowe – język pretensjonalnych niedouków; zobacz, że to proste odstępstwo od normy jest potężnym narzędziem stylizacyjnym :)
-
czescjacek :
Właśnie się zorientowałem, że to też jest bogactwo językowe — język pretensjonalnych niedouków; zobacz, że to proste odstępstwo od normy jest potężnym narzędziem stylizacyjnym :)
Fascynujące są dalsze mutacje, bodaj WO zaskoczyło kiedyś słowo ‘Zyda’, które był bezpolskoznakowym „Żydom”. To już takie, hmm, kabalistyczne.
-
nameste :
@ AJ:
Mogę tylko podrzucić dwa kryteria całkiem zewnętrzne: po pierwsze, jestem przeciw zmianom normy (marabutowie!)No dobrze, ale co w takim razie z marabutami? Bo jeśli mieliby służyć do urzędowego utrzymywania starej normy, to ja serdecznie dziękuję. Normy, które w tej chwili mamy, są przecież w dużej części efektem zmian wprowadzonych przez marabutów, którzy są chyba teraz choć trochę potrzebni choćby po to, żeby naprawić to, co wcześniej popsuli (nie to, żebym ich bronił).
i takim błędom, które spłaszczają, tj. redukują środki wyrażania znaczeń (a więc tutaj: i „misiowanie” i reguła RJP cytowana w blogonocie).
W „misiowaniu” ta dłuższa forma zaimka jest redundantna, więc znaczenie i tak zostaje wyrażone. Poza tym bez redukcji środków mielibyśmy na przykład mniej wieloznaczności, a ta też się czasem przydaje.
A po drugie, oczywiście, reguła „własnego domu” (maj hołm iz maj kastl). Czyli gdy na własnym w jakimś sensie podwórku pojawia się ktoś kaleczący boleśnie język (to subiektywne, własno‐podwórkowe). Gorzej gdy właściciel podwórka nie ma racji ;), tj. kaleczą go zwroty/pisownia poprawne.
Generalnie z regułą się zgadzam, tylko gospodarz powinien sobie rozważyć, co może stracić na egzekwowaniu swoich widzimisiów. A z obrażaniem się gospodarza na poprawne formy nie widzę problemu. Skoro, jak piszesz, chodzi o bolesne kaleczenie, to uczucia właściciela podwórka liczą się moim zdaniem przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie. ^^J
A znowuż pojawia się problem gości, którzy przychodzą poprawiać gospodarza.
-
nameste :
A poza tym, obecny układ (zgodny z normą) jest małym systemikiem, którego inne elementy nie wydają się zagrożone
Po „mię” chyba nikt nie płakał, a to było nie tak znowu dawno.
Z egzekwowaniem swoich widzimisiów jest ten problem, że wewogle nie można się czepiać za coś, co jest zgodne z normą (marabucią). No bo na jakiej podstawie.
Na podstawie bólu, to jasne. Przecież norma (marabucia) to w najlepszym wypadku statystyka, a w gorszym widzimisię marabuta. Dlaczego inni mają komuś mówić, co może go boleć?
31 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2010/03/jezyk-marabutow/trackback/