Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata, ta książka Macieja Jakubowiaka przyniosła już ileś wzmianko‐recenzji; z góry przepraszam, jeśli nie znajdziecie poniżej nic nowego.
Oficjalnie (tzn. szufladkowo: i wydawcy, i media nie obywają się bez szuflad) to książka eseistyczna, ale termin „esej” przeważnie konotowany jest jako „gra w wąskim gronie” (czasem nawet jednoosobowym: sam autor) i na temat (z konieczności) wąski. W tle stoi „intencja pogłębiająca”. Ostatni ludzie wyłamują się z tak rozumianego gatunku.
Skorzystam z przeciwstawienia (jego autorem jest bodaj Henryk Bereza) dyskurs kontra ekskurs. Opowieść Jakubowiaka jest właśnie rodzajem ekskursu, wycieczką po historii i teraźniejszości (zwłaszcza to drugie) rozmaitych dyskursów składających się na klasę „narracji końcoświatowych”. Ale też nie jest to wycieczka po „muzeum idei”, nie. To wycieczka po zjawiskach kultury (książkach, publicystyce, filmach, grach komputerowych itd.) i to zza nich dopiero wyłaniają się kontury dyskursów, którym te kulturowe fakty – świadomie lub nieświadomie – służą (czy też: je ilustrują, powołują do istnienia, komentują itd.). Oczywiście część końcoświatowych dyskursów już się ujawniła, przedostała (w jakiejś mierze) do świadomości społecznej – „kryzys klimatyczny”, „antropocen” itd. – ale uzupełnienia zgromadzone przez autora znacząco poszerzają obraz. Na przykład: czy coś ma wspólnego z końcem świata incelstwo? Ano ma (lub: ze sporym prawdopodobieństwem mieć może).
Dodatkową zaletą książki jest swobodny ton tej relacji (z ekskursu); można by nawet zaryzykować epitet „gawędziarski”, z którego jednak najpewniej trzeba się wycofać. Raz, dlatego że inspekcja pojedynczych zdań wykazuje precyzję i brak waty, dwa, dlatego że przegląd obiektów, podtematow czy dyskursów odbywa się w sposób systematyczny, choć brzmi (no właśnie) jak gawęda przy gasnącym kominku cywilizacji ludzkiej.
Więc może nie esej, a opowieść uczestniczącego obserwatora. Na co składa się nie tylko osobisty ton, ale i trajektoria ekskursu: po rzeczach, co przemknęły przez radar autora, dość czuły i szerokozakresowy, ale nie roszczący sobie tytułu do kompletności opisu. Widać osadzenie narratora w czasie (ostatnich kilka lat) i w miejscu (od zstępujacego szeregu: glob – Zachód – peryferia‐Zachodu – Polska, po miejsce pracy – „Dwutygodnik”). Tak przy okazji: budzi szacunek poziom premedytacji M.J.: albo ma pamięć ejdetyczną, albo też od lat musiał sobie notować rozmaite sprawy. Od lat.
(Nic więc dziwnego, że w Ostatnich ludziach nie pojawił się np. Herbert Rosendorfer, ze swoim niesamowitym literackim obrazem postapo w Budowniczym ruin (1972) czy z dosłownie historią „ostatniego człowieka” w Ostatnim solo Antona L. (1989). Ktoś inny dołoży inne „braki” względem ew. „kompletności”, ale, jak już mówiłem, nie chodzi o wyczerpanie tematu.)
Czytać? Tak, oczywiście, czytać. Sam się nieco bałem tej pozycji, no bo mamy ileś doraźnych problemów, trzeba skądś czerpać energię na przetrwanie tego, co za oknem – a tu książka, która może dognębić do gleby... Ale jednak – czytać. „Lepiej wiedzieć”.
PS Nie polecam lektury eseju Marka Bieńczyka, pretekstowo traktującego Ostatnich ludzi (najpewniej, by pogłębiać – zob. akapit drugi niniejszej blogonoty – na własny rachunek), ale muszę o nim wspomnieć, bo stamtąd jest ten cytat:
Książkę Jakubowiaka zamyka niespodziewanie rozdział poświęcony literackim opisom odchodzenia matek. Tak jakby autor chciał powiedzieć, że ostatni dla nas ludzie to ci, co nas opuszczają, i że to, a nic innego, wyznacza dla pogrążonych w żałobie faktyczny koniec świata.
Myślę, że chodzi o coś innego. Pozycja obserwatora – nawet uczestniczącego, co M.J. sygnalizuje rozważnie, przywołując dyskretnie siebie‐jako‐osobę nie tylko czytającą, oglądającą itd. – jest trudna. Żeby mieć ogląd, trzeba mieć dystans; dystans oddala. (Pisanie essayów: listy z ‘wieży z kości słoniowej’.)
Przywołanie dojmującego doświadczenia osobistego (o wymiarze, tak, egzystencjalnym i uniwersalnym zarazem) – śmierci matki – nawet jeśli samego siebie wkłada się w poczet doświadczeń innych, literacko przekazanych, relacji o nim, poświadcza prawdę uczestnictwa. Ta „Koda” mówi tyle: to wszystko, co wcześniej relacjonowałem jako „obserwator”, dotyczy również mnie, moich bliskich, moich dalszych: świata, którego centrum jest we mnie.
-
Czy autor w Ostatnich Ludziach jest równie defensywny i ostrożny jak w swoich tekstach w Internecie? Ciekawi mnie ten esej, ale z drugiej strony strach, że to dwutygodnik‐core i skończy się jeszcze zanim pojawią się ciekawe spostrzeżenia.
-
Zachęcona blogonotą, sięgnęłam. Dziękuję. Może nie podnosi na duchu, ale w zasadzie, hm, to zależy, z której strony obrócić... Czyta się zaś przednio.
Dobrze, że piszesz. Koniec świata nie wydaje mi się obecnie najbardziej przerażającym z możliwych scenariuszy, więc dobrze jest czasem łyknąć świeżego powietrza.
4 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2021/09/ostatni-ludzie/trackback/