Wiersz Piotra Sommera cytowałem po raz pierwszy na blogu (poprzedniej wersji) 10 lat temu, pojawił się w sieci (to już zniknęło) w prezentacjach Portu Wrocław. Wszedł do tomu Dni i noce (BL 2009), który potem znalazł się w tzw. siódemce Nike 2010.
Są dwie księżycy
Są dwie żywe księżycy
i trzy wymarłe carycy
a w domu jedne nożyczki
bo dom nie warsztat krawiecki
Jeden ma dwie chmury do wyboru
drugi wisi po tej stronie torów
gdzie mały domek poczty
stoi jak się patrzy
i jak się nie patrzy
Po 10 latach posuchy Sommerowski tom wzbudził rodzaj entuzjazmu. Pisano o podsłuchiwaniu „tu i teraz”, o „traceniu dni, ludzi i zwierząt, traceniu podczas pogrzebów i narodzin albo wakacji w Ustce, w kiedyś” (więcej takich tutaj).
Ale też, na przytrojanowskich poboczach mejnstrimu, padały opinie negatywne:
Jeśli zdarzają się jakieś olśnienia, jakieś powinowactwa, są one albo nietrafione lub ciut przesunięte, więc ostrze ich oddziaływania zupełnie u odbiorcy spada, zainteresowanie odchodzi, bądź przywołuje przedmioty i obrazy drugorzędne i nieistotne. Każdy właściwie z wierszy ma taki syndrom przekłutego balonu, gdzie nawet, jak coś obiecują w początkowych strofach, to już na końcu mamy zupełny flak i jedynie wspomnienie zapowiadanego nastroju.
* * *
Przywołuję te okruchy recepcji przekornie. Bo wydaje mi się (pewności wszakże nie mam), że Są dwie księżycy bardzo odstaje od średniej tomu, może jako jedyny wiersz, może jeden z kilku.
Tak 10 lat temu, jak dziś – ten wiersz robi mi mocny dreszcz. Dreszczosonata (jaka? no, oczywiście). Przemierza niesłychane obszary w sposób prawie niezauważalny. W jedno łączy swój rozległy temat ze sposobem – przez pauzę, aluzję, przeciążenie znaczeniowe, 8 innych – jego pokazania. Czy ukrycia. Czy złapania w przezroczystą niemal pułapkę.
Jedną z metafor na działanie poezji (nie ufam temu rzeczownikowi, ale tym razem nie mam innego wyjścia) byłoby rorschachowanie, tym lepszą, że zdejmującą odpowiedzialność z czytelnika. A więc parę słów o tym, jak mnie księżycy rorschachują.
* * *
Wiersz ma dwie części i exodus.
W pierwszej paroma słowami błyskawicznego zoomu trafiamy z historycznej perspektywy (postzaborowej; „trzy carycy”) w pogranicze katolicko‐prawosławne widziane (tak od dołu) z punktu widzenia „żydowskiej biedoty”. Ten punkt widzenia nie wnika w rozróżnienia typu ksiądz–pop/diakon; obcy księża, klerycy, księżycy; „żywe” – to denotuje codzienność teraźniejszości, kontekst historyczny jest kompletnie nieważny („wymarłe”) z tego punktu widzenia. „Warsztat krawiecki” adresuje małomiasteczkowego rzemieślnika. „Jedne nożyczki” = bieda.
Jesteśmy w sztetlu, a gdyby ktoś miał wątpliwości, usunie je leksykalnie: „dwie księżycy, trzy carycy” są w samym środku przedmiotu zawołania nam współczesnego (Marcelego):
oddajcie mi wielonarodową, negocjowalną polszczyznę, huje
które mu się wyrwało, nabrzmiałe emocją, na widok tego archiwalnego zdjęcia:
W drugiej części rozgrywa się okupacyjna metafizyka księżowsko‐księżycowa. Dwie chmury do wyboru: dwie religie, dwie obietnice, dwie zasłony (literalnie: dla pana satelity). „Drugi wisi po tej stronie torów”, żadnych obietnic, żadnych możliwości; unicestwienie. Więc rozgraniczenie terytoriów; ta strona, żydowska. Po tej stronie wiszący księżyc oświetla wiszącego człowieka. I nic nie poradzę, ale wybór torów (a nie: rzeki, drogi, innych wehikułów rozgraniczania) rorschachuje mnie natychmiast w kierunku Treblinki.
A potem? Potem mały domek poczty. Symbol otwarcia (komunikacyjnego na przykład). Mały, swojski. Stoi sobie „jak się patrzy”, frazeologizm uznania. Ich zamordowano, my będziemy pisać i odbierać listy do siebie.
Oni nie będą, już nie patrzą. Nie ma ich. Skromna, ścichapękowa linijka exodusu. Który się powtarza, zmieniając zakres, nie zmieniając znaczenia. Widać to mocniej dziś niż 10 lat temu.
4 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2019/06/sa-dwie-ksiezycy/trackback/