biurojęz

Biurokrato językowe [dalej: biurojęz] to szeleszczący automat w zarękawkach, podłączony do Słownika [zbioru morzących żywe regułek, tzw. normy poprawnościowej, z nieustającego zmieniania i interpretowania której żyją państwo marabutowstwo językoznawcze]; skrzyżowanie kreta z broną.

(W poniższym opisaniu stwora ograniczę się do beletrystyki, bo inne rodzaje piśmiennictwa, np. naukowe i naukawe, mają odmienne cele, środki i powody angażowania czytelnika.)

co zasadniczo robi

Wypłaszcza.

Przyjęło się uważać, że klasyczny narrator (ten pozornie niezaangażowany, „wszechwiedzący” itd., w odróżnieniu od pierwszo‐ czy drugoosobowego) ma przemawiać polszczyzną literacką, wszędziepoprawną, z której wyplenia się wszelkie regionalizmy, swoistości stylistyczne autora, cokolwiek odstającego od szkolnej normy centrum, no i oczywiście „błędy”. (Oraz, rzecz jasna, błędy.) Trzeba mieć urzędową pieczątkę od niewiadomokogo (krytyki literackiej?) z orzeczeniem „proza artystyczna”, by biurojęz nieco odpuściło; debiutanci mają przechlapane. Czasem autor mocno postawi się, można wtedy, w skrajnych wypadkach, poczytać na stronie redakcyjnej kamuflowane złorzeczenie:

Ortografię / interpunkcję / niektóre cechy stylu pozostawiono bez [jakże słusznej i potrzebnej!] ingerencji na wyraźne życzenie autora; biada nam wszystkim!

Mało kto może sobie pozwolić na choćby cień niezależności twórczej w tym zakresie.

A co z mową niezależną? Tzw. dialogami? Realistyczny pogląd na tę sprawę nie kwestionuje faktu, że w życiu [IRL^] ludzie mówią bardzo różnie. Osadzają się w ich mowie idiolekty, socjolekty, regionalizmy. Żywi ludzie popełniają też „błędy” oraz błędy.

Co z tym kompulsywnie robi biurojęz? To samo, wypłaszcza.

Jest np. taka regułka szkolno‐poprawnościowa, że zdań (w tym: podrzędnych) nie zaczyna się od „więc”, „jednak”, „bowiem” etc. Wobec czego biurojęz pracowicie przestawia. I nagle mówiący w (powiedzmy:) powieści gatunkowej brzmią identycznie! Od dostojnego profesora uniwersyteckiego, przez wkurwionego policjanta albo tępego złoczyńcę, ekspedientkę i śmieciarza, po ośmiolatka – wszyscy jakoś odruchowo dbają o to, aby nie powiedzieć: „to było bardzo dziwne, więc aż przystanąłem/‐ęłam. Słuchajcie [...]”. Nie, nie, mówią: „aż więc przystanąłem”.

Tenże ośmiolatek zwierza się: „jak będę duży, zostanę astronautą”. Biurojęz wyje ze grozy i dalejże naprawiać: „gdy będę duży [...]”. Ośmiolatek ma mieć tę samą świadomość czasu co sześćdziesięcioletni psor.

Albo – postać całe swoje życie mówiła „ubrałam kurtkę i wyszłam na pole”. Wycie, błąd! błąd! naprawić!; wolno jedynie „założyć kurtkę i wyjść na dwór”. Kraków czy Białystok, za jedno.

co jeszcze robi

Szerzy idioctwo jako postawę odbioru literatury. Mamy tu do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym. Najpierw biurojęz traktuje [przyszłego] czytelnika jak idiotę. Jest na przykład takie zdanie:

Gdy wysiedli z taksówki, Gumbowski zdecydowanie ruszył w stronę oczekujących, a za nim jak cień sunął syn.

Co robi biurojęz? „Naprawia”:

Gdy pasażerowie wysiedli z taksówki, Gumbowski zdecydowanie ruszył w stronę oczekujących, a za nim jak cień sunął syn.

A jeśli nie „naprawi”? Wtedy czytelnik‐idiota, na tak właśnie prasowanej literaturze chowany, pisze wściekłe listy do redakcji/wydawnictwa. To straszne! Błąąąąd! Kazano mi się czegoś‐tam domyślać! Jak tak można?! Redaktorstwo truchleje, biurojęzu, przepuściłoś! Idź, zabronuj. Pętla degradacji.

Przykłady można by mnożyć bez końca.

kto z niego żyje

Na bronującej działalności biurojęza żeruje pisarz–wyrobnik (zwłaszcza ten od „dwie‐trzy powieści rocznie”). Ktoś taki przynosi do wydawnictwa tekst–ćwierćprodukt, w najlepszym razie półprodukt. Spieszy mi się, mówi, przystosujcie to. Wpadnę po honorarium. I nie zawracajcie mi głowy poprawkami; wasze redaktorki są wspaniałe, ufam im całkowicie, wymienię w podziękowaniach, pa.

kto jeszcze z niego żyje

Oczywiście kasta marabutów językoznawczych; czym byłyby ich – jakże często arbitralne! – regułki, reguły i reguliszcza bez ślepego posłuszeństwa sług Słownika?

I nic to, że marabutowie zmieniają reguły z częstotliwością co pół pokolenia (uzus zmienia się znacznie szybciej, a zarazem wolniej); zwykłem złośliwie naśmiewać się z konsekwencji tego trendu: oto prawie wszystko, co stoi u nas na półkach z książkami, jest wprost najeżone błędami! Całe bogactwo [dawniejszych i/lub regionalnych] form językowych ma iść na przemiał, na „uprasowanie”

Bo przecież jest to zależność wzajemna, symbiotyczna. Marabutowie produkują nowe klasy „błędu”, biurojęzy – wdrażają „naprawę”.

Obie strony tego układu wspierają znacząco współczesną tendencję w [regulowanej] polszczyźnie, która mnie wścieka & boli: rugowanie wariantywności. (Temat–rzeka.)

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *