Biuro Literackie uwielbia obchody, rocznice, rocznice okrągłe i jeszcze okrąglejsze, uwielbia też tzw. debaty. Przyznaję: te ostatnie bywają ciekawe, z powodów i z metapowodów. W każdym razie staram się śledzić. Oto najświeższa, debato‐ankieta dotycząca wyboru Poetyckiej ksiażki trzydziestolecia, jak na razie wypowiedziało się siedmioro ludzi, których dobór (w pewnym zakresie) jest dla mnie zagadką, a w innym zakresie – wcale nie (6 mężczyzn, 1 kobieta).
Pan Zbigniew Machej (#7), nominował między innymi Białą ksiażkę Bianki Rolando, uzasadniając w te słowa:
W ostatniej dekadzie ściemnienia i rozproszenia polskiej poezji, coraz większej degradacji jej społecznego statusu, wszechogarniającego popu, kiczu i wulgarności jest to literatura w polskim kontekście wyjątkowa także przez to, że sięgająca do głębokich źródeł śródziemnomorskiej duchowości. Jako poetka Bianka Rolando nie podległa dominującym w polskiej poezji po 1989 roku dyskursom i modom. Hermetyzm jej poezji nie jest oparty na językowych grach, lecz na wyjątkowej wrażliwości, odważnie i uczciwie rozpoznającej ciemność własnego doświadczenia.
Gdyby z tego cytatu wyjąć nazwisko autorki, powstałby przemocny i diagnostyczny zarazem wzorzec blurba, choć – łatwo to zobaczyć – wcale nie uniwersalny. Używać raczej do klasyków, w razie wątpliwości sięgnąć po blurb pomocniczy wymieniający kogoś z kanonicznej trójcy (Havel–Venclowa–Miłosz, z przykrością donoszę, że akcje Havla ostatnio spadły), najlepiej – do klasyków martwych (jakoż i na 10 wyborów Macheja tylko czwórka autorów nadal żywa).
Białą książkę nominowała również Joanna Mueller (#6), pisze:
Jeśli w poezji ostatnich trzech dekad istnieje w ogóle jakiś nurt metafizyczny, do tego mówiący o „zaświatach” językiem współczesnego świata (z silnym zaangażowaniem w doczesność, z odpowiedzialną troską o tych, którzy zostali z tej doczesności wykluczeni), to Bianka Rolando jest jego najbardziej wyrazistą – o ile nie jedyną – przedstawicielką. Za ten „solidny pater‐noster od matki anarchii” – niskie chapeau bas dla Bianki!
(Dodam dla porządku, że inne wybory Joanny Mueller są, może z jednym wyjątkiem, bardzo żywe.)
Mnie wszakże Rolando sprawiała (i nadal sprawia) niemały
kłopot
Bo jest ten tom (2009) obfity w słowa (można je oglądać – w całości – na wolnych lekturach), tak obfity, że nigdy nie udało mi się przeczytać z uwagą więcej niż sześciu kolejnych wersów naraz.
To zabawne. Takie dowolnie wybrane sześć wersów wcale nie jest (jak pisze Machej) hermetyczne, biorę losowy wyimek:
Teraz unikam swych odbić w szkłach dekoracyjnych w ich połamanych ornamentach widzę potępienie Oblubieniec za górami i lasami brzozowymi a ja palę papierosy, stojąc znów na trzech nogach Stoję w oknie nad brzegiem morza, wypatrując powrotu Wszystkie trzy nogi już mi drętwieją przez me pozowanie
...i wszystko jasne, nieprawdaż? Wiem, że nie tylko mogą, ale i muszą umykać mi powiązania poziome, pionowe i skośne; pajęcza tkanka do zobaczenia ponad detalem. Ale nie umiem; może to mega-wiersz do czytania na głos, w trawie, na śniegu czy pod innym wpływem? Na głosy, w ramach (towarzyskiej lub głębszej) psychodramy? Cztery nogi mojego lekturowego zmysłu drętwieją jak królik na autostradzie. Przykro mi.
Gdybym był bezczelny, a przecież nie jestem, powiedziałbym, że autorka ma gdzieś czytelnika albo wymaga zbyt intymnego i stojącego na poświęceniu aktu lektury.
A teraz chodźmy nad
brzegi babilońskiej pustki
Bo jednak wdzięczny jestem Zbigniewowi Machejowi – ta jego wyimaginowana walka postu z karnawałem, starcie [FIGHTINNNN!!! – wrzeszczy znienacka Bruce Buffer, rówieśnik Macheja] między „wszechogarniajacym popem, kiczem i wulgarnością” a „głębokimi źródłami śródziemnomorskiej duchowości” przypomniała mi książkę o rok wcześniejszą (2008) od Białej.
Obszerny jej fragment zamieściłem na blogu (prawem kaduka) w lipcu 2008. Książkę – poemat, oratorium, operę, diabli wiedzą co, które można uznać za polską wersję „Mausa” Arta Spiegelmana, jak pisał dziesięć lat temu Przemysław Czapliński.
Nie on jeden zwrócił uwagę na Utwór o Matce i Ojczyźnie Bożeny Keff‐Umińskiej. Recenzje omówiły. Nominowano do Nike. Jan Klata zrobił spektakl (2011, wrocławski Teatr Polski – fotos z zapomnianego na jutubie filmiku poniżej)...
..którego nie widziałem, ale na podstawie minutowego klipu (to moja specjalność: oceniać po ułomkach^) – wydaje mi się zły. (Zły dlatego, że tam krzyczą mocno i gest sceniczny szalony, i dykcja aktorska przesadna, polska, akcentowanie iiiiintensywne, gdy mnie lektura zatrzymuje i prosi o czas, na oglądanie fraz, ich połączeń, nastroju i sensu: teatr – może każdy? nie tylko Klaty? – to zgubi.)
Autorka jest osobna, poza tymi środowiskami, wątpię, by ktoś Utwór nominował dziś do czegokolwiek. Zresztą, po co mu to.
Dobrze jest jednak go przypomnieć. Jego ton – może nawet dawniejszy i głębszy niż „śródziemnomorski” – wybrzmiewa mocno. A popowa przecież Lara Croft czuje się w tym tekście jak u siebie, bo – po prawdzie – tak właśnie jest, czemu miałoby być inaczej?
Mam nadzieję, że Korporacja Ha!art wybaczy mi (ponownie) poniższy długi cytat (obszerny fragment Części II, ze stron 15–20). Mogę dodać (tak się teraz bodaj robi?), że nadal sprzedają Utwór (z 50% upustem).
Pieśń Meter Ja wyszłam ze Lwowa (alt matki) Ja wyszłam ze Lwowa w jednej letniej sukience tylko i z małą walizeczką, było tam trochę bielizny bluzki dwie spódnice które mi potem ocaliły życie, gdy je wymiemiłam na kaszę, byłam w pantofelkach letnich zupełnie otwartych tak wsiadłam na ciężarówkę i wyjechałam została matka, siostra jej mąż dziecko wuj ciotka nie miałam pojęcia na myśl mi nie przyszło że kiedy wrócę nikogo nie będzie będą tylko ruiny – Usia A więc dziś w tym miejscu Pisma Oralnego jesteśmy, tam gdzie ona opuściła matkę, żeby się ratować. Zważ dobrowolny przechodniu ten moment znaczący – Lara Croft Narratorka W bagnach depresji leży na pół zanurzona, rozwarta paszczęka pełna skargi. Czasem poleje się lawa, czasem się posypie chłodny popiół archiwów Żydowskiego Instytutu Historycznego, gdzie swego czasu, porządkując zastrzelonych i zagazowanych, potknęła się o coś. – Znalazłam – rzecze, patrząc prosto w nicość (a to ja, na krześle) – dokument. Moją matkę zabito w lesie pod Lwowem. Rozstrzelano ją w lesie. Przez pół wieku nie wiedziałam o tym. * Pół wieku nie wiedziała, a teraz już wie! I mówi o tym w obecności przypadkowego świadka. Akurat była to pewna brunetka w rękawiczkach z krokodyla, agentka świata fikcji, Lara Croft, czy tak jakoś. Startuje właśnie awionetką na Hawaje, gdy jakaś starsza niewiasta odziana w ubogą opończę wplątała się w śmigło. Lara wysiada pomóc biedaczce, a tamta, z okiem zarzuconym w nicość powiadamia ją, że jej matkę pół wieku temu rozstrzelano w lesie. – A co za nieszczęście! Wykrzyknęła Lara, bo nie jest bez serca. Pieśń Meter Od rana mi się robi coś (sopran matki) Od rana robi mi się coś tutaj i tutaj też coś mi się robi coś mi się tak robi że sama nie wiem co mi się robi, nic nie jem od miesiąca nie miałam nic w ustach muszę żuć tę suchą bułkę ledwo zapijając cienką zupką jarzynową nic nie jem kawałeczek gotowanego kurczaka chyba już rok temu codziennie się tym zatykam tracę siły a i tak ich nie mam nie ma smaku to żarcie aż mi się coś robi cholerna infekcja w czterech ścianach wiecznie – Pieśń dziewczynki Usi Nad brzegami babilońskiej pustki (I) Usia Nad brzegami babilońskiej pustki siedziałam nie płacząc i nie trącając muzyckich narzędzi i nie wspominając bo co bym miała wspominać chyba to że nad brzegami pustki siedziałam nie płacząc i nie trącając muzyckich narzędzi i nie wspominając bo co bym miała. Pieśń dziewczynki Usi Ekosystem Siedzę u niej żuję coś słucham, a ta i tak nadaje to nadawanie odwieczne mnie anihiluje, ja jako ja nie mam tu istnienia, jestem kabiną akustyczną, czy jakby stawem w lesie, głos tu się niesie wyraźnie; nie zostało ze mnie więcej niż z tej śniętej ryby, która kłapie niemą paszczęką nie! nie! i jeszcze raz kłap, nie! Lecz co to dać może. Moja kłótliwość wynika z niemocy i do niczego mnie nie doprowadzi, nie ma tu dla mnie przyszłości i nie ma przeszłości. Duchowo ta sprawa wygląda fatalnie. Cieleśnie tym gorzej. Już jestem półmartwa i pusta, ale matka jeszcze nie jest syta, osesek zawsze chce ssać swoje dzieje, wciąż je wypłakiwać – Panie Frodo, trzeba się pilnować, żeby pana nie wciągnęły trupie bagna! Gadaj zdrów, pan Frodo już idzie na dno, przyszłość pana Frodo rysuje się trupio. Pieśń dziewczynki Usi U matki na bagnach Siedzę u matki na bagnach, chrup chrup chrupię sucharki i popijam wodą, cóż, jestem tylko małym ssakiem. Nazywam się Kora. Małym śmierdzielem najprawdopodobniej. Moja obecność jest jakoby plastrem czy tabletką, kto odmówi ofierze, kto odmówi Matce, która zresztą nie jest ciekawa kim jestem. Korusią. Usią, jej córusią. Przeglądam „Politykę” wśród szumu stacji na częstotliwościach Infekcji Górnych Dróg Oddechowych Historii lub Pracy (ten łajdak wielki dyrektor myśli, że można mną pomiatać!) siedzę przy zagłuszarce, czytam o festiwalach filmowych w Berlinie lub w Cannes. Ucieczka na taką skalę! To jakby naprawdę zmienić rzeczywistość, tyle wysiłku, pieniędzy, cudzego uczestnictwa w twojej fikcji, to jakby naprawdę. W tym roku Polański i jego Pianista. W finale oklaski zmywają wstyd i pohańbienie, i w sumie bardziej jest się artystą niż Żydem, odwieczna sprawa, całkiem to rozumiem.
no comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2018/09/lara-croft-i-frodo-u-glebokich-zrodel/trackback/