orzeczenie wykonuje podmiot

Książka Renaty Lis Moja ukochana i ja ma mieć premierę 10 maja, ale już jest opakowywana; proces ten, w zgodzie z reżimem marketingu, zapewne właśnie wtedy zacznie się kończyć.

Opakowywanie ma część statyczną: to okładka (skądinąd b. udana, operująca wizualnym skrótem‐symbolem w duchu, powiedzmy, japońskim, autorstwa Tomasza Majewskiego) i wprowadzenie wydawcy (Wydawnictwo Literackie; autorstwo personalnie nieznane), o którym tuż niżej, oraz część dynamiczną: publikacja fragmentów czy rozmowy z autorką w mediach, zapowiedzi spotkań autorskich (pierwsze: dzień po premierze: publiczność zapewne zdąży przeczytać^),

Wydawca (czyli władczy dział marketingu) tak wprowadza (cytuję całość) w książkę:

Intymna, intelektualna i interwencyjna Książka, po którą powinna sięgnąć każda lesbijka w Polsce.

Moja ukochana i ja to poruszająca historia miłości. Od szaleńczego zakochania, które sprawia, że żyjemy poza czasem, w stanie permanentnego uniesienia. Przez intensywnie rozwijającą się relację, która daje wrażenie poznawania świata z zupełnie odmiennej perspektywy. Wreszcie – tworzenie domu, obrastanie w tylko sobie znane rytuały, oswajanie samych siebie z budowaniem nowego, wspólnego życia.

Idylliczny obraz jest jednak weryfikowany przez rzeczywistość. Renata Lis, pisarka po pięćdziesiątce, przez ponad połowę życia jest w związku z kobietą. Wprost i bez zbędnego romantyzowania ukazuje, jak zmieniały się społeczno‐kulturowe realia bycia lesbijką w Polsce, z jakimi trudnościami muszą mierzyć się pary homoseksualne w naszym kraju, ale pisze też o codzienności, kotach i życiu z depresją.

Autorka nominowanego do Nagrody Nike eseju Lesbos szczerze przygląda się również swojemu dorastaniu w centrum patriarchalnej i często homofobicznej społeczności w okresie PRL‑u, a także chorobie i śmierci matki. Ta intymna autobiograficzna opowieść skłania do refleksji o wpływie warunków społecznych na indywidualne wybory, pokazując, że życie wielu z nas mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby nie doświadczenie wykluczenia i nierówności.

Można doprawdy współczuć Renacie Lis takiego nagromadzenia poszufladowanych frazesów – bo Moja ukochana i ja występuje [pisanym czynem] bardzo jawnie i przeciwko jałowym frazesom, i – szczególnie mocno – przeciwko szufladom.

Trzy epitety na „int‐” w wytłuszczonym leadzie; mistrzowska^ aliteracja, jakby trzy wymiary. Nieprawda: jednym z głównych walorów M. u. i ja jest to, że „intelektualne” jest zarazem nierozerwalnie „intymne”; moment intelektualny [zwrot ten kursywię: pomyślcie o momencie pędu, cesze charakterystycznej, o impecie] nie jest oddzielny od [opisu] „momentów intymnych”: to jedna emo‐inte‐całość. A co do „interwencji”, wierzyła autorka w możliwość przystąpienia Polski do nurtu cywilizacyjnych zmian przez (coraz to beznadziejnie dłuższy, prawda?) czas po ’89; teraz, jak pisze w książce i mówi w wywiadach, pozostało jej scedowanie nadziei na następne [dosłownie:] pokolenia.

Czy każda lesbijka w Polsce powinna sięgnąć po M. u. i ja? Będzie chciała, to sięgnie. Naprawdę powinni sięgnąć po książkę Lis ci, którzy mają na podobne teksty‐świadectwa przedustawnie wyjebane: cała ta klerofaszystowska konstelacja fundamentalnych (oraz fundamentalnie durnych a pazernych) skurwieli, którzy kradną nam [tak, też się poczuwam] – nic mniej niż – życie.

Dalej wydawca odstawia [mającą nęcić] sztampę. „Szaleńcze zakochanie”, bla‐bla, „idylliczny obraz” [doprawdy? czytałeś tekst, dziale marketingu?], „bez zbędnego romantyzowania” [jak się określa niezbędne?], jeszcze dalej instagramicznie: „codzienność, koty i depresja”, brawo (klasyczna prywatyzacja problemów wynikających z kształtu systemu sprzężonego zwrotnie z obyczajowością / dominującą [cętkowaną] mentalnością). Wreszcie wskazanie, że mejnstrim [nom‐Nike dla Lesbos], i wskazanie zysku: „skłoni do refleksji” [kogo? każdą lesbijkę w Polsce?].

Przepraszam, Renato, że tak się pastwię, i to przed premierą; wiem, że trzeba ponieść koszty pływania żabką w mejnstrimie, ale ja nie muszę.

* * *

Tytuł blogonoty jest trawestacją jednego [„mistrzowskiego”, pisze w książce RL] z haseł czarno‐parasolkowej fali protestów po znanym numerze skurwieli (pseudo‐trybunał Przyłębskiej), które padło w ramach „radykalnie niszowego głosu humanistów” [RL]:

Podmiot nie zgadza się z orzeczeniem

Jasne, że idzie mi o taką samą potencjalną dwuznaczność, jaka (gramatycznie) mieszka w znanym „byt określa świadomość”.

Tym razem chodzi o indywidualny podmiot RL. Podmiot jest migotliwy, zmienny w czasie. Podmiot retrospektywnie orzeka o sobie (poniekąd „dydaktyczne” [dla „pokolenia Z”, które nie wie, bo skąd] części Teczka oraz Szmulki i okolice). Orzeczenia [„dzianie się”] kształtują podmiot. Który włącza w swoje emo‐inte doświadczenie także lektury [czytane, lectiones^] i własną twórczość [pisane, scripturas^]; oczywiście również [przeżyte] (porządkujące z dystansu; to jednak proces, nie rezultat, stan „końcowy”) i [przeżywane] (w bezpośrednim, synchronicznym stawaniu się) – część Kamczatka jest naraz podróżą w daleką, zewnętrzną obcość i w głębię wnętrza, jego perypetie.

Część w jakimś sensie [patrzę z boku, z marsa] główna, „osiowa”, nosi ten sam tytuł, co cała książka.

* * *

W książce parokrotnie pada słowo „splątane”. Żeby wyjaśnić [zilustrować] rodzaj zależności między RL‐podmiotem a RL‐orzeczeniem, wolę metaforę funkcji uwikłanej [zob.]. Czy podmiot wykonuje orzeczenie, które zatem jest wykonywane? Czy też orzeczenie wykonuje podmiot, w sensie: jest on wynikiem czynnego orzekania, dziania, rzeczenia? W M. u. i ja jest to zagadnienie wagi innego uwikłania: życie–śmierć.

To, jak już wspomniałem, jest główną zaletą książki – wskazanie, że nie da się podporządkować jednego – drugiemu (i odwrotnie). Że muszą wystąpić razem. Objaśniając się wzajemnie. I to nie „ostatecznie” (bo jest to proces, nie stan finalny / „rezultat”). A jednocześnie jest tak, że posiłkując się, = wzywając na pomoc [w istnieniu–myśleniu–doświadczaniu], takimi osobami [lekturami] jak Eribon, Solnit, Nelson, Renata Lis w każdym kroku swojego rozwikłania stara się (skutecznie) być klarowna.

I właściwie to tyle, ile można powiedzieć o książce przed premierą. Duża rzecz. [Bardzo większa niż jej wydawca^.]

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *