pokusa, czyli smutek konkretu

Już kiedyś o tym było, o obrazowym naddatku do muzyki, wtedy – dosłownie, o wizualnej warstwie wideosów. Oczywiście, problem jest ogólniejszy. Wówczas pisałem:

Zasadniczo, nie lubię mieszać obrazu do muzyki [...]. Mało tego, nawet nie lubię mieszać słów do muzyki, bo są albo miałkie i wcale nie chce ich się słyszeć, albo, przeciwnie, choć wyjątkowo rzadko, robią jakąś synergię z muzyką, która porusza i wytrąca z równowagi, a nie po to się słucha (tak na co dzień), żeby samego siebie wytrącać z równowagi.

Krótko mówiąc, trzymam muzykę w bezpiecznym rezerwacie sztuk asemantycznych.

Ale pokusa pozostaje i odżywa, gdy się człowiek zetknie ze śladami cudzego odbioru, nie aż tak wyfiletowanego do netto, a czasem przeciwnie – jak w tym tekście Marcelazostawaniu fanką The Knife, który nie tylko jest brutto, że ha, ale też zawiera rozłożyste VA warte swojego T.

Pierwszą ratę podatku od lektury uiściłem, zaczynając bycie fanką Knife’a od parokrotnego posłuchania ich ostatniej produkcji, Shaking the Habitual. Ale to nie jest blogonota o Knife (zainteresowani #ludzie‐którzy niech idą do Marcela).

To nota o pokusach konkretyzacji. Marceli uległ jej wielokrotnie, ale tak jak trzeba: powściągliwie, paszczą nie obrazem (różnicę pokażę później). I z wdziękiem, nie nachalnie. Tak pisze o jednym z mniej (na pozór) atrakcyjnych kawałków z Shaking...:

Sześciominutowe bezkompromisowe techno „Networking” jest w stanie przepłoszyć każdego poza najzagorzalszymi fanami gatunku, dominujące w nim płaczliwe mamrotanie zmusza do myślenia o pacjentach ośrodków psychiatrycznych, ludziach zamkniętych w niewielkich klaustrofobicznych pomieszczeniach, wgapiających się całymi dniami w okno lub w ekran

Poniżej można posłuchać w stanie czystym, nie skażonym przez obraz.

[audio:Networking_TheKnife.mp3]

A ja tymczasem poczekam w interludium.

interludium o nastroju

Tak się składa, że nigdy nie miałem okazji obejrzeć scenicznej konkretyzacji Prokofiewowskiego baletu Romeo i Julia, choć ten popularny kawał współczesnej klasyki lubię i cenię. Ot, od czasu do czasu słuchałem sobie w mode: asemantic, kibicując soczystym przejściom chromatycznym i dynamice rozpiętej między stawaniem dęba włosków na skórze przy subtelnych, fletowo‐dzwoneczkowych piano a byciem obudzonym w środku nocy przez kaprala sadystę przy zaskakujących, chropawych i majestatycznych forte.

Jedną z najpotężniejszych scen jest tzw. Танец рыцарей / Dance of the Knights / Montecchi i Capuleti – akt I scena 2 (13). Nic nie trzeba wiedzieć ani o intrydze w Weronie, ani o Szekspirze, żeby odczuć jakąś budzącą respekt siłę w działaniu – a nawet, z większą precyzją: jakąś dopiero (ale tym groźniejszą) zapowiedź działania, bo coś się tu zbliża przy wtórze tromb, w rytm obezwładniającego basowego, powolnego pochodu, jakby Fatum dopiero zaczynało kroczyć po ofiarę.

Aż napadła na mnie (w którymś z Mezzo) inscenizacja „Royal Ballet” z Londynu, no i, oczywiście, nie mogłem się oderwać. Tak to mniej więcej idzie (pierwsze 2 minuty):

I wiecie co? Nic tu nie gra. To rytuał; forma majestatyczna, ale pusta. Jest tu jakaś przepaść między obrazem a muzyką (z olbrzymią przewagą muzyki). Zamiast tłumaczyć szczegółowo posłużę się kontrprzykładem. Z Moskwy, sprzed 25 lat; obraz nie tak klarowny, postacie nieco zamazane, ale – gest, ruch osiągają tu niezrównaną potęgę.

http://www.youtube.com/watch?v=KpQFi5sPz34

Jest tu wszystko. Duma, którą szaleństwo przeprowadza na stronę pychy, karnawał, w którym tkwi nieusuwalnie zapowiedź późniejszych śmierci, jakieś gorączkowe odrętwienie (zapiekłych emocji). Ten obraz jest na miarę muzyki, a obie rzeczy – na miarę Szekspira.

Morał jest taki: gdy zobaczysz konkretyzację dorównującą wcześniejszym (powiedzmy: asemantycznym) wrażeniom, mglistemu nastrojowi itp. – masz szczęście. Ale jeśli los chce cię ukarać i to się nie zdarzy, lepiej, abyś w zamian nie dostał konkretyzacji słabej, miałkiej, formalnie poprawnej, ale wyzutej z mocy & prawdy. Bo taka konkretyzacja jest gorsza od żadnej.

kot z Kreuzbergu...

W Marcela słuchaniu „Networking” dominuje klaustrofobia (i szaleństwo). Rzeczywiście, jest tu mnóstwo mechanicznych dźwięków (techno), zgrupowanych w najrozmaitszych szykach, jest też nieinteligibilny mamrot‐bełkot. Więc się zgadza.

Mnie jednak wyobraźnia poniosła w całkiem inną stronę. Tytułowa sieć (mechanicznych dźwięków), w której szamoczą się nierozpoznawalną treścią organiczne, animalistyczne, może ludzkie głosy. No więc tropem maszyna‐masa‐miasto (ukłony) poszedłem w taką oto historię.

Facetowi mieszkającemu na Kreuzbergu zachorował kot. Gość jest świrem, więc po krótkiej, ocierającej się o przemoc rozmowie z sąsiadem, od którego pożycza mnóstwo euro pod zastaw przyszłych dostaw trawy, pakuje zwierzaka w plecak, wskakuje na rower i rusza w odyseiczną podróż do najdroższego w Berlinie weta (bo, myśli sobie, TemuKotu tylko najlepsze). I zapieprza, najpierw przez Kreuzberg, czemu towarzyszą rozmaite dźwięki (maskowane efektem Dopplera: tak szybko pędzi, tak się boi o zwierzaka) z okolicy. W głowie huczą mu głosy pełne lęku, z plecaka dobiega stłumiony miauk nieszczęsnego kota, obok trwa (i hałasuje) życie wieloetniczne. Przez chwilę goni go banda dzieciaków na rowerach, trzymanymi w rękach patykami terkoczą o pręty mijanych ogrodzeń, co ciekawie interferuje z pozostawionymi w tyle bębniarzami (rozkręcającymi się dopiero po porannym piwie).

Moment spowolnienia: oto nasz podróżnik zstępuje schodami metra. W wagonie: puls nie może się jeszcze uspokoić, współmetrowicze hałasują na wszystkie swoje sposoby, ale docierają stłumieni przez krwiospuchniętą watę w uszach. Dojechali. Panorama dźwiękowa staje się rozleglejsza (szerokie jezdnie, traffic). Ale zagęszczają się też klaksony; czy nasz świr rowerzysta dojedzie pomyślnie? Czy znajdzie weta? Czy kot jeszcze żyje? Historia urywa się znienacka: dwa pojedyncze jestestwa nikną w gęstwie rozwidlających się ścieżek miastomaszynowej dżungli.

...i dosłownie

Tej kociokreuzbergowskiej fantazji starcza akurat na 6:41. A teraz obejrzyjcie minimalistyczną konkretyzację dosłowną. Niby się wszystko zgadza, networking jak w pysk i jazgot social media...

http://www.youtube.com/watch?v=0YpazpAaS44

Ale jest problem: teraz ta muzyka zaczyna się dłużyć już w trzeciej minucie (i nic nie pomoże bardzo dosłowny nóż).

Srsly, czasem lepiej odpędzić pokusę. Albo, tak jak Marceli, ulegać jej powściągliwie i tylko paszczą!

  1. Marceli Szpak’s avatar

    Dziękuję. Ja oczywiście obrazuję z braku fachowego muzycznego żargonu i dlatego, że myślę muzykę (jak wszystko) obrazami, bez fabuł najczęściej. Historia z kotem przepiękna, skonkretyzowane video Networking zdecydowanie nie.

    (a tu się przyznam, że najbardziej dumny jestem z wsadzenia w tekst fanowskiego klipa do Variation of Birds i zastanawiania się ile osób wytrzyma to połączenie video glitchy z dźwiękiem na granicy przyswajalności)

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *