wiersz jest ostatnim miejscem na śmiertelnie poważne sprawy

nie pogadasz

Łagodna pełzająca apokalipska: coś jak brak śniegu w zimie. Taki nastrój. Przez cały 2014 praktycznie nie pisałem, w grudniu jednak przyleciał znowu ptak skurkuć z misją poniekąd odwrotną. (Ptak skurkuć? – spytacie. Jestem jedynym wlaścicielem tego słowa we wszystkich internetach, kto nie wierzy, niech guglnie skurkucia; łatwo znaleźć źródło.) A więc przyleciał i powiedział, siadając, jak ma w zwyczaju, na parapecie: „Może jednak coś napisz”. Właściwie: wykrakał.

Następują: wysyp zbędnych tekstów, milczenie (czytelników), myśli ptakobójcze. Ale że między śmiercią blogafejsbukowym paplaniem zostało trochę miejsca na poważne zabawy, jeszcze się odzywam.

Najpierw jednak (smutek recenzji) autocytat:

To w tym tkwi smutek recenzji: albo dotyczą nieznanego, albo przebrzmiałego. Nie pogadasz.

Mniej więcej co dwa lata to przypominam, ostatnio w tekście diadia, kak czitať, którego tytuł bezczelnie teraz zmieniam, bo chodzi mi dziś tylko o część drugą jak czytać?, a w niej o Joannę Mueller i jej odpowiedź na owo pytanie.

Na temat Joanny Mueller nastroszył mnie tekst Matka Joanna wychodzi po anielsku, którego autorem jest

Maciej Woźniak

człowiek (z dawnych lat pamiętam) niepomiernie chudy, ludziom i tekstom przyjazny, którego zaetykietowałem w swoim czasie jako zabawowego melancholika (bo lubię tanie paradoksy). Na wszelki wypadek, w geście dobrej woli, przypomnę jego wiersz z zamierzchłego tomiku Wszystko jest cudze (2005), praktycznie jedyny, jaki mi się spodobał w tamtym (przegadanym) zestawie, ale za to mocno (potem wszakże było więcej tomików; wzbudziły one reakcję właściwą, tj. zróżnicowaną):

Garota

Jestem prawdziwa tylko kiedy jestem
sama albo kiedy śpiewam.
Janka Diagilewa


Żeby naprawdę być sobą, trzeba być
samemu. Najlepiej tak, jak jest sam 
ktoś, kogo nie ma. Komu przez
gardło, ściśnięte srebrną struną głosu,
przepłynie oddech o chłodnym, ciemnym
smaku rzeki. W zawiasach pulsu
kołysze się furtka. Tu nikto nie znajet
kak że mnie chujewo. Tam nikt nie słyszy
jak śpiewam. Kiedy się stoi na brzegu,
można zobaczyć w nurcie kawałki 
swojego odbicia. Z tamtej strony patrząc,
widać tylko niebo. Albo matowy
spód lodu, na którym bawią się dzieci.

Cytuję nadwiernie, dla wygody was, czytających (if any), olinkowując autorkę mottującego cytatu.

A teraz powiem, że – jak zasadnicza większość recenzenckich tekstów M.W. (a czytam je regularnie) – tak i ten, dotyczący ostatniej książki Joanny Mueller Intima thule, zostawił mnie, jak powiedziałem, nastroszonego. Jest to tekst jak zwykle błyskotliwy, obszernie referujący właściwe konteksty, kurtuazyjnie „pożyczający” do opisu dokonania autorki jej własne frazy, cytujący niby wystarczająco obficie wiersze z tomiku (za cholerę nie mam zaufania do poe‐recenzji, które skąpią cytatów!), no i – ale to już nieszczęsny wymóg gatunku – starający się odnieść do tomiku‐jako‐całości. (Jednostką poetyckiej recenzji jest tomik, a szkoda, bo mało kto zajmuje się na serio pojedynczym wierszem; szkoda, bo, jak mówi Joanna Mueller [za cytatem sprzed dwóch lat]:

wysiłek lektury może być fajny, wartościowy, ciekawy, budujący. Nie wiem, skąd w ludziach bierze się taki lęk przed interpretowaniem, dociekaniem, uważnym czytaniem, kombinowaniem.

...a pomijanie wiersza poszczególnego na rzecz tomiku to operacja uśredniająca, spłaszczająca, chodź‐tu‐wspólny‐mianowniku, czy nawet – imperatywnie – nie widać żadnego mianownika? to, krytyku, wyjebi a najdi!)

Tym razem zwerbalizuję powody. Są dwa. Po pierwsze, jego relacja z Intima thule zamyka, nie otwiera. Nie jest trudne znaleźć przynajmniej kilka wierszy z omawianego tomiku i, czytając pełne ich teksty, mierzyć się z opiniami recenzenta. A tymczasem albo nadziewam sie na „pożyczkę” (czyli opinię wytrychową, bo w istocie zostaję, i to niejawnie, odesłany do tekstu autorki), albo frazes często efektowny, ale równie często pusty. Krótko mówiąc, nawet jeśli pójdziesz poczytać – żeby nie było nieznane, por. cytat otwierający blogonotę – to i tak nie pogadasz.

Po drugie, choć Maciej W. jest naprawdę oldskulowym dżentelmenem i w życiu nie pozwoliłby sobie na napisanie tego wprost, czuję przez skórę, że on tę recenzję pisze o Joannie Mueller (autorce tomiku) – kobiecie, że jest w tej jego recenzji nie wyrugowany cień paternalizmu, odruch męskiej protekcjonalności. Poczytaj pod tym kątem, a sama zobaczysz, czytelniczko.

Dla mnie natomiast

Joanna Mueller

jest przede wszystkim piszącym człowiekiem, który (która) jest pochodzenia kobiecego, fakt nieodparty – ma odpowiednią anatomię, rodzi trójkę dzieci: stany niedostępne ludziom innego pochodzenia – ale nie decydujący, stanowiący. Doświadczenie egzystencjalne, społeczne, intymne, również w jakimś stopniu (ale już mniejszym) uprawiane pola zainteresowań tego człowieka są z mojego punktu widzenia antypodalne, ale na antypodach (lub bliżej) względem mojej jednostkowej przygodności plasują się dziesiątki innych, jakże ode mnie odmiennych ludzi. Co mnie łączy z Joanną Mueller, tak mi się przynajmniej wydaje, to rodzaj wspólnoty gatunkowo‐emotywnie‐językowej. Ona, pisząca, aktywnie na rzecz takiej wspólnoty działa, jej pisanie, pozytywne i konstruktywne, za pomocą najrozmaitszych czarow‐marów w języku (a ma ich sporo) występuje o komunikację, zrozumienie, przybliżenie (np. ludziom odmiennego pochodzenia) całości jej specyficznego (jak każde) doświadczenia, czy, ostrożniej, doświadczenia jej podmiotki lirycznej.

(Ptak skurkuć wtrąca się: „...ale wiesz, kobiecy orgazm jest—”. „Fruń!”, mówię.)

Inaczej mówiąc, żadnych esencjalistycznych myków. I to także jest powodem, dla którego rok po roku rośnie mi szacunek do Joanny Mueller, jednostki ludzkiej i piszącej.

Nie ruszaj moich kółek ratunkowych


z ciałem wypartym
z siebie tracisz pozornie
na wyborze tyle

w ilu rzeczywistościach
pragniesz wynurzenia

w tylu mieszczańskich kubikach
pomieścisz powodzie

w ilu ciężarach właściwych
docieczesz znużenia

matce możesz się oprzeć
albo w niej rozpuścić
umknąć matce w miłostki
tudzież w więcej matki

w zalewie spraw
i ważkich zniewag
na tyle ci się powodzi

na ile lekko dolega ciału
styl motylkowy wynaturzenia

o ile w ciasnych kręgach
osadzisz oś oporu

o tyle ujdziesz suchą stopą
od stosu do spławienia

noli turbare, maro tenebraro!
zostaję zmierzchłą suszką
choć tonę do wewnątrz

Powyższy tekst cytuję głownie po to, by zilustrować to, co wyżej pisałem o recenzji Macieja Woźniaka. Taki jej fragment:

Różne archimedesowe relacje wzajemnego wypierania są stale obecne w książce, która mimo tytułowej deklaracji intymności okazuje się zaskakująco uniwersalna. W końcu mało którego czytelnika nie dotyczą dywagacje o zbawieniach/udrękach mieszczańskiej stabilizacji („Nie ruszaj moich kółek ratunkowych”) [...]

...brzmi efektownie, ale (dla mnie) nie otwiera niczego, tym bardziej, że w odróżnieniu od poniższego, wiersz wcale nie jest aż tak uniwersalny; powiedziałbym: wręcz przeciwnie. Sorry, Winnetou.

A poniższy cytuję już zupełnie nie instrumentalnie:

Dąsy, musy, winy


nakrył mnie na śmiertelnym i zastygł
obrażony (gdyby nie powtórzenie
rzekłabym że śmiertelnie)

ja mu w żywe oczy frontem jak na dłoni
a on się ode mnie moralnym kręgosłupem (gdyby nie
po raz pierwszy wiedziałabym co robić)

milczenie między nami = gruzeł między
tkankami nacieka ciastowato twardo
rakowacieje (i co że patologię pociągniesz patyną?)

czarne pijary grasują pod skórą
mota nas otrulina small-talkowych toksyn
(recepta: preparat z rutyną nie zda się tu na nic)

gdy on (nadęty w puenty) ujmuje nieugiętą
i ciętą trzcinką logiki zaczyna
dzieci ćwiczyć (kwil chwilo i kwituj z przekąsem)

gram dzielnie skarconą dziewczynkę (usta na guzik
prawdę) kłótnią skróconą o głos (ot, maznę
maskę mimikrą i ujdę z głazu płazem)

Zmienia się jeden‐dwa szczegóły, drobna podmianka sztafażu (np. skarconą dziewczynkę na czarnego piotrusia), i mamy tekst – ćwiczenie z analizy transakcyjnej Berne’a, zasadniczo niezależny od genderowego pokolorowania.

Od razu dodam, że w tomiku jest sporo wierszy o większym (niż ostatnio cytowany) ciężarze gatunkowym, ze względu, por. tytuł blogonoty, kryterium śmiertelnej powagi. Ze wszystkich jednak przebija wola komunikowania, autorka chce coś powiedzieć (także: mnie), a ja, owszem, posłucham.

Niniejsza blogonota jest relacją z sieciowej wędrówki, relacjonuję więc (dalej), że w rozmowie z Joanną Mueller nadziałem się na taką opinię:

[...] jak wtedy, kiedy przedstawicielka Fundacji MaMa odrzuciła zaproszenie do radiowej dyskusji tylko dlatego, że jej rozmówczynią miała być „twardogłowa katolka bez imienia”, znana feministkom jedynie z bycia „żoną Terlikowskiego” (pisała o tym Justyna Bargielska we wspomnianym przez Ciebie tekście o „walkach w kisielu”). No właśnie, Justyna Bargielska narobiła szumu, nie tylko broniąc Małgorzaty Terlikowskiej, ale przede wszystkim wypowiadając się bardzo „niepoprawnościowo” w sprawie Chazana. I znowu podniósł się wielki oburz – nagle w internecie pojawiły się opinie, że to przecież słaba poetka jest (bo musi być słaba, skoro broni tego wroga kobiet numer jeden, nie?), a te jej Obsoletki to od razu były podejrzane, już wtedy było widać, jaka z niej prolajferka; nagle w bliskim mi gronie zaczęły się rozważania, czy można zaprosić „tę od Chazana” na spęd feministyczny (albo chociażby omawiać tam jej wiersze); nagle każdy zaczął mieć z Bargielską jakiś problem.

Chodzi tu o tekst Chazan dawał wybór, który

Justyna Bargielska

popełniła 30 lipca 2014. Nie, nie jest prawdą, że dopiero wtedy ujawnił się „problem z Bargielską” (chyba że Joannie M., dla której J.B. jest, jak przyznaje, postacią ważną, chodziło o „każdy”, w opozycji do „wcześniej tylko nieliczni”). Bo już Obsoletki; sam także dość wyraźnie (i rok wcześniej) wskazywałem, gdzie ten problem, w hm‐recenzji z małych lisów (ustęp pn. beczka dziegciu).

Jednak na dłuższą wycieczkę po Bargielskiej (tu) nie pora. Tu chciałbym tylko podnieść kwestię rożnicy. Nie tylko ostatni Nudelman, również wcześniejsze tomiki to pisanie – w odróżnieniu od Mueller – niekonstruktywne i nie pozytywne. Sens (if any) J.B. kryje między słowami; nie ma zamiaru się komunikować, ma raczej zamiar (ale to być może krzywdzący domysł) epatować „ssaniem na domysły”, skazane na niepowodzenie wobec esencjalnych zagadek, ktorych istnienie jest sugerowane. Wersja uproszczona brzmi: jak była kokietką, tak nadal jest, tyle że teraz (w Nudelmanie) kokietuje śmiercią (i męczeniem ciała).

Za (pospieszny) przykład niech posłuży cytat z omówienia Nudelmana:

Śmierć w poprzednich tomach stale obecna, lecz ukazująca się zwykle za jakąś woalką, tutaj pokazywana jest bez osłonek. Nie znajduje Bargielska usprawiedliwienia dla śmierci, nie znajduje też językowej dekoracji: „Zgoda, jesteś prawdą. I ta prawda jest taka, / że zostawiłeś dziecko w nagrzanym aucie, Panie” („Niech go”). Śmierć jest brutalnym faktem.

(Nie jest to najmądrzejsze omówienie; polecałbym raczej wnikliwy, jak to u niej, esej Anny Kałuży, jednak opublikował je wydawca tomiku, więc nada się.)

Zostawiono dziecko w nagrzanym samochodzie, zmarło. Ile trzeba inteligencji, by dojść do nastepujacego truizmu: „alboś, Panie, wszechmocny, alboś miłosierny, ale nie naraz”, skąd krok tylko do „nie mylmy prawdy z plastrem na lęki”?

Na szczęście Joanna Mueller główny sens współczesnego praktykowania metafizyki widzi bodaj w podtrzymaniu kulturowej ciągłości:

[...] powoli tracimy umiejętność deszyfracji kodów metafizycznych, a to niestety może oznaczać, że niedługo nie będziemy w stanie zrozumieć większości książek napisanych przed XXI wiekiem. A nawet niektórych, jak choćby intima thule, napisanych już w tym stuleciu, hehe.

co do tytułu

blogonoty, celność diagnozy (w sprawie miejsca) osądźcie sami.

„Śmiertelnie poważną sprawą jest życie, nie śmierć”, zeznał złośliwy skurkuć, odfruwając.

  1. sara’s avatar

    Ależ, co tak sarkasz na brak czytelników? Ja czytam (co powinno być wystarczającym powodem, żeby nie narzekać na czytelników, przecież masz taką wspaniałą czytelniczkę jak ja; tak to przynajmniej wygląda w mojej głowie); co więcej, właśnie jak nie pisałeś i potem pisałeś ja w stalkerskim zapale wertowałam archiwa twojego bloga, tu zapamiętałam, tam pomyślałam (zwykle nie na temat, nie oszukujmy się), ówdzie nabyłam jakąś polską (sic!) książkę celem przeczytania i gdybym teraz miała wyspowiadać się z doświadczeń formatywnych, to musiałabym napisać „oraz czytałam bloga na internetach” i mam nadzieję, że trafi się okazja, bo strasznie chciałabym to napisać, ktoś w końcu powinien.

  2. nameste’s avatar

    sara :

    co powinno być wystarczającym powodem, żeby nie narzekać na czytelników, przecież masz taką wspaniałą czytelniczkę jak ja

    Dzięki, tak, postaram się odegnać myśli ptakobójcze.

  3. Nachasz’s avatar

    Proszę przekazać moje podziękowania ptakowi skurkuciowi (czy to kuzyn kurkuciela?)

  4. nameste’s avatar

    Nachasz :

    Proszę przekazać moje podziękowania ptakowi skurkuciowi

    Oczywiście, gdy tylko znowu się pojawi.

    (czy to kuzyn kurkuciela?)

    Chwilkę potrwało, ale jest. Ptak kurkuciel, malowany przez Marłajów Wabędzkich na ich rozamforach; rozmiary jego dziurki tylnej mogły były zainteresować Gębona. Nie, boję się, że skurkuć jest z jakiegoś innego uniwersum.

  5. beatrix’s avatar

    nameste:

    mieć dwie czytelniczki to więcej niż niejeden autor może o sobie powiedzieć. A ja tu widzę szersze towarzystwo. Przy czym, uważnie czytam. Chciałam się wtrącić, że to 2014, a nie 13‐ty był „niepisany”, ale miałam nadzieję na autokorektę i proszę.

    Skurkuciowi proszę się kłaniać ode mnie.

    p.s. no i przyszedł dla mnie czas na „Księgi Jakubowe”. Bardzo się podoba. Ale spodziewam się, że tu zagoszczą w odpowiedniej chwili.

  6. nameste’s avatar

    beatrix :

    uważnie czytam

    Wiem i dziękuję.

    przyszedł dla mnie czas na „Księgi Jakubowe”. Bardzo się podoba. Ale spodziewam się, że tu zagoszczą w odpowiedniej chwili.

    Nie jestem pewien. Zauważyłem ledwie kilka niezdawkowych tekstów‐recenzji, najfajniejszy chyba Szczuki, co może świadczyć nie tylko o tym, że Księgi już dostały swoją porcję zainteresowania, ale i o tym, że ogarnięcie wielorakości tej cegły wymaga czasu. Może lepiej nie odnosić się aż do całości, a popatrzyć, czy jest jakiś wątek (rys, whatever) szczególnie przyciągający.

  7. Boni’s avatar

    Nie bój nic, naród czyta a nawet popiera. Czy rozumie i pamięta o co chodzi, to inna kwestia (mówię o sobie oczywiście)

    Inna sprawa, że jedno co dowiedziałem się z blogowania, to że nigdy nie wie się, co naród przyjdzie komentować, a na co odpowiedzią będzie cisza tak głucha, jakby internety wyłączyli. Oczywiście, te drugie notki to są przeważnie te najważniejsze dla autora...

  8. nameste’s avatar

    Boni :

    te drugie notki to są przeważnie te najważniejsze dla autora...

    Sporo prawdy.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *