Buczkowski – maran

Książkę Piotra Sadzika Regiony pojedynczych herezji. Marańskie wyjścia w prozie polskiej XX wieku (Austeria 2022) przywitałem już z perspektywy bardzo zewnętrznej (na prawach, powiedzmy, żartu), pora zajrzeć do środka.

Rozdział o Buczkowskim (o podtytule „Babeliczne montaże LB”) przedstawia, w bardzo gęstym pisaniu, parę najbardziej kluczowych [dla mnie także; stąd szczególne zainteresowanie materią tego rozdziału] problemów języka, kultury, historii, literatury kilku ostatnich dekad, wymieńmy je pokrótce:

  1. ochrona polietniczności [każdego] języka
  2. sprzeciw wobec zrealizowanego „snu endeków” o monoetniczności [„czystości rasowej”] Polski; od stalinowskiego przesunięcia granic po dopełnienienie w 1968, i tego skutków
  3. zwłaszcza uniformizowania polszczyzny, przez centralistycznie wdrażane w normie i praktyce rugowanie dialektalności, regionalizmu, gwary; ten proces trwa inercyjnie do dziś, objawiając się wzmożeniem walki norm z wszelką wariantywnością
  4. niemożność literatury po Zagładzie [1]

Są to wszakże jedynie/aż „słupki milowe” na trajektorii wywodu Piotra Sadzika, w głównej mierze skoncentrowanego na marańskości Buczkowskiego, poświadczanej na ileś sposobów. A więc biograficznie, wspomnieniowo [konfabulacyjnie?] – nie da się potwierdzić wielu zdań LB co do faktografii, zwłaszcza ze względu na istotowo wkorzenioną w niego potrzebę konspirowania, ale, fikcyjne czy nie, wpisują się w punkt następny, czyli postawę [nazwijmy:] filozoficzną czy też bloki intuicji, dające się zrekonstruować [co też PS z powodzeniem, moim zdaniem, czyni] na podstawie rozmaitych oznajmień pisarza. Wreszcie – przez samą twórczość.

Przez dłuższy czas zastanawiałem się, czy nie podjąć próby zaprezentowania tutaj obszarów, przez które przechodzi trajektoria PS; są tam rzeczy fascynujące. Ale byłaby to próba [dalszego] streszczania już istniejącego streszczenia: gęsto pisanej (jako się rzekło) wędrówki po złożonym kompleksie spraw. Nie mam aż tyle czasu (za Talleyrandem), by rzecz ująć krótko, a ujęcie obszerne dał sam autor. Może więc tylko kilka haseł:

  • wielojęzyczność, miejsca dialogu kultur, przenikanie się języków, zwłaszcza w codziennej praktyce plebejskiej
  • „pochodzeniowe”, rodzinne, sąsiedzkie, okupacyjne doświadczenia Buczkowskiego, z których wyrasta jego stanowczy pogląd o nadrzędnej, fundamentalnej wartości przenikania się kultur i języków [2]
  • miasto Brody [„najliczniejsza gmina żydowska na ziemiach polskich”] i jego okolice, gdzie dorastał LB, jako model wieloetnicznego mikrokosmosu, a zarazem tygiel, w którym kotłowały się najrozmaitsze nurty judaistycznej ortodoksji i herezyj (czy: reformacji) wobec niej [3]; historia sama w sobie; PS podkreśla: „absolutnie formacyjna rola, jaką przyznawał [Buczkowski] w swojej biografii” Brodom
  • a także, przywoływana przez samego LB, formacyjna rola jego wieloetnicznej babki, „wzorcowej figury dialogicznych rozszczepień”, „doskonałej narratorki”, odpowiedzialnej też za pisarza „inicjację w przekorę wobec religijności występującej w pozycji podniebnego autorytetu”
  • równolegle Piotr Sadzik rekonstruuje „świat wewnętrzny” Buczkowskiego, poczynając od konstytutywnego dla figury marana „wewnętrznego rozszczepienia” [„rozczepienia”, pisze LB], przeciwdziałającego osunięciu się w jedną scaloną tożsamość („tautologiczna jednolitość może skutkować tylko trupią stagnacją” [4]) i warunkującego otwartość na dialog, przez imperatyw szyfrowania‐konspirowania, po motywacje stojące za szczególną formą pisarstwa Buczkowskiego
  • szczególnie ciekawa wydała mi się metafora „krypty” [za nieortodoksyjną psychoanalizą Abrahama i Török]: „zintrojektowany w wewnętrznej krypcie bliski zmarły” zaburza topografię wewnętrzną żałobnika, staje się „przekaźnikiem cudzych historii, nie tylko tych wypowiedzianych, lecz także okrytych milczeniem rodzinnych sekretów, które przekazuje się dzieciom i wnukom w ramach międzypokoleniowej sztafety dziedziczenia nieświadomości[5]; centralną, choć nie jedyną postacią w wewnętrznej krypcie LB jest właśnie jego babka (z jej domniemaną frankistowską genealogią)

Lista ważnych wątków pominiętych – zwłaszcza dotyczących judaizmu, przejęcia roli teologii przez literaturę czy specyficznej metody pisarskiej LB: „dialogicznego montażu” – w tej (przyznaję: nieco chaotycznej) wędrówce po rozdziale dot. Buczkowskiego, byłaby co najmniej tak samo długa, jak ta wyżej. W 2021, komentując postawę Weroniki Gogoli (wyłożoną w UFO nad Bratysławą):

[...] świadectwem, że kiedyś w okolicy mieszkał ktoś inny. Że w mojej wsi były aż cztery karczmy żydowskie, że w Gorlicach na targu słyszało się język mi nieznany, zapisywany dziwnym alfabetem. Tęskniłam do tamtego świata. Nigdy nie lubiłam grywanego na dożynkach discopolowego hitu, w którym śpiewano, że „wszyscy Polacy to jedna rodzina”. Nie chciałam tej jedności. Chciałam inności, jej pożądałam. Wiedziałam, że kiedyś było inaczej.

...(którą to postawę podzielam), sięgnąłem po cytat z pracy (2019) Piotra Sadzika, wcześniejszej, uboższej wersji rozdziału o Buczkowskim w Regionach.... Dziś mogę (gorliwie) odesłać (być może zaciekawionego czytelnika) do książki PS: b. inspirująca lektura.

* * *

Na zakończenie rozdziału o Buczkowskim (a tym samym – całej książki) Piotr Sadzik podpisuje się pod swoistym ruchem uniwersalizującym. Pisze tam:

Maran dostarcza tu więc uniwersalnego modelu tożsamości, gdzie żydowskość nie jest już wcale rezultatem jakiejkolwiek kolektywnej i etnicznej przynależności, ale wynikajacej z rozszczepienia obietnicy podmiotowej otwartości [...]. To nie podkreślające ekskluzywizm jednego narodu wybraństwo, lecz drugie z fundamentalnych doświadczeń żydowskiej wspólnoty, wygnaństwo, staje się tutaj powszechną kondycją jednostek. Jak ujmuje to w femomenalnej fomule Buczkowski: „wszyscy jesteśmy wygnańcami, a nasz świat jest Wygnańskim”.

Formuła „wszyscy [dziś] jesteśmy X” powraca regularnie, jako postulat solidaryzmu z [chodzącym po kategoriach] X; obecnie słowo np. „wygnaniec” mogłoby być zastąpione bliższym współczesności słowem „uchodźca”. Realistycznie biorąc, prototalitarna osobowość naszych czasów (lustrzanie powielająca cywilizacyjne atawizmy z przeszłości) jest immunizowana na ten rodzaj ćwiczenia z wyobraźni; może jesteśmy wszyscy (zbiorowo) wygnańcami / uchodźcami / X, ale w sporej nas części nie wiemy o tym; przeciwdziała temu jednolicąca tożsamość postępującej [np. w Polsce] „trupiej stagnacji”.

I jeszcze jedna uwaga. W trajektorii „Buczkowskiej” pojawia się u PS jedyna plastycznie przedstawiona kobieta: babka LB. A teraz wymieńmy wyznaczniki marańskości, po kolei: przymusowe dopasowanie do dominującego modelu światopoglądu i praktyki społecznej, zarazem szyfrowane, sekretne, nie znajdujące ujścia we wpływie na rzeczywistość, „konspirowane” odszczepieństwo od tego modelu, oparte na wspólnocie doświadczeń jednostkowych i dzielonych. I dalej, przez następne charakteryzacje... Czy nie okaże się aby, że najliczniejszym współczesnym „wygnańcem” jest kobieta? Maranka. O której ów „ruch uniwersalizujący” milczy.


PRZYPISY

[wszystkie wytłuszczenia moje – n.]

[1] niemożność literatury po Zagładzie – tej, jak ją nazywa LB, „mieszczańskiej”; „skoro wszystkie wzorce narracyjne nie tylko splajtowały, ale zostały skompromitowane jako bierni świadkowie procesu, który doprowadził do Zagłady, wówczas to właśnie próba podtrzymywania ich przy życiu, uprawiania „normatywnej” literatury służyłaby najbardziej występnej postaci sprzeniewierzenia się pamięci o ofiarach, wygodnickiemu oswajaniu wojennych zdarzeń i ignorowaniu ich wyjątkowości” – streszcza Piotr Sadzik; dziś szyderczo śmieje się temu poglądowi w twarz świetnie sprzedający się „kicz Holocaustu” (por. tytuły o strukturze „X z Auschwitz”, od X=tatuażysta poczynając), a wyjątki od „narracji mieszczańskiej” to jakiś promil wydawanej prozy

[2] pisze PS: „Skoro wojenny kataklizm przynieśli ci, którzy przekonani o hegemonii własnego języka głosili potrzebę jego oczyszczenia z nierdzennych rzekomo naleciałości, tak samo jak zmierzali do totalnej reintegracji ciała społecznego poprzez wyeliminowanie z niego wszystkich uznanych za jego skazę, wówczas babelicznego pomieszania nie można traktować jako dopustu, ale [należy] widzieć w nim stan, którego podtrzymywanie byłoby podstawowym etycznym obowiązkiem”

[3] wyimki z akapitów dot. Brodów: „potężny ośrodek religijny, który wiedzie prym w walce z żydowskimi herezjarchami”, jednocześnie „arena najgwałtowniejszych wystąpień przeciw rabinackiej ortodoksji”, „sławny ośrodek chasydzki”, „jedna z głównych aren ruchu haskalowego”, miejsce „najważniejszych postaci i prekursorów żydowskiego oświecenia”, jest też wykaz wpływowych rozproszeńców z Brodów

[4] czym innym, jeśli nie drogą do trupiej stagnacji, jest model tożsamości [osobniczej i zbiorowej] produkowany i wzmacniany przez rządzącą dziś w Polsce klerofaszystowską formację?

[5] jestem najdalszy od przyznania jakiejkolwiek postaci psychoanalizy mocy objaśniającej jednostkowe wnętrze, a jednak atmosfera niepewności, wynikająca w mojej własnej rodzinie z historii okupacyjnych i post‐ – otóż starannie przemilczywanych, objawiających się poszlakowo przez nieliczne okruchy, każe mi nie lekceważyć konstrukcji „dziedziczenia nieświadomości”

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *