Ja mam do tych książek Brzezińskiej namiętność. Tych – to znaczy do Twardokęskowych, z koniecznym uwzględnieniem Opowieści z Wilżyńskiej Doliny. Ale po kolei.
chronologia
W 1999 roku wychodzi Zbójecki gościniec. Przeczytałem. Wciągające. Szybka, pokręcona i niejasna akcja. Trochę odpowiedzi (które jednak domagają się sformułowania właściwych pytań), znacznie więcej luk, zagadek. Dwa wyróżniki, cechy szczególne: po pierwsze, „wspólnota losu”, bohaterowie zdają się niewiele więcej (od czytelników) wiedzieć o sobie, swoim przeznaczeniu i roli w tej opowieści; to jest dobre i ujmuje. Nie tylko przez bogactwo (choć często na kredyt pod zastaw przyszłych części sagi). Ale i przez otwartość: magia początków. Po drugie, coś uwiera, oznaki jakieś fundamentalnej niespójności, w tym trzecim (pierwszy: poziomy – plątane ścieżki bohaterów; drugi: pionowy – mitologia, ontologia, pytania o sens i powód) wymiarze – wymiarze w głąb tekstu, przez warstwy opowieści, język, leksykę i semantykę, zamysł. To nie musi być dobre, niepokoi.
Rok później Żmijowa harfa. Bohaterowie okrzepli i pomnożyli się o nowe postacie. Opowieść już tak nie cwałuje pospiesznym skrótem. Dwa wyróżniki: pierwszy słabnie, drugi silniejszy. Wymiar pionowy (mitologiczny; wymiar sensu i powodu) jakby się poszerza, częściowo objaśnia (zwodniczo).
W 2002 ni z gruchy, ni z pietruchy Opowieści z Wilżyńskiej Doliny. Na wspomożenie świeżo powstałej „Runy”. Niespójność w rozkwicie. I dziś widać, że już wtedy autorka miała konspekt sagi w głowie. Nie, że szczegóły czy nawet całe, później powstałe wątki. Ale szkielet – tak. I charakter, w tym trzecim wymiarze.
Potem było już tylko gorzej. 2004: Letni deszcz: kielich. Nie pamiętam. Dziś, po świeżej lekturze, mam hipotezę, że po kupieniu odłożyłem. Mogłem sobie pomyśleć, że niech czeka na ostatnią część. Ale skąd wiedziałem, że już tylko jedna będzie? Czy autorka gdzieś się publicznie zwierzała z zamiarów?
2006: przepisany jako Plewy na wietrze tom I sagi. (Kupiłem w 2009 i zacząłem czytać jako ostatni, jeszcze nie skończyłem, już żałuję.)
2009: Letni deszcz: sztylet. Smutek i pustka z dawna znanych zakończeń (tak, tak, to koszt do poniesienia za „magię początków”; czy zawsze tak musi być?). Ta narracja, która mnie najbardziej interesowała i pociągała we wcześniejszych, tu wypalona na skorupę.
I teraz, po kupieniu ostatniej części, przeczytałem wszystkie od początku (ale od Zbójeckiego gościńca, Plewy dopiero czytam, śledczo, porównując zdanie po zdaniu z Gościńcem i wściekając się na autorkę, bo – jak już powiedziałem – mam namiętność do tych książek).
mitologia
Nie znam się na mitologii (ludzkiej). To znaczy – znam się nie jakoś szczególnie głęboko, ot, przeciętnie. Na tyle, żeby móc postawić pytanie o pokrewieństwo Annyonne z Inaną, nie na tyle, by móc odpowiedzieć. Jeszcze gorzej znam się na mitologiach fantastycznych. Podobnie: można stawiać pytania o zbieżności i rozbieżności między tkaniem mitologii fantastycznej ze znanych (ludzkich, historycznych) motywów powiedzmy w świecie fionavarskim Gaya Gabriela Kaya a u Brzezińskiej, ale dochrapać się odpowiedzi mogą zmotywowani komparatyści, których gatunek podziwiam (z daleka). Jak to pisała sama Brzezińska:
Rekonstruowanie sobie tego systemu wierzeń nie jest, jak sądzę, niezbędne, żeby się dobrze bawić podczas lektury.
Mnie się podobało. I bogowie o konsekwentnie aliterowanych inicjałach (może za wyjątkiem Orga Ondrelssena, którego rodowód jakby na zbyt ostentacyjnej leży patelni). I przedboscy (Stworzyciele), i klasyczno‐tragiczne Strażniczki, i całe pomniejsze tałatajstwo, ze szczególnym uwzględnieniem sevri i sorelek. Niektóre „teogoniczne” pomysły autorki są bardzo udaną i oryginalną kreacją (na ile mogę to ocenić z punktu widzenia własnej komparatystycznej niewiedzy).
Cóż stąd, gdy Brzezińska zrobiła wszystko, żeby efekt osłabić. Przez rozmnożenie opatów, proboszczów i plebanów (to z Wilżyńskiej Doliny), ambon, kleryków, klasztorów, mniszek, pokutników itd. Przez całe to kulturowo oczywiste i jednoznaczne „oprzyrządowanie”, strącające mitologiczną fantazję w świat Uogólnionego Chrześcijaństwa Wieków Średnich (i ciut Późniejszych). Raz mediewistka, zawsze mediewistka?
etyka
Za to etyka nie jest tu chrześcijańska. Jest antyczno‐fatalistyczna (z przepotężnym motywem semiotycznym) i ekologiczna. Zbrodnie, dowolnie ciężkie i odrażające, popełniają wszyscy. W tym świecie nie ma jednoznacznie „dobrych”, ani ludzi, ani bogów. Każdy ma jakieś swoje motywy i powody. Nie ma zbawienia, jest piętno powtarzalnego Losu. Nie ma piekła (to znaczy jest, powszednie i powszechne: na ziemi). „Dobre” są rzeczy jednostkowe i osobiste. Miłość. Lojalność. Ale i tak obrócą się wniwecz, bo to etyka bez wolności. Rządzi Fatum, personifikowane przez Grę (Interesy, Potrzeby) Innych.
Taki etyczny wymiar ogniskuje się w pięknie napisanej postaci Wężymorda.
I jeśli odsłania się przed czytelnikiem – mimo wszystko – jakaś etyka nadrzędna, to będzie ona „ekologiczna”. W której złem jest zamach na różnorodność. Żmijowie nie są ani lepsi, ani gorsi od pozostałego Stworzenia (mają swoje uwodzicielskie piękno, ale i ono owocuje zbrodniami). A jednak ich brak stanowi Lukę, wyłom w różnorodności świata; jest Zły.
ontologia: semioza
Prawdziwą Zasadą tego świata jest Opowieść. Bardziej niż u Tolkiena, gdzie Ilúvatar tworzy muzykę stanowiącą świat, bardziej niż u Kaya, gdzie Tkacz jest czymś innym od Tkanego, od Krosien. U Brzezińskiej – takie odnosi się wrażenie – Opowieść obywa się bez opowiadającego/opowiadających. To ona jest pierwsza i pierwotna. Zagarnia i podporządkowuje sobie istnienia poszczególne, żeby nimi – poprzez nie – opowiedzieć siebie samą raz jeszcze, w jakimś wariancie. Ontologia tego świata polega na semiozie: na ustaleniu znaczenia (bogów, ludzi, wszystkiego) w ramach Opowieści.
I na tym też polega znaczenie postaci Szarki. Pojawia się w sposób mglisty, potem nabiera konturów, ale przecież nie autonomicznych, a przynajmniej nie tylko: jej Opowieść wchłania, zasysa opowieści plecione (plotące się) obok; zwajecka kniaziówna, bo taki wątek przechował się w Suchymwilku? Proszę bardzo. Izolda od tego hm, mrożonego Tristana, Koźlarza, spętanego Powinnością jak baleron? Proszę bardzo. Przywódczyni dżihadu Servenedyjek? Prosz.... Hm, czemu nie, ale może innym razem.
Potem wraca w Szarce echo opowieści starszych, jakby „z poprzedniego rozdania”, których nie będę tu wymieniać. Aż wreszcie tężeje w puściejącą Formę, której głównym zadaniem jest wypełnienie przeznaczonego celu. Wtedy kruszeje, rozpada się: aby ją ocalić (jako fragment Opowieści), trzeba ją wygnać poza horyzont zdarzeń, do podstaw świata, gdzie będzie mogła znów – gdy przyjdzie czas – nabrać Słów.
Piękny (w swej strasznej, niewytłumaczalnej jawności) jest jungowski motyw nieświadomości, wcielony w jadziołka, zabójczego, jadowitego władcę snów. To taki (że błysnę mikroerudycją) Pullmanowski daimon, ale w wersji dla dorosłych, bardzo w wersji dla dorosłych. Wspaniały pomysł, świetnie też wykonany.
socjologia; historia
Świetnie też, niestety, wykonane są inne fragmenty sagi. Te ćwiczenia z (niezałganego) Sienkiewicza (ale jednak – Sienkiewicza). Sarmatyzm szlachty żalnickiej, rozwłóczone do niemożliwości fragmenty batalistyczne, życie obozowe, Twardokęsek jako mało krotochwilny zagłoba konfederatów (pod nieobecność właściwego władcy), dzielna Babka Rodu, przechowująca ducha i tradycję. Popijawy, zasadzki, warcholstwo, dzielność, bunty chłopskie, pan Krzeszcz jako łże‐lirnik, i tak dalej, i temu podobne. Stylizacja językowa.
W recenzjach branżowych wdzięczni czytelnicy nie posiadają się z zachwytu, na przykład:
Najmocniejszy jest jednak język. Oczywiście nie ma w Polsce nikogo parającego się piórem, kto nie czytał był w odpowiednim czasie powieści historycznych niejakiego Henryka Sienkiewicza. Spośród współczesnych mi znanych pisarzy Anna Brzezińska z pewnością czytała go najuważniej i najwięcej się od niego nauczyła. Nie chodzi mi tu bynajmniej o imponujące słownictwo staropolskie, którym posługują się mieszkańcy uciśnionych Żalników. Nawet nie o bliźniaczą archaizację i makaronizację, ale o samą melodię języka, która – ku mojemu własnemu zdumieniu – pokrzepiła moje serce... czymś w rodzaju patriotyzmu.
[stąd]
A ja to właśnie (obok wspomnianych już wyżej „opatów, plebanów, klasztorów itd.”) mam Brzezińskiej najbardziej za złe. Ten postsienkiewiczowsko‐szlachecki sarmatyzm nudzi mnie i męczy.
I nic nie wnosi, poza wariacją historyczną, rozprawką polemiczną w postaci „filmu”. Zmontowanego ze znanych, ogranych motywów, którymi (podejrzewam) autorka tanio kupuje sobie (polską) publiczność, z „krzepieniem serc” (heh) włącznie.
I jeśli stylizację chłopsko‐zbójecką czy sceny z życia feudalizmu (książę, mieszczanie, cechy, sfery wpływów, warstwy utajone [„rzezimieszkowskie”, żebracze], nałożnice, intrygi, rywalizacja arystokratów) odbieram jako mocno możliwą w każdym świecie socjologiczno‐historyczną narrację, z której nie trzeba się usprawiedliwiać, tym bardziej, im bardziej jest przesunięta w fantastyczne rejony smakowicie dobranym szczegółem (np. cech katowskich „powroźników”), to przygodny historycznie sarmacki wariant szlachetczyzny razi. Mnie prywatnie, rzecz jasna; zwierzam się z własnych (niechętnych) odczuć czytelniczych. Po co? Dlaczego? Wreszcie: na cholerę aż tyle tego?
I to – obok zaplątania instytucjonalnej socjologii chrześcijaństwa w religie dwunastu bogów i znacznie jeszcze bogatszą mitologię – odbieram jako poważną i niekorzystną niespójność, na którą składałem już wstępne zażalenie.
dwa podejrzenia i żal
Podejrzewam, że właściwa saga „napisała się” w pierwszym pięcioleciu dekady, jaką zajęło autorce opublikowanie tych pięciu i pół książek („pół” to różnica między Plewami a Gościńcem). Że reszta napisała się z mieszaną motywacją – zabawy i przymusu (by nie zawieść czytelników i dać im obiecane ciągi dalsze i zakończenia, choć wątpliwe). Jestem przekonany, że Anna Brzezińska bawiła się w wielu miejscach podczas swojego pisania znacznie lepiej, niż większość czytelników w trakcie lektury, i że to właśnie zrównoważyło ów przymus, który trzeba było przezwyciężyć, by – po dziesięciu latach – dojść z całością sagi do jakiegoś, niechby umownego, końca.
Ale żal mi, że nie znalazł się redaktor, który powiedziałby „stop!”. Który by powstrzymał autorkę przed przerabianiem Gościńca na łopatologiczne, dopowiadające szczegóły, schlebiające czytelnikowi (i okazujące mu brak szacunku) Plewy. Również językowo poupraszczane; coś w rodzaju „lektura dla starszej młodzieży przerobiona na lekturę również dla młodszej”.
Który by powiedział autorce: dość sienkiewiczenia, pisz fantastykę, a nie historię, szukaj nowych konfiguracji, zamiast żerować na „kulturowym samograju”.
Podejrzewam także, że nawet gdyby się znalazł, wiele by nie zdziałał. Nie w sytuacji, gdy autorka współrządzi własnym wydawnictwem, gdy zainteresowania zawodowe i duch przygody (literackiej) są tak (podejrzewam) silne i (widzę) rozproszone tematycznie.
Nigdy więc nie będzie jakiejś nieco innej sagi, powiedzmy trzytomowej, zwartej, napisanej z myślą głównie o czytelniku (a mniej – o autorskiej zabawie). Książki konsekwentnie wykorzystującej ten tłum świetnych motywów, z których nieliczne doczekały się mięsistego rozwoju, pozakrywane obrazkami perfekcyjnie – imitatorskimi. Książki, która podobnie jak ta istniejąca nie musiałaby się z niczego tłumaczyć, ale w której Inność i Obcość nie musiałyby tak spektakularnie polec w konfrontacji ze Znanym i Swojskim.
Ale, z drugiej strony, nobody’s perfect, a dostaliśmy, mimo mojego żalu, całkiem solidny, twardy kęs literatury do zgryzienia.
zob. też świat po brzezińsku: konfrontacja
-
Trafiłam tutaj zupełnym przypadkiem, lecz przeczytałam wpis z zainteresowaniem. Ciekawe spojrzenie, kilka rzeczy, których nie dostrzegłam czytając książki.
-
Arcyciekawa notka, za bardziej rozbudowane pochwały niech wystarczy fakt, że po jej przeczytaniu postanowiłem przeczytać sagę o Twardokęsku, choć dotychczas, mając za sobą lekturę „Opowieści...”, uważałem cały ten cykl za raczej niskich lotów przypadek w twórczości Brzezińskiej, zamiast którego mogła napisać więcej opowiadań osadzonych w świecie „Wód głębokich jak niebo” (a propos, może można by się dopraszać blognotki na ten temat? ;)
-
Jestem pod nieustającym wrażeniem tego jak uważnie wszystko rozkładasz na czynniki pierwsze, organizujesz i analizujesz.
Myślę, że to o to chodziło komuś tam w kwestii sptektrum Aspergera (pod notką o niejedzeniu lub jedzeniu zwierząt, jeśli się nie mylę).
W moim rozumieniu jest to komplement najwyższych lotów, ale ja mam osobowość INTJ, jak mi wykazano w pracy.
(Teraz linkuję innego bloga dla odmiany, bo sobie o nim przypomniałam)
5 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2009/12/swiat-po-brzezinsku/trackback/