zamiast, zamiast

Zgodnie z (krzepnącą) tradycją, zamiast noworocznych życzeń i powiąszowań wierszyk. Tym razem staro‐noworoczny Josifa Brodskiego, sprzed piętnastu lat.

MCMXCV

Klauni cyrk rozwalają. Słonie zbiegły do Indii.
Tygrysy na ulicy sprzedają obręcze
i pasy, pod wychudłą kopułą, jak w szafie
spod trapezu się zwiesza i wiruje
frak rozczarowanego iluzjonisty,
a koniki zrzuciwszy czapraki pozują
do portretu silnika. Na arenie
klauni toną w trocinach, wytężając siły
wymachują młotami i cyrk rozbijają.
Publiki albo nie ma, albo jej nie słychać,
bo nie bije oklasków. Tylko tresowany
piesek szczeka bez przerwy, czując, że się zbliża
do cukru: że nadchodzi i że jest już blisko,
tuż tuż tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt pięć.

1995

[przełożyła Katarzyna Krzyżewska]

  1. andsol’s avatar

    Czyżby Brodski widział te tłumy Rosjan przyjeżdżających wtedy do Zielonej Góry i wielu innych miast w zachodniej Polsce, sprzedających swe rodzinne zabytki i świętości: ikony, samowary, medale, dokumenty... Gorzki to był widok.

  2. nameste’s avatar

    @ andsol:
    Pasuje, nespa. Ale wierszyk jest tak uniwersalny, że brzmi dobrze przy każdej okazji polegającej na spadaniu.

    A fraza:

    koniki zrzuciwszy czapraki pozują
    do portretu silnika

    to już w ogóle, pełen zbowid & ipn.

  3. galopujący major’s avatar

    Ale jednak to nie ten talent w przekładzie, co Barańczak.

    Najlepszego w Nowy Roku.

  4. nameste’s avatar

    @ galopujący major:
    Chyba żartujesz. Krzyżewska tłumaczy wiernie, bez wybryków i Barańczakowskiego kitu.

  5. galopujący major’s avatar

    Chyba żartujesz. Krzyżewska tłumaczy wiernie, bez wybryków i Barańczakowskiego kitu.

    Chyba żartujesz, Krzyżewska nie ma magii. Choć i tak lepsza od Woroszylskiego i Lewina. Choć rosyjskiego nie znam, i na przykładzie przekładów Audena, więm, że Barańczak potrafi po swojemu zmieniać, to jednak jego tłumaczenie „Końca pięknej epoki” to arcydzieło.

    Ja po prostu jestem wielbicielem Brodskiego w wersji Barańczaka, dorównał mu chyba tylko raz Pomorski przekładając Popiersie Tyberiusza.

    No i mój ulubiony wiersz, na szczęście po angielsku:

    I said fate plays a game without a score,
    and who needs fish if you’ve got caviar?
    The triumph of the Gothic style would come to pass
    and turn you on–no need for coke, or grass.
    I sit by the window. Outside, an aspen.
    When I loved, I loved deeply. It wasn’t often.

    I said the forest’s only part of a tree.
    Who needs the whole girl if you’ve got her knee?
    Sick of the dust raised by the modern era,
    the Russian eye would rest on an Estonian spire.
    I sit by the window. The dishes are done.
    I was happy here. But I won’t be again.

    I wrote: The bulb looks at the flower in fear,
    and love, as an act, lacks a verb; the zer‐
    o Euclid thought the vanishing point became
    wasn’t math–it was the nothingness of Time.
    I sit by the window. And while I sit
    my youth comes back. Sometimes I’d smile. Or spit.

    I said that the leaf may destory the bud;
    what’s fertile falls in fallow soil–a dud;
    that on the flat field, the unshadowed plain
    nature spills the seeds of trees in vain.
    I sit by the window. Hands lock my knees.
    My heavy shadow’s my squat company.

    My song was out of tune, my voice was cracked,
    but at least no chorus can ever sing it back.
    That talk like this reaps no reward bewilders
    no one–no one’s legs rest on my sholders.
    I sit by the window in the dark. Like an express,
    the waves behind the wavelike curtain crash.

    A loyal subject of these second‐rate years,
    I proudly admit that my finest ideas
    are second‐rate, and may the future take them
    as trophies of my struggle against suffocation.
    I sit in the dark. And it would be hard to figure out
    which is worse; the dark inside, or the darkness out.

    I w wersji Barańczaka

    Zawsze twierdziłem że los to zły kawał
    Że po co ryba jeżeli jest kawior
    Że z wszystkich stylów ostanie się gotyk
    Bo stercząc nie naraża na kłujący dotyk
    Siedzę przy oknie glony za nim mokną
    Kochałem ludzi niewielu lecz mocno

    Sądziłem że od lasu większe jest polano
    Że po co całe dziewczę jeśli jest kolano
    Że zaprószone pyłem z podkopów historii
    Oko Rosji odpocznie na cyplach Estonii
    Siedzę przy oknie umyłem naczynia
    Szczęście już się skończyło nic się nie zaczyna

    Sądziłem że w żarówce widać męki płciowe
    Że akt miłosny winien stworzyć własną mowę
    Że wbrew Euklidesowi gdy coś zwężę w stożek
    Nie tyle z tego zero ile chronos stworzę
    Siedzę przy oknie wspominam dni młode
    To się uśmiechnę to znów splunę na podłogę

    Pisałem że liść każdy to pączka zniszczenie
    Że w niewłaściwą glebę upadłszy nasienie
    Nie puszcza pędów toteż łąka czy polana
    Świadczy że się przyrodzie zdarzył grzech Onana
    Siedzę przy oknie zaciskając wargi
    Cień mój towarzysz na ścianie się garbi

    Pieśni mojej motywu brakowało
    Ale nie na chór jest pisana nie dziwię się wcale
    Że mi w nagrodę za takie podarki
    Nikt swoich nóżek nie kładzie na barki
    Siedzę przy oknie morze stary raptus
    Grzmi za storami i za świstem wiatru

    Znając nasze dość niskogatunkowe czasy
    Przybijam dumny stempel towar drugiej klasy
    Na swe najlepsze myśli i niech jutro młode
    Przyjmie te doświadczenia z walk o każdy oddech
    Siedzę w ciemności i nie gorsza pewno
    Ciemność w pokoju niż ciemność na zewnątrz

  6. nameste’s avatar

    @ galopujący major:

    Się podkładasz. Po pierwsze, cytujesz angielski przekład z błędami (np. nie destory, a destroy, nie sholders, a shoulders itd.). Po drugie, to nie pierwsza dyskusja o translatorskich wybrykach Barańczaka, w której biorę udział.

    Nad tym samym przekładem Barańczaka lekko się pastwiłem już tutaj, punktem wyjścia był oryginał rosyjski. Ale powiadasz, że nie znasz rosyjskiego. To podpowiem.
    Oryginał:

    Не диво,
    что в награду мне за такие речи
    своих ног никто не кладёт на плечи.

    W przekładzie angielskim jest:

    That talk like this reaps no reward bewilders
    no one–no one’s legs rest on my shoulders.

    u Barańczaka:

    Że mi w nagrodę za takie podarki
    Nikt swoich nóżek nie kładzie na barki

    No i mamy przyłapanego Barańczaka. Dlaczego nóżek? (Śmiałem się, że może w galarecie, heh.) Ano dlatego, ze sobie z rytmem nie poradził, więc dodaje sylabę: nóg — nóżek. A że bez sensu infantylizuje? Co to do cholery jest „kłaść komuś nóżki na barki”?! Brodski zwariował?

    Nie, to Barańczak uskutecznia swoją „magię” (czytaj: nieudolność, dowolne kaleczenie oryginału). W którym mówi się (przekład dosłowny):

    Nic dziwnego,
    że w nagrodę za takie (mowy/rzeczy),
    swoich nóg nikt nie postawi na moich barkach

    Sens tego fragmentu objaśniony jest (niestety, dosłownie) w przekładzie angielskim. „Niczyje nogi nie staną/spoczną na [podmiota lirycznego] barkach” – w sensie, że w tym łańcuchu „dziedziczenia”, w którym młodsi/następni stają na plecach poprzedników, akurat narrator tego wiersza następców nie znajdzie. Lekka leksykalna aluzja (której sens jest: „nikt dla mnie nóg nie rozłoży”) w przekładzie angielskim ginie.

    Mamy za to idiotyczną figurę gimnastyczną (ktoś se zarzuca „nóżki” na ramiona, chyba dziecko, bo zdrobnienie), ni do rymu, ni do taktu. I kompletnie bez związku z tematem wiersza: ślepej (jakoby) uliczki w ewolucyjnym przekazie.

    Inne nadużycie to zamiana pociągu pospiesznego:

    как скорый,
    море гремит за волнистой шторой

    zachowanego po angielsku (jako „pociąg ekspresowy”, ekspres):

    Like an express,
    the waves behind the wavelike curtain crash

    na niczym nie uzasadnioną personifikację morza, znowu w tonie infantylizującym:

    morze stary raptus
    Grzmi za storami i za świstem wiatru

    Bo ma zły humor, heh. I ten „świst wiatru” dopisanego dla rymu. Tandeta.

    Więc, po trzecie, widać na tych przykładach, że ta Barańczakowa „magia” to tanie sztuczki, po które sięga przez własną (choćby rytmiczną) nieudolność. I, co gorsza, ostro fałszujące klimat i sens oryginału. Do dupy taka robota i guzik warta taka magia.

    Ale z Barańczakową łatwością pisania (widać wyżej, jak sobie ułatwia, kosztem wierności oryginałowi) można wyprodukować dziesiątki takich gniotów w czasie, który poważny tłumacz, jak choćby Krzyżewska, pracowicie spędza nad znalezieniem takiego zestroju słów, żeby przekazać maksymalnie wiernie (i na różnych poziomach) to, co jest w oryginale, razem z „echem skojarzeń”, jakie ma czytelnik, dla którego język oryginału jest rodzimy.

  7. galopujący major’s avatar

    Widzisz nameste, problem w tym, że sam Josif Brodski, i to w kontekście tłumaczenia swoich wierszy, nazwał Barańczaka „geniuszem”. Nie tyle dobrym translatorem, ale geniuszem. Konkretnie było to w rozmowie z Miłoszem, opublikowanej w jednym z Zeszytów Literackich. (jak będę w domu postaram Ci się podać namiary). A język polski znał, w młodości tłumaczył Gałczyńskiego.

    Przyznasz więc, że Twoje arbitralne „do dupy taka robota” oraz „tandeta” może być nieco na wyrost. Po drugie Brodski, bodajże w wywiadzie rzece z Wołkowem, mówił, że najważniejszy w wierszu jest dla niego rytm, potem rym. Stąd pewnie cenił barańczakowe zmiany byleby rytm i rym został. To dla niego było baaardzo ważne. Z dwojga złego lepiej znaleźć rym, kosztem treści, a nie podkręcić rybkę, żeby treść wiernie oddać (wiem, jestem złośliwy).

    Wreszcie by się odnieść do Twojego przykładu. Otóż to, że „ktoś se zarzuca „nóżki” na ramiona” nie oznacza dziecka, tylko właśnie frywolność kobiety (one też mają nóżki i je zarzucają), co jest właśnie nawiązaniem do lekkiej leksykalnej aluzji (której sens jest: „nikt dla mnie nóg nie rozłoży”). Te nóżki świetnie pasują do autora „Debiutu”.

    Tak jak Cię bardzo lubię, tak o Barańczaka bił się będę do końca J

  8. nameste’s avatar

    @ galopujący major:

    Ale wiesz, pomięszanie „argumentu z autorytetu” z uprzejmością autora wobec tłumacza to dla mnie uzasadnienie tezy o „magii” przekładów Barańczaka – żadne. A co najmniej słabe.

    Przyznasz więc, że Twoje arbitralne „do dupy taka robota” oraz „tandeta” może być nieco na wyrost.

    Nie przyznam. Bo wcale nie „arbitralne”, przecież, do diabła, masz wyżej konkrety i uzasadnienia, a nie ogólną (jak Twoja) opinię.

    Otóż to, że „ktoś se zarzuca „nóżki” na ramiona” nie oznacza dziecka, tylko właśnie frywolność kobiety (one też mają nóżki i je zarzucają), co jest właśnie nawiązaniem do lekkiej leksykalnej aluzji (której sens jest: „nikt dla mnie nóg nie rozłoży”).

    E tam. Gdzie jest, pytam (nawet przy max korzystnej dla Barańczaka interpretacji) , znaczenie podstawowe, istotne dla złapania sensu wiersza? A może sens niech się idzie kochać, bo nonsensik śliczny i bardzo rytmiczny?

    Tak jak Cię bardzo lubię

    A to ma coś do rzeczy? Hm.

  9. galopujący major’s avatar

    nameste :

    Ale wiesz, pomięszanie „argumentu z autorytetu” z uprzejmością autora wobec tłumacza to dla mnie uzasadnienie tezy o „magii” przekładów Barańczaka – żadne. A co najmniej słabe.

    Ale tu nie chodzi o uprzejmość autora wobec tłumacza (wobec przyjaciela Woroszylskiego już taki uprzejmy nie był), ale o ocenę tłumaczenia swoich wierszy. A Brodski w swych ocenach był bardzo ostry (Biely – bardzo słaby poeta). On po prostu uważał, że to są genialne przekłady, więc może „nóżki” nie kojarzyły mu się z nóżkami dziecka, a sens wiersza został zachowany. Z dwojga ocen: Twojej i Brodskiego, jednak skłonny jestem uwierzyć temu drugiemu.

    nameste :

    Nie przyznam. Bo wcale nie „arbitralne”, przecież, do diabła, masz wyżej konkrety i uzasadnienia, a nie ogólną (jak Twoja) opinię.

    Racja, powinienem napisać, że nie tyler arbitralna, co w mojej ocenie przesadzona i nieuzasadniona.

    nameste :

    E tam. Gdzie jest, pytam (nawet przy max korzystnej dla Barańczaka interpretacji) , znaczenie podstawowe, istotne dla złapania sensu wiersza? A może sens niech się idzie kochać, bo nonsensik śliczny i bardzo rytmiczny?

    Ale całego wiersza, czy tych dwóch fragmentów? To czy sens owych „no one–no one’s legs rest on my shoulders” oznacza sztafetę pokoleniową (którą nota bene Brodski lekceważył, uważając że konkurować winno się z najlepszymi, niejako „poza czasem”, odrzucając ‑izmy i szkoły) czy doczesny poklask objawiający się m.in. w powodzeniu kobiet (rest jako spoczywanie kojarzące się z miękkim dotykiem, w przeciwieństwie do stand) jest do dyskusji. Zwłaszcza, że zaraz potem jest „I sit in the dark. And it would be hard to figure out which is worse; the dark inside, or the darkness out.” – co może znaczyć właśnie bark powodzenia tu i teraz, a nie łańcuch dziedziczenia.

    Tymczasem ty masz swój sens i pytasz o sens tego fragmentu wiersza. Jesteś tak bardzo pewien tej swojej interpretacji?

    nameste :

    A to ma coś do rzeczy? Hm.

    Miał być emotikon na koniec ;)

  10. nameste’s avatar

    @ galopujący major:

    Interpretacja jest kwestią subiektywną, oczywiście. Jej (wydaje mi się) przy tym wierszu najistotniejszym z wyborów jest decyzja, czy narrator jest bardziej „patetyczny”, czy bardziej „słodko‐gorzki”. W kwestii podstawowej: czy jednostka jest znacząca dzięki zapleczu (pleczu), poprzednich pokoleń, Historii, Kultury („rosyjskości”), czy może mimo tego zaplecza, albo – bez związku lub w związku „mieszanym”, w sensie: jedno i drugie.

    Ja obstawiam interpretację „słodko‐gorzką”, jej emocjonalne sygnały są porozsiewane po całym wierszu. Masz tu:

    Siedzę przy oknie wspominam dni młode
    To się uśmiechnę to znów splunę na podłogę

    Ukrytym bohaterem tekstu, towarzyszącym Brodskiemu jest:

    Cień mój towarzysz na ścianie się garbi

    ...Czas, w wielu możliwych postaciach, po tej wielości robi sobie Brodski niegłupią wycieczkę. (Co jest dla mnie, heh, dodatkową przesłanką na rzecz odrzucenia wersji „patetycznej” – Brodski jest na to zbyt mądry, zbyt głęboki.)

    Więc jeśli nawet możemy się (niepotrzebnie, bo to subiektywne) spierać o emocjonalny wydźwięk wiersza, to o sam temat – raczej nie.

    Mówisz, że to tylko „dwa fragmenty”. Mógłbym się przejechać po innych jeszcze miejscach, ale punktem wyjścia byłby (słabo dostępny dzisiejszemu polskiemu czytelnikowi) rosyjski oryginał z 1971 roku. Może więc ja pozostanę z opinią, że „geniusz” nie robi takich kiksów i przekłamań, a Ty – wielb nadal.

  11. galopujący major’s avatar

    nameste :

    Ja obstawiam interpretację „słodko‐gorzką”, jej emocjonalne sygnały są porozsiewane po całym wierszu. Masz tu:

    Tu nie ma sporu, właśnie za słodko‐gorzkie sygnały uwielbiam ten wiersz. Każda zwrotka dokładnie w takim klimacie się kończy. Jest tu widoczne nawiązanie do Audena, którego Brodski „mógłby być tylko epigonem”.

    Sęk w tym, że w słodko‐gorzkich wtrętach muszą być wtręty gorzkie, ale też słodkie i własnie owe nóżki z powodzeniem mogą spełniać leksykalną aluzję (której sens jest: „nikt dla mnie nóg nie rozłoży”).

    nameste :

    ...Czas, w wielu możliwych postaciach, po tej wielości robi sobie Brodski niegłupią wycieczkę. (Co jest dla mnie, heh, dodatkową przesłanką na rzecz odrzucenia wersji „patetycznej” – Brodski jest na to zbyt mądry, zbyt głęboki.)

    Ależ owe „Siedzę przy oknie zaciskając wargi Cień mój towarzysz na ścianie się garbi” jest właśnie potwierdzeniem owej samotności tu i teraz, tym bardziej odrzucający tezę o łańcuchu dziedziczenia jao źródle smutku.

    nameste :

    Mówisz, że to tylko „dwa fragmenty”. Mógłbym się przejechać po innych jeszcze miejscach, ale punktem wyjścia byłby (słabo dostępny dzisiejszemu polskiemu czytelnikowi) rosyjski oryginał z 1971 roku. Może więc ja pozostanę z opinią, że „geniusz” nie robi takich kiksów i przekłamań, a Ty – wielb nadal.

    No pewnie tak zostanie, nie mniej jednak dziękuję za krytykę, dla wielbiciela zawsze bezcenna.

  12. telemach’s avatar

    Jak ja lubię takie spory. Jak ja je lubię. W 2010 – o jakość przekładu zmarłego poety. Może jeszcze nie wszystko stracone?

    Barańczak „nauczył mnie” onegdaj Dylana Thomasa, do dziś jestem mu za te tłumaczenia wdzięczny, nie widziałem powodu do zastanawiania się nad jakością. Po latach wpadło mi jednak w ręce tłumaczenie Gorbaniewskiej – i ogarnął mnie (wobec znajomości oryginału) pewien niepokój. Przerażenie pojawiło się jednak, gdy w ręce wpadły mi tłumaczenia Celana. Było to traumatyczne przeżycie. Do tego momentu sądziłem, że tłumacz powinien (przede wszystkim) znać i czuć język na który tłumaczy. Teraz wiem, że również (dogłębna) znajomość języka, z którego się tłumaczy, jest ważna. Było to bardzo smutne doświadczenie.

  13. nameste’s avatar

    telemach :

    Teraz wiem, że również (dogłębna) znajomość języka, z którego się tłumaczy, jest ważna.

    Mnie się wobec St.B. wykształciła nieco odmienna intuicja. Być może całkiem dobrze (i dostatecznie głęboko) zna język, z którego tłumaczy. Ale w swej oszałamiającej arogancji sądzi, że może wiele cech oryginału olać (w tym: sens). Przeważnie z jednego z dwóch powodów. Po pierwsze, gdy oryginał stawia pytania, Barańczak daje odpowiedź, tj. własną interpretację (oczywiście: zawężającą). Mam to za grzech ciężki (chyba że ktoś tak postępując, uczciwie powie „to moja wersja”, tak jak to zrobił Gondowicz, bawiąc się w polszczenie Stu tysięcy miliardów wierszy Queneau pod klarownym szyldem adaptacja).

    Po drugie, gdy „sprzeda własną matkę” za rym/rytm (to właśnie przypadek „nóżek”). Weźmy przykład z The Walrus and the Carpenter:

    „But wait a bit,” the Oysters cried
       „Before we have our chat;
    For some of us are out of breath,
       And all of us are fat!”
    „No hurry!” said the Carpenter.
       They thanked him much for that.

    W wielu innych miejscach przekładu St.B. jeszcze „daje radę”, choć, imo, grzeszy ozdobnikami, wielosłowiem itd. – gdy siła oryginału polega na zderzeniu prostoty przekazu z cudownym nonsensem treści. Ale przy cytowanej wyżej strofie wymięka:

    „Chwileczkę,” podniósł się chór głosów
       Ostryg, „przed pogawędką
    Musimy pozbyć się zadyszki,
       Bo szłyśmy bardzo prędko!”
    „Nie ma pośpiechu!” rzekł im Cieśla,
       Głowę skłaniając giętko.

    See? Przerzutnia „chór głosów / Ostryg” – rozpacz brzmieniowa. Ostatni wers: dohaftowany jako skutek wyboru „pogawędki”. No i poszedł do piachu piękny dwuwers:

    Niektórzy z nas stracili dech,
    a wszyscy z nas są tłuści

    (tłum. własne ;).

    W tomie 44 opowiastki (Biblioteka Poetów Języka Angielskiego, t. 15), z którego pochodzi powyższy przekład Walrusa, są przykłady znacznie bardziej jeżące włos. „Przekład” Barańczaka potrafi być dwukrotnie dłuższy niż oryginał (w liczbie wersów); nagminnie potrafi być prawie dwukrotnie szerszy (w liczbie znaków). Czemu? Bo „tłumacz” swobodnie (w swej niezmierzonej arogancji) dopisuje kilogramy własnego.

    Ale na próżno czekać na jakieś „adaptacja”, „na kanwie”, „swobodny plagiat”. Ten akurat tom jest w pewnym sensie uczciwy: bo są wersje angielskie. Ktoś, kto zna ten język, spostrzeże, na czym polega robota Barańczaka; może ją nawet docenić. Ale gdy sprzedaje się (nieświadomemu czytelnikowi) podobne aroganckie przeróbki jako przekłady?

    Gdy wyjdzie na jaw to‐i‐owo, będzie czas – jak u Ciebie – niepokoju, a nawet przerażenia.

  14. nameste’s avatar

    Aha, uprzedzając komentarze, że bronię (zniszczonego przez Barańczaka) dwuwersu

    For some of us are out of breath,
       And all of us are fat!

    ...który może nie da się obronić —

    (Ale najpierw trochę kontekstu: po długim na jakąś milę marszu dwaj wspólnicy przysiadają na dogodnie niskim głazie i tłumnie zgromadzonym Ostrygom przestawiona zostaje propozycja rozmowy o wielu, wielu, wielu sprawach:

    „The time has come,” the Walrus said
       „to talk of many things:
    Of shoes – and ships – and sealing wax –
       Of cabbages – and kings –
    And why the sea is boiling hot –
       And whether pigs have wings.”

    A po interesującej nas strofie, powoli, niepostrzeżenie [i bez powiadomiania czytelnika] rozpoczyna się – okraszone rzucanymi od niechcenia uwagami o tym, że warto ukroić jeszcze kromkę chleba i że nie trzeba aż tyle masła – Ostryg zjadanie. Wracamy do naszej strofy.)

    — sądzę, że to kwestia determinacji. Jeśli komuś zależy, przynajmniej bronić spróbuje. Przypominając, że nie jestem geniuszem itd., taką próbę obrony przedstawiam poniżej:

    „Czekaj,” Ostrygi zakrzyknęły,
       „Nim słów oddamy się rozpuście;
    Bo jedni z nas stracili dech,
       a wszyscy z nas są tłuści!”
    „Spocznijmy więc” Cieśla im rzekł,
       „Pośpiech w niedobrym jest guście.”

  15. czescjacek’s avatar

    Chwileczkę – krzyknęły Ostrygi –
    nim zacznie się debata;
    Niektóre z nas się zadyszały,
    A każda jest brzuchata.
    Wytchnijmy zatem – stwierdził Cieśla –
    Na brzucho nie ma bata.

  16. czescjacek’s avatar

    @ czescjacek:
    Samokrytycznie:
    Kostropaty rytm w pierwszym wersie. Nie wiem, na ile cały utwór jest regularny i na ile sobie można na takie skakanie rytmiczne pozwolić.

  17. czescjacek’s avatar

    @ czescjacek:
    „Zaczekajże – mówią Ostrygi –”?

    Kurde, wpadłem w stan http://www.weebls-stuff.com/toons/annoying/

    Sorasy za flood.

  18. nameste’s avatar

    @ czescjacek:
    Łatwo dać się wessać, heh :) (A utwór jest cholerycznie rytmiczny, ale dopuszcza drobniutkie odstępstwa, np. wers „Before we have our chat” jest o pół oddechu dłuższy.)

  19. telemach’s avatar

    –> nameste:
    Kłopot z tym, że on (S.B.) najwidoczniej rozumie swą rolę inaczej niż ta, w której Ty chciałbyś go widzieć. Domagasz się od tłumacza poezji maksymalnej wierności i językowej precyzji. On (chyba) postrzega się wpierw jako poeta, a potem jako tłumacz. W języku niemieckim jest taki piękny czasownik „nachdichten”. Pod utworem widnieje w takim przypadku „nachgedichtet von”. zamiast „übersetzt von”. Nie oznacza to polskiego „spolszczył”. Bardziej prawidłowe byłoby „stworzył ponownie jako utwór poetycki (po polsku) w oparciu o oryginał”. Język polski nie zna takiego pojęcia.
    Prowadzić to może istotnie do poważnych nieporozumień.
    A z Celanem to już przypadek graniczny. Nie da się wytłumaczyć „rozbitą nad głową banią z poezją”, która zdominowała tłumacza. Daleko idące zmiany wskazują wielokrotnie, że Barańczak najzwyczajniej nie zrozumiał tak do końca wszystkich warstw niemieckiego oryginału .

  20. nameste’s avatar

    telemach :

    Domagasz się od tłumacza poezji maksymalnej wierności i językowej precyzji.

    No tak, wiadomo skądinąd (tzn. z góry), że poezja jest nieprzekładalna w najwyższym stopniu nieprzekładalności (niższe stopnie przysługują np. średniej prozie), ale... stremitsja nada. I wydaje mi się, że w polskiej kulturze (po zamierzchłych zabawach Mickiewicza z np. Schillerem, „przykrytych” przez „wzorzec” Boya) to właśnie jest dominujący, mejnstrimowy nurt rozumienia roli tłumacza.

    Język polski nie zna takiego pojęcia.

    „Na motywach”?

  21. czescjacek’s avatar

    telemach :

    Domagasz się od tłumacza poezji maksymalnej wierności i językowej precyzji.

    Ależ! Jak B. widzi swoją rolę, to dokładnie przecież wyłożył w „Ocalonym w tłumaczeniu”. On też domaga się max wierności i precyzji, ale ma własną teorię na to, jak tę wierność i precyzję rozumieć. I o ile jest to świetna teoria (stworzyć hierarchię wartości elementów utworu i za ocalenie tych stojących wyżej płacić stratami w tych niższych; nie usprawiedliwiać niezgrabuśności przekładu tym, że „tak jest w oryginale”, tzn. traktować przekład jako dzieło mogące dotrzymać pola samodzielnie), o tyle w praktyce „dominantę semantyczną” dobiera sobie często arbitralnie i jeszcze (jak pisał Nameste) wali wprost tym, co było niedopowiedziane. Jeśli nie dość przykładów, to jedno i drugie mogę zilustrować tłumaczeniem „Stopping by Woods on a Snowy Evening”.

    BTW mam wrażenie, że podstawową przyjemnością z czytania przekładów poezji nie jest cieszenie się samą poezją, ale wyszukiwanie błędów/problemów i wymyślanie, co by się poprawiło/okazjonalne chylenie czoła. No chyba że to moje skrzywienie jako zazdrosnego tłumacza technicznego.

  22. telemach’s avatar

    „Na motywach” = „in Anlehnung an”.
    Trochę inne. Raczej „swobodne tłumaczenie”. W przypadku „nachgedichtet” chodzi o oddanie treści z zachowaniem formy (z sonetu sonet, z fraszki fraszka tid.), treści (ma być o tym samym), sensu i przesłania (nie wolno pójść sobie w innym, dowolnym kierunku). Pons tłumaczy „nachdichten” trochę nieudolnie jako „to give free rendering of sth”. Czyli w angielskim też nie ma. We francuskim istnieje „récrire”. Jednak w przypadku polskiego Pons całkiem zawodzi. (nachdichten = tłumaczyć [perf przetłumaczyć] utwór poetycki). Nie tłumacząc jednak subtelnej różnicy pomiędzy „nachdichten” i „übersetzen”.

  23. telemach’s avatar

    czescjacek:

    mam wrażenie, że podstawową przyjemnością z czytania przekładów poezji nie jest cieszenie się samą poezją, ale wyszukiwanie błędów/problemów i wymyślanie, co by się poprawiło/okazjonalne chylenie czoła

    Pod warunkiem, że się jest w stanie zrozumieć oryginał bez tłumaczenia. Po co jednak wówczas tłumaczenie? Musimy zatem założyć, że tłumaczenie nie jest dla kolegów tłumaczy, lecz targetem są „w języku oryginału niegramotni”.
    Tutaj można zrozumieć pienienie się nameste. Jak chcę poczytać Brodskiego, czytam Brodskiego. Jak chcę poczytać Barańczaka – czytam Barańczaka. Zmuszanie mnie jednak do czytania Barańczaka, po tym jak mnie przywabiono Brodskim, jest be.

  24. czescjacek’s avatar

    telemach :

    Po co jednak wówczas tłumaczenie? Musimy zatem założyć, że tłumaczenie nie jest dla kolegów tłumaczy, lecz targetem są „w języku oryginału niegramotni”.

    Zważywszy, że poezję i tak czyta a z pińć osób, to zmniejszenie tej liczby o dwie niegramotne nie zmienia istoty rzeczy :)

    Takczysiak, nie umiem za bardzo czytać przekładów, których nie mogę porównać z oryginałem, bo brakuje mi zaufania do tekstu.

  25. nameste’s avatar

    telemach :

    Pod warunkiem, że się jest w stanie zrozumieć oryginał bez tłumaczenia.

    Przyznam się bez bicia, że – nie posiadając żadnego języka w stopniu super fluent – ja często nie rozumiem. Albo inaczej: zdarzało mi się zabierać za przekłady (sporadycznie). I wiem z tego doświadczenia, że nikt nie czyta tak wnikliwie jak tłumacz. „Normalny” czytelnik jest rezonansowym pudłem, przez które przepływa tekst i najrozmaitsze echa; te echa (naddatek semantyczny nad „dosłownością”, która skądinąd nie istnieje) są po części osadzone w „wyposażeniu kulturowym” danego (native) języka/kultury, a po części wynikają z osobniczego doświadczenia kulturowego osoby czytającej (z tego, czym „ta gąbka” nasiąkła).

    Tłumacz stoi przed nieco innym wyzwaniem, trudniejszym. Zrezygnuję z „wierności i precyzji”, bo w tym sformułowaniu to marzenie ściętej głowy. Języki/kultury nie pokrywają się. Pozostańmy przy mglistej „ekwiwalentności”, której nawet się nie da przyzwoicie zdefiniować (imo).

    Ja ją rozumiem jako przekładanie jednej zagadki na inną zagadkę, jednej „maszynki do czytania” na drugą. Gdzie „maszynka do czytania” (=tekst) jest rodzajem zapisu nutowego, który „odegra” czytelnik‐pudło‐rezonansowe. Przekład powinien grać mniej więcej tę samą „melodię”.

    Jeśli autor oryginału stawia przed czytelnikiem pytania, a autor „tłumaczenia” pcha się z odpowiedziami, to tak, wtedy mnie to wpienia.

    Gdyby Barańczak taki sam proceder uprawiał w jednym‐i‐tym‐samym języku, np. pisząc pastisze dydaktyczne (czyli produkując własne, służące objaśnieniami kulturowymi, wersje utworów polskich, wersje naśladujące formę oryginałów), powiedzielibyśmy wariat, albo: niech się zatrudni w sciaga.pl. Ale że ten arogancki mechanizm skrywa za szyldem „tłumaczenie”, to mu się odpuszcza.

  26. nameste’s avatar

    czescjacek :

    nim zacznie się debata;
    Niektóre z nas się zadyszały,
    A każda jest brzuchata.

    A to, swoją drogą, jest pyszne.

  27. nameste’s avatar

    czescjacek :

    Takczysiak, nie umiem za bardzo czytać przekładów, których nie mogę porównać z oryginałem, bo brakuje mi zaufania do tekstu.

    Sytuacja luksusowa jest wtedy, gdy się tłumacza na czymś tam sprawdziło (luksus polega na „było się w stanie sprawdzić”) i od tej pory jedzie się na zaufaniu do tej konkretnej osoby. Ja mam tak z Krzyżewską: ufam jej. Jej przekład (wspaniałego skądinąd) wiersza Dedykowane Czechowowi jest wielki (&sprawdzony).

  28. andsol’s avatar

    telemach mówi: On (chyba) postrzega się wpierw jako poeta, a potem jako tłumacz. Ale czy jako poeta zostanie zachowany w powszechnej pamięci? W mojej indywidualnej – tak sobie, gdybym z półki znikły jego trzy tomiki, przez długi czas mógłbym tego nie zauważyć. Natomiast jako mądry i umiejący pisać czytelnik (czyli „krytyk”?) wiele mi dał „Uciekinierem z Utopii”, „fioletowa krowa” to radość bez odpowiedzialności, a „Ocalone w tłumaczeniu”..., tak, tu jego szansa na wejście na dobre do literatury.

  29. andsol’s avatar

    Nie „gdybym” a „gdyby mi”.

  30. telemach’s avatar

    andsolu – spór o wielkość (lub małość) Barańczaka jest trudny. Nie wiadomo jak mierzyć poetów. Zresztą ta fala już taka nowa nie jest. Kiedyś była. Obecnie jest to kilku zasłużonych starszych panów. Po części schorowanych. Poczekajmy z mówieniem o nich źle. Wkrótce zapewne umrą i wówczas będzie można.
    :)

  31. czescjacek’s avatar

    nameste :

    A to, swoją drogą, jest pyszne.

    Sękju :)

    Swoją drogą, czy to nie może czasem być to „fat”, co Barańczak twierdzi, że w „Hamlecie” znaczy „spocony” albo jakoś tak?

  32. nameste’s avatar

    @ czescjacek:

    Z gugla wynika, że (1) dyskusje w tej sprawie trwają od co najmniej 1877 (2) Anglicy nie są pewni (3) fat jest mocno idiomogenne.

    A poza tym, jeśli Barańczak był świadom, że to rodzaj kryptocytatu z Hamleta, to zręcznie wybrnął z sytuacji, po prostu wycinając i dopisując łopatologiczne „iście prędko”. Miglanc.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *