Droga do najwulgarniejszego antyduszyzmu wiedzie przez węża. Wszyscy wiemy, że to węże są najlepszymi na świecie połykaczami, a wiemy to, bo nie tylko widzieliśmy rysunki do Małego księcia, ale też pamiętamy je lepiej od (sentymentalnego) tekstu, choć nie pamiętamy zwykle, że autorem rysunków jest ten sam autor (tekstu). Książki nie miałem w rękach od stu lat, a pamiętam z rysunków, że: duzi (choć mali) ludzie i małe planety, szalik, róża, baobab, wąż.
Wąż tylko wygląda jakby połknął kapelusz (lekko wgłębiony na samej górze), w rzeczywistości połknął słonia. A może nie tyle połknął (w – powiedzmy – ssaczym rozumieniu), co nawlókł się (jak żywa pończocha) na niego. Wyobraźmy sobie teraz krechę pożywienia, ważącą jakieś 75 ton (czyli tyle, co 24 słonie), na którą nawleka się – wzdłuż osi czasu – człowiek, pozostawiając po sobie, oczywiście, inną krechę, a właściwie dwie.
Nic szczególnie szokującego: każdy żywy‐i‐trawiący organizm ma taką swoją organiczną trajektorię. Póki się nawlekasz, póty żyjesz. Najlepiej – ze smakiem.
I dlatego najprawdziwszymi władcami śmierci są chefs, szefowie kuchni. Zauważcie: ich autorytetu nie podważa nikt. Mają coraz więcej programów telewizyjnych, są równie dobrze widziani przez koronowane głowy, co garnący się do konkursów na „mistrza kuchni” ponad‐ i pozaklasowy tłum.
Lub prawie nikt. Ostatnio nadziałem się na jednego wyjątka:
[...] ze wszystkiego, co podaje się u nas, najbardziej nie lubię grzybów i krwawego steku. W nader rzadkich momentach, gdy jestem w restauracji, a do wyboru jest tylko wołowina, proszę kelnerki, by kucharz piekł ją dwa razy dłużej niż normalnie, a potem proces ten powtórzył, a potem jeszcze trochę, aż do momentu, gdy będzie się już wstydził tego, co upiekł, bo wtedy najprawdopodobniej dam radę zjeść to ze smakiem. W przeciwnym wypadku zostawię na talerzu. Ja w końcu też mam swoje upodobania, których nikomu nie narzucam, natomiast mnie wszyscy wokoło nieustannie pouczają, że odżywiam się źle i mam zły gust. Oczywiście wiem, że mam gust prymitywny, ale nie pretenduję do znawstwa w tym zakresie. Przykrą i upokarzającą czynność jedzenia lubię odwalić jak najszybciej i z jak najmniejszym wysiłkiem.
[z maila Zdzisława Beksińskiego do Liliany Śnieg‐Czaplewskiej, 2003; cyt. za Płaszczem zabójcy; podkr. moje – n.]
To znamienny pendant do odrazy, jaką bodaj żywił Stanisław Lem do sfery seksualnej, tak nieestetycznie powiązanej, jego zdaniem, ze sferą wydalniczą – przez anatomiczną i fizjologiczną bliskość odpowiednich organów. Jednak i Beksiński nie ustrzega się przed przywołaniem smaku („wtedy najprawdopodobniej dam radę zjeść to ze smakiem”).
Tak mi się (niesmacznie) skojarzyło owo symboliczne władztwo chefs nad śmiercią z kultem (dzisiejszym) organicznej pozostałości po życiu, pogrzebanej. I jeszcze powiem: wcale się nie dziwię bombastycznej, choć skazanej na niepowodzenie walce kleru z halloweenem. Halloween jest przecież – jak większość uczciwych wobec faktu życia obyczajów „pogańskich” – teatrem starcia między śmiercią a jedzeniem, którego celem jest przesłonięcie Umierania – Jadalnym (symbolizowanym przez łakocie). Nawet tę dyniową maskę śmierci można koniec końców zjeść. A hostia jest bez smaku i najeść się nią trudno.
-
Kiedy kilka lat temu z okazji Dziadów wybrałem się na grób Lema (który bynajmniej nie leży w alei zasłużonych na Rakowicach, ale opodal cmentarnej kaplicy na parafialnym cmentarzu na Salwatorze) poczytać fragment „Dzienników gwiazdowych” zastałem wśród kwiatów substancjalne ilości jedzenia. Z etykietami w egzotycznych językach.
-
A nie jest tak że większość cyklicznych obyczajów (w tym chrześcijańskich) po prostu czci się jedzeniem? Niniejsze święto jest wyjątkiem, ale już pogrzeb = szamka.
Hostia nie jest bez smaku, z całego tego bumcyku to akurat jedno z milszych wspomnień.
-
Czy Beksiński nie lubił grzybów w każdej postaci, również np. zupy grzybowej? Przecież mało jest pyszniejszych rzeczy na świecie.
To faktycznie tłumaczyłoby smutek pana B. (który, nota bene, tak dobrze zaczynał i tak szmirowato, wręcz siudmakowato, kończył).
27 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2012/11/wladcy-smierci/trackback/