Na dobry początek (w nowym miejscu) dwa wiersze Edwarda Pasewicza. Cenię go wysoko i daleko (bo – naraz – i w pionie, i w poziomie), to facet, który w tekście skacze, nuci, rymuje & rytmuje; zwięzły jest i celny, a przecież swobodny. I przy tym bardzo niegłupie te wiersze, w głąb sięgające. Jest to, słowem, Ktoś.
Hęryk się przeprowadza & buja Hęryk się przeprowadza & buja Grzechocką, że będzie teraz furor misticus uprawiał na całego, znaczy medytacje, bułki z masłem co rano, czytanie Dunsa Szkota & co lepszych pism kobiecych, ona myśli – miłość, on – niezła ściema, bo przecież pogasł, pogasł na całego. Hęryk jest dziurawy, tak śpiewają dzieci, kiedy przez miasto sunie martwy jak tanki pod Stalinogrodem. Martwy? No tak, taka to już rasa, jak raz opuści miejsce, wierci się bez końca, czuły jak Ofelia, gdy zgasła porządnie. No, bo to miłość go tak przepełnia, między szprychy wpycha metalowy pręcik. Hęryk się przeprowadza & zabiera zabawki, gibiesz się jak gibbon mówi mu Grzechocka. Ukryty Hęryk ma ze trzydzieści lat & żadnego wyroku na „tao tej tacy nosi swoją głowę”, pali camele & Grzechocką pyta, czy jest gotowa na przyjście Pana, bo bolą ją zęby i panie Hęryku, coś świergocze mi w uchu. Gdy drugi raz odkopali jego matkę, też tak stał przytulony do drzewa. Wysoki i wąski w ramionach & kiwał się jak pingwin przy cyrkowych sztuczkach, żeby zaraz potem paść i przestraszyć niczego nie rozumiejące gołębie. I jak poczuł się wtedy, gdy te wszystkie tkanki chciały się tam dostać w głąb, nie w górę, by z tym raz na zawsze skończyć, ale tam. I jak się wykaraskał z tego & przez miasto szedł w kawałkach, zygzakami prostując drogę Panu.
[z tomu: Henry Berryman. Pięśni (2006)]
9 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2009/11/he-ryki/trackback/