glamur, mą Amur

rozliczenie

W rozliczeniu mam wzmiankę z listopada 2012 o słomianym smoku wawelskim z krzyżem w tyłku, spodobał mi się ten (zaangażowany) obrazek dany przez Joannę Bator, stąd blogonotka. Rozliczam się też z uwagi o „trylogii wałbrzyskiej” (że to ważne książki), musiała paść na podstawie opinii ludzi, którzy przeczytali i reklamowali. Odesłałem także (w komentarzach) do Czaplińskiego (pisał o Bator: „jedna z naszych najzdolniejszych pisarek”) i wyznałem, że posiadłem (w sensie mania) owe trzy powieści.

Minął prawie rok i nadal jakoś do nich nie zaglądałem. Aż nadszedł 6 października 2013, kiedy to (z pewnych powodów) postanowiłem obejrzeć relację z wręczania Nike; dostała ją Bator jakoby za Ciemno, prawie noc, ale zapewne za dotychczasokształt, czyli za całość wałbrzyskiej trylogii.

Przyszedł moment na wystąpienie laureatki. Wytrzymałem minutę. Był ten tok jej słów, ten Bator‐słowotok czymś tak sztucznym i pretensjonalnym, a przy tym mimo dekoracji na skromność tak podbitym samozachwytem, że nie dało się, no, nie dało się tego słuchać.

Nie muszę dodawać, że ksiażki nadal kurzyły się na półce.

Ale wszystko, co dobre, się kończy (tu: zdrowy dystans do J.B.), ta poczytna autorka popełniła ksiażkę, która ma być teaserem do innej książki, w pisaniu, udzieliła też iluś rozkosznych wywiadów tu‐i‐tam; obowiązek wzywał.

stan bieżący

Mowa o świeżo wydanej książce Wyspa łza, która ma być, uprzedzałem, teaserem do powieści‐w‐pisaniu pt. Rok Królika.

Dzięki uprzejmości wydawcy, który zamieścił fragment Wyspy, mamy szansę ustrzec się przed zakupem (obu). Kilka wyłowionych fraz:

Był maj, a ja nie spałam od stycznia.

Za wszelką cenę próbowałam uniknąć banału depresyjnego załamania i twórczego kryzysu, bo nie mieścił się on w mojej wizji życia, podobnie jak dewocja religijna, operacja plastyczna, dom letniskowy nad Zalewem Zegrzyńskim czy odbicie mężczyzny przyjaciółce. [...] Bezsenność [jednak] wygrywała. Nie pomagały żadne stare sposoby ani nowe w postaci chińskiej medycyny, jogi i homeopatii.

Biegłam więc przez te białe straszne pola do lasu pogrążonego w nieruchomym trwaniu i próbowałam wyczytać coś z hieroglifów zostawionych przez ptasie łapki na śniegu, ale nie znałam tego języka.

[...] znalazłam na swojej trasie martwą papugę o zielonych skrzydłach i zakrzywionym dziobie. Wyglądała jak uciekinierka ze Sklepów cynamonowych, dzieło demiurga żyjącego na strychu i tworzącego tam rzeczywistość w opozycji do miałkości ulicy Krokodyli. [...] poczułam, że ktoś kpi sobie ze mnie w tej bezlitosnej bieli, bo nie mialam w tym momencie w sobie nic, co sprawiloby, żeby ten eksces zielonopióry poruszył opowieść. Może był to nawet sam demiurg z Drohobycza, zamieniony w ptaka i padły na skraju warszawskiego pola pokrytego śniegiem

Wyznam cynicznie, że nie poruszyła mnie ta wtóra śmierć Brunona Schulza, która nie osiągnęła tym razem celu, czyli poruszenia opowieści w Joannie Bator.

Daruję wam (i sobie) zapisu interpretacyjnych trudów przebijania się przez te i inne słowa zapisane J.B. Od razu będzie

teza, a nawet dwie

Tezę główną można odebrać jako komplement dla pisarki. Otóż jej twórczość jest jednorodna, powieści okazują się fabularyzowanymi i poszerzonymi wersjami wywiadów dla takich miejsc glamournych, jak Viva! czy redakcja „książkowa” „Gazety Wyborczej”. A wywiady, oczywiście, utkane są z materiałów wewnątrz i okołopowieściowych. Życio‐wywiado‐pisanie.

Czy nawet, cytuję tytuł ostatniego rozdziału Wyspy łza, podróżycie, rzecz jasna glamourne (tytuł przedostatniego rozdziału: gwiazdopatrznia).

Motyw nieustannej podróży (ucieczki?) prowadzi do tezy pobocznej.

Otóż miał rację Czapliński (w linkowanej wyżej recenzji), że gdy mówi się o Bator, trzeba mowić o horrorzejęzyku. (Przepraszam jednak P.Cz. za zły użytek, jaki robię sobie z jego tekstu.)

Horror polega na tym, że autorkę prześladują zbitki słów. I to one, śmiała hipoteza, zmuszają ją do ucieczki. Oto dowody:

„ciemno, prawie noc” – ta zbitka słow prześladowała mnie, nie dawała o sobie zapomnieć [z wyznania na okładce powieści nagrodzonej Nike]

przeczytałam [...] w gazecie, że fizycy stworzyli niszę w czasie. Wiedziałam, że to zdanie czekało właśnie na mnie. [...] słowa „nisza w czasie” były zaklęciem, które sprawiło, że poczułam delikatne tchnienie życia

Myślicie, że tym razem fraza niegroźna czy nawet przychylna? Nieee, to tylko taktyczne odwrócenie uwagi, bo stronę dalej:

prześladowały mnie słowa „znikła bez śladu” [Wyspa łza oraz wszędzie gdzie można]

Prześladowana przez zbitki, ucieka, podróżuje, udziela wywiadów, pisze. Straszny los.

No, ale prawdziwej grozy w tym tyle, ile treści filozoficznych w dziełach Janusza L. Wiśniewskiego. I, gdy poskrobać, mięsistej literatury równie wiele. No dobrze, bądźmy obiektywni: Bator jest lepsza.


PS Tytuł blogonoty jest żartem, którego żądełko celuje w azjatyckie fascynacje J.B.; żart ten jest podły, bo podważa wiarygodność azjatyckich treści, jakie przekazuje nam z gwiazdopatrznego podróżycia Joanna. Dla porządku dodajmy też, że i ona, i współuczestnik wyprawy na Sri Lankę, którego fotografie zdobią Wyspę łza, Adam Golec, to piękni ludzie; życzmy im wszystkiego dobrego.

  1. Nachasz’s avatar

    Zauważam tę nowość już od jakiegoś czasu w księgarniach, ale nawet nie zaglądałem. Blurb przywodził mnie ku skojarzeniom z tym. Jednak nie ten żanr.

  2. ania’s avatar

    Chmurdalia jednakowoż dobra.

  3. nameste’s avatar

    @ ania:

    Słyszę (i słyszałem wcześniej, od ludzi, których gust zwykle cenię), że i Piaskowa Góra niezła, dała się czytać, sprawnie powiązane wątki, powiew pewnej świeżości (mówili). Ale nie da się odwidzieć tego, o czym w nocie wyżej: chyba już nie otworzę tych książek, czeka tyle innych.

  4. sara’s avatar

    co prawda od jej ksiazek o Japonii minely juz lata, ale wrazenie (delikatnie mowiac, negatywne) pozostalo niezatarte i predzej zamarzne na przystanku w ciemna zimowa noc niedzialania ZTM, niz wezme do (zesztywnialej, trupiej) reki jakalkolwiek nowa jej ksiazke, fuj, fuj.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *