klasa średnia

O polskiej klasie średniej mówi dwóch inteligentów. Dla pisarza Eustachego Rylskiego inteligencja to

bardziej kategoria etyczna niż intelektualna. Każdy człowiek o niezawodnym instynkcie moralnym jest inteligentem, dlatego nie tylko w Polsce występuje w ilościach śladowych. W którymś z wywiadów mówiłem, że potrafię sobie wyobrazić menela z Dworca Centralnego, który jest inteligentem, i profesora uniwersytetu, który nim nie jest. Wykształcenie, erudycja, stanowisko, sukcesy, pozycja społeczna nie mają tu nic do rzeczy. Inteligent to sól każdej ziemi, jej absolutnie niezbędny mikroelement, ale nie jest i nigdy nie był żadną warstwą lub klasą społeczną. Inteligencja z samej swojej natury nie jest w stanie stworzyć żadnej klasy, bo nie łączą jej bieżące interesy życiowe. Jest rozproszona i introwertyczna, mylona często z klasą średnią lub absolwentami wyższych uczelni. To jest nieporozumienie upokarzające inteligencję. Ona ma swój etos, swój sens, swoją tradycję i swój wdzięk, ale żadnego realnego wpływu na państwo. Nic a nic.
[tu i dalej podkr. moje – n.]

Nie do końca jasny jest ten wywód, podobnie jak i wiele innych myśli, pomieszczonych w ciekawym, choć nieco megalomańskim wywiadzie z Rylskim pt. Jesteśmy rasą młodą i dziką. Cytuję tak obficie, żebyśmy nie mieli złudzeń co do wyróżników klasy średniej: „niezawodny instynkt moralny” do nich nie należy, a nawet wręcz przeciwnie. Rylski klasę średnią opisuje przez wskazanie na jej awangardę (której emanacją, dodaje, jest PO):

Gości, którzy mijają mnie na drodze w swoich land cruiserach 150 km na godzinę w terenie zabudowanym, pod okiem kamer, nigdy nie tracąc za to praw jazdy. Rodzin, które coraz szczelniej zapełniają hotele w Turcji, Egipcie, Tunezji, Maroku, na Cyprze i w kilku innych miejscach i które robią męczący rejwach w wyczarterowanych samolotach, jakie ich tam dowożą.

Mówię o ludziach, których widuję na bokserskich galach, premierach modnych filmów i tych, którzy zapełnią stadiony podczas Euro 2012 bez względu na cenę biletów. O tych, którzy sadowią domy, każdy obowiązkowo inny, otaczające coraz szczelniejszym pierścieniem duże miasta, trzymają te same rasy odpowiednio ostrych psów, odwiedzają siłownie, by swym wyglądem budzić respekt, kombinują w życiu jak koń pod górę, ale przyparci do muru potrafią, kobiety i mężczyźni, pracować jak maszyny. Płacą więc podatki, z których, gdyby mi się nie powiodło, bym korzystał.

Złamią każde prawo, zasadę, przepis, dobry obyczaj, jeżeli to im nie [skreślenie moje, bo chyba błąd] pozwoli czuć się jak u siebie. Bo ich imperatywem jest czuć się jak u siebie, gdziekolwiek by to było i kiedykolwiek. Zaczynają mieć pierwsze pieniądze, których jest już za dużo na grilla i piwo, ale za mało na gabinet w brytyjskim stylu. Ale z czasem będzie i gabinet. Mają bezdyskusyjne zalety, jakich nie podziwiam, i wady, jakie mnie złoszczą.

Podsumujmy: inteligencja to postawa niezależnego (od dóbr, środowiska, doktryn i mód) osądu krytycznego, etos rozproszony między jednostki. Klasa średnia zaś to postawa zawłaszczania, organizujaca się w warstwę ambicji dotyczących posiadania, prestiżu i władzy. Klasa średnia rozumiana po Rylsku jest więc warstwą aspirujacą (i to jest w zgodzie z definicjami socjologicznymi). Typowy przedstawiciel klasy średniej gardzi „plebsem”, zazdrości „prawdziwym potentatom”, jego głównym celem życiowym jest „nachapać się”, do tego celu dąży bezwględnie.

Wietrzę w tym Rylskim ujęciu resentyment, ze względu na „materiał ilustracyjny”, jakiego użył w opisie, podejrzewam, że resentyment dotyczący głównie zawłaszczenia sfery spraw publicznych przez wąski egoistyczny interes współczesnego polskiego dorobkiewicza.

W Polsce (istotnie) to (pod)rasa „młoda i dzika”, ze względu na specyfikę historyczną. W dojrzałych plutokracjach aspiracje klasy średniej są grubo powyżej możliwości i pozostają iluzoryczne; w Polsce proces nowego rozwarstwienia jest jeszcze u początków.

* * *

Współbrzmi z Rylskim głos innego recenzenta polskiej współczesności, Andrzeja Mencwela, który w tekście Nie wierzę w trwałość stowarzyszenia ateistycznych biznesmenów prezentuje nieco szersze niż pisarz spojrzenie historyczno‐socjologiczne, ale w diagnozie klasy średniej jest ciut mniej od niego zdecydowany:

Klasa średnia jest, jak się zdaje, liczna, i rzeczywiście staje się dominująca, tylko nie wiadomo, jaka ona jest w sensie wartości. Czy ona kultywuje na przykład poczucie dobra wspólnego? I jak je rozumie? Czy on będzie chciała przejąć ten dawny inteligencki etos i czy będzie umiała go przenieść? Na razie to jest klasa „w sobie” czyli pewien rodzaj społecznej masy i nikt nie wie kim się okaże, gdy stanie się klasą „dla siebie”, to znaczy świadomym zespołem ludzkim. Który nam powie nie tylko to, co chce zrobić dla siebie, ale i to, co chce zrobić dla nas. Dla nas, czyli dla całego polskiego społeczeństwa, dla narodu.
[...]
Zacząłem się zastanawiać, skąd pochodzi ta klasa średnia i w związku z tym jakie ona wzory przynosi i kultywuje. Otóż ona na pewno w Polsce nie pochodzi z grand bourgeois. Na pewno też nie pochodzi z tej inteligencji, która była wzorotwórcza dla pewnych środowisk, ale nigdy w skali ogólnonarodowej. Ona wywodzi się z drobnomieszczaństwa, bo i chłop w Polsce, jak awansował, to na drobnomieszczanina i wnosi ze sobą drobnomieszczańskie wyposażenie kulturowe. Ono ma swoje zalety, na przykład pewną skrzętność i dlatego otoczenia tych [oglądanych przez Mencwela] domków są zadbane, ale ma też wady – z tych największą jest rodzinny egoizm.

I pewnie ten brak zdecydowania odpowiedzialny jest za pojawienie się w mowie Mencwela frazesu („dla narodu”). A Rylski już wie: klasa średnia ani nie przejmie inteligenckiego etosu, ani nie wykroczy poza wewnątrzwarstwowy egoizm.

Słowo „aspiracje” obecne jest też mocno u Mencwela. Mówi:

W związku z całą tą ewolucją jestem skłonny sądzić, że nawet nie tyle dystrybucja wiedzy, nadal problem podstawowy, co kreacja wiedzy, dostęp do jej kreacji i możliwość uczestnictwa, wyraźmy się patetycznie, w tworzeniu i przekształcaniu świata jest kwestią kluczową. Jeśli tak, to w Polsce dostęp ten jest drastycznie reglamentowany. Nie tylko dlatego, że Polska nadal nie umieściła się w centrum tego twórczego procesu, także dlatego, że wewnątrz wzmocniono bariery i podziały, o których mówiliśmy. Mamy prawie dwa miliony studentów, ale z tego przytłaczającą większość w licencjackich szkołach przysposobienia zawodowego, które nawet nie dają wyobrażenia o twórczości naukowej, nie mówiąc o jej pobudzaniu. W Polsce przede wszystkim kształci się średnio kwalifikowany i nisko opłacany salariat, którego kulturę wysoką stanowią prasowe tabloidy i telewizyjne „formaty”, a horyzont konsumpcyjny – „lidle” i „biedronki”. To jest odpowiednik dziewiętnastowiecznego proletariatu, zepchnięty na humanistyczny margines, a na dodatek pozbawiony świadomości swego położenia.

Oni nigdy nie będą mieli dostępu do jakichkolwiek ośrodków kreowania czegokolwieknawet nie będą do tego aspirować. Ta społeczna redukcja aspiracji jest może najbardziej dotkliwym wymiarem takiej „modernizacji”.

Redukcja? Tak, powiada Mencwel, ilustrując to w ten sposób:

Nie ma się co oszukiwać – to [krzykliwe hasła liberalnego libertynizmu – przyp. n.] nie pozostaje w żadnej relacji np. do wskaźnika młodzieży chłopskiej i robotniczej na najlepszych uniwersytetach, który teraz jest niższy niż przed wojną. To tylko przykład, choć znaczący – niewątpliwa oznaka głębokiego procesu społecznego, który hamuje dynamikę awansu.

Nie tylko ci, którzy zostali wykluczeni, ale i ci, co położeni są na dolnych szczeblach hierarchii społecznej nie przebijają się w górę. To społeczeństwo wyraźnie traci wewnętrzną dynamikę, pionową ruchliwość społeczną, nie mówiąc już o zbiorowym awansie. Dopiero się zaczęło strukturyzować, a ci, co są wyżej, już się fortyfikują. Tej sytuacji selektywne hasła kulturowe, choćby i najbardziej efektowne na pewno nie zmienią.

* * *

Nie wyłania się z tego dwugłosu nic specjalnie optymistycznego. Drobnomieszczański konserwatyzm i dorobkiewiczowski [neo]liberalizm dominują pejzaż społeczny w Polsce. A jedyna siła, jaka zagraża ich samozadowoleniu (katoendeckie szaleństwo), to dżuma gorsza od cholery.

  1. wo’s avatar

    nameste :

    Jak już mówiłem, nie przeszkadza mi, że teza wisi i się kołysze.

    Ale zarzucasz mi posługiwanie się nieścisłym pojęciem „klasy średniej” samemu posługując się równie mętnymi. Jakoś tylko do mnie masz żal o brak matematycznej przyszłości.

    sheik.yerbouti :

    Ale co robić w zamian?

    Chciałbym cichotko polecić wspomnianą w moim tekście gminę Hvidovre i ich pomysłu na rozruszanie okolicy nie przez wywalenie meneli tylko przez udostępnienie filmowcom wojskowych koszarów za pół darmo.

  2. wo’s avatar

    wo :

    przyszłości

    Znaczy, precyzji. Dziwna frojdówka...

  3. nameste’s avatar

    wo :

    Ale zarzucasz mi posługiwanie się nieścisłym pojęciem „klasy średniej” samemu posługując się równie mętnymi.

    Nie, zastrzeżenia dotyczyły paru innych kwestii szczegółowych, zresztą przecież wiszą nadal w komplecie. Chciałbyś coś jeszcze dodać, czy możemy uznać kwestię za zamkniętą względnie zawieszoną?

    Jakoś tylko do mnie masz żal o brak matematycznej przyszłości precyzji.

    O to nie mam żalu. W ogóle też nie.

    EDIT: Spamołam to przytrzymał (że za krótkie? nie mam pojęcia), więc odpowiadałem na nietaką wersję; stąd skreślenia.

  4. telemach’s avatar

    babilas :

    Temat jest ciekawy i od czasu do czasu pączkuje nowymi tekstami.

    Istotnie. Podróże w czasie są jednak możliwe. Wkraczamy właśnie (pod względem fokusu tematycznego i stylu prowadzenia dyskursu) w zachodnioniemieckie (metropolitalne) lata osiemdziesiąte. Co dowodzi pewnego przyśpieszenia ostatnimi czasy. Gonimy. Chociaż nie wszyscy, bo Terlikowski nadal odstaje od rozciągniętego peletonu i jak dobrze pójdzie dobije niedługo do towiańszczyzny. Jak dobrze pójdzie.

  5. sheik.yerbouti’s avatar

    telemach :

    Wkraczamy właśnie (pod względem fokusu tematycznego i stylu prowadzenia dyskursu) w zachodnioniemieckie (metropolitalne) lata osiemdziesiąte.

    Ain’t it funny – we wstępniaku najnowszego Baumeistra Wolfgang Bachmann wspomina siedem segregatorów wycinków z die Zeit etc., które sobie zgromadził, wymieniając przy tej okazji ważniejsze dyskusje na tamtejszych łamach i to właśnie z lat 80. (np. Habermas o nowoczesności). Commonality.

    wo :

    ich pomysł na rozruszanie okolicy nie przez wywalenie meneli tylko przez udostępnienie filmowcom wojskowych koszarów za pół darmo.

    U nas próbują ze studiem w Nowym Sączu:) A co do większych miast – w Kazimierzu raczej nie ma koszar czy innych nieużytków o tej powierzchni i potencjale (ew. Zabłocie za Wisłą, to od Schindlera). Ale... jest pewien właściciel szmatu śródmiejskich terenów (w tym wolnych) w każdym mieście – to Kościół!

  6. babilas’s avatar

    telemach :

    Wkraczamy właśnie (pod względem fokusu tematycznego i stylu prowadzenia dyskursu) w zachodnioniemieckie (metropolitalne) lata osiemdziesiąte.

    Ano tak. Ale, z drugiej strony: nie było tematu, nie było rozmowy o temacie.

  7. telemach’s avatar

    babilas :

    Ano tak. Ale, z drugiej strony: nie było tematu, nie było rozmowy o temacie.

    Z jednej strony racja, z drugiej wciąż na nowo stawiane sobie pytanie, czy nie można było w 1989 stworzyć konwersatorium „Doświadczenie (innych) i przyszłość (nasza)”?

    Pamiętam, byłem akurat wówczas w Genewie, potem w Bazylei – oni mieli degradację przestrzeni miejskiej i obliczanie kosztów rewitalizacji centrum już dawno za za sobą, wystarczyło zaprosić wówczas k o g o k o l w i e k stamtąd. To wszystko, co w Polsce miało przyjść, było (wtedy) z tamtej perspektywy takie oczywiste.

    Wiem, wiem, że nie można było. Wpierw musimy sobie własnoręcznie zrobić z większości miast krzyżówkę Lagos, Johannesburga, LA i Mińska (z naciskiem na Mińsk), aby potem zaczęło naprawdę boleć, do tego stopnia, że nawet genetycznie zwolennicy „postępa za cenę wszelką” połapią się, że trzeba pacjenta reanimować, bo przecież stygnie.

    Ale mimo wszystko szkoda.

  8. sheik.yerbouti’s avatar

    telemach :

    (z naciskiem na Mińsk)

    W postaci licznych, wystawionych na chodnik, lodówek Mińsk.

    zaczęło naprawdę boleć, do tego stopnia, że nawet genetycznie zwolennicy „postępa za cenę wszelką” połapią się, że trzeba pacjenta reanimować

    Problem w tym, że wtedy nie będzie już unijnych pieniędzy a miasta zadłużą się po szyję (już w tym roku długi samorządów są większym problemem niż rządowe). I nie będzie z czego finansować reintrodukcji tramwajów w np. Gliwicach.

  9. kwik’s avatar

    sheik.yerbouti :

    już w tym roku długi samorządów są większym problemem niż rządowe

    Nie wiem komu wierzyć, bo obu tak samo lubię:
    http://www.rp.pl/artykul/542605-Dutkiewicz–Rostowski-nie-ma-racji.html

  10. nameste’s avatar

    kwik :

    Nie wiem komu wierzyć, bo obu tak samo lubię

    „Lubienie” jako podstawa do ocen merytorycznych, hm, już się miałem oddać rozważaniom, czy raczej się wyzłośliwić, czy raczej wyszyderzyć, ale mnie tknęło. Bo pewnie chodzi o zintegrowany wskaźnik poparcia, coś jak fejsbukowe like it.

    W kategoriach „czystej wiary”: ja otóż nie wierzę Rostowskiemu jak psu, to jest macher od „kreatywnej księgowości”. Nie żebym zaraz biegł „wierzyć” Dutkiewiczowi, ale domniemuję, że – ze względu na praktykę – wie, którędy chodzą przepływy pieniądza i jak to się przekłada na możliwości etc.

  11. sheik.yerbouti’s avatar

    kwik :

    Nie wiem komu wierzyć, bo obu tak samo lubię:

    Niezależnie od hałd sympatii, kiedy czytam „Wszystkie pieniądze są zaś wydawane na inwestycje, czyli zasadnie” to mi się robi dziwnie trochę. Dwie obwodnice, lotnisko i stadion (ten ostatni za jedyne 729,7mln PLN).

  12. sheik.yerbouti’s avatar

    sheik.yerbouti :

    stadion (ten ostatni za jedyne 729,7mln PLN

    Sorry, to niemożliwe by było, zeby tak tanio; całkowity budżet to 853.423.000 PLN (ile to plików tatusiów?)

  13. telemach’s avatar

    sheik.yerbouti :

    Problem w tym, że wtedy nie będzie już unijnych pieniędzy a miasta zadłużą się po szyję (już w tym roku długi samorządów są większym problemem niż rządowe). I nie będzie z czego finansować reintrodukcji tramwajów w np. Gliwicach.

    Jasne jak słońce. O czym można się przekonać porównując następujące wielkości: suma poczynionych u nas inwestycji, których rezultatem jest degradacja krajobrazu i całkowita ilość pieniędzy wydana w Niemczech w jednym tylko landzie (Nordhrein Westphalen) na rewaloryzację zniszczonego krajobrazu. BTW: przez krajobraz Niemcy nie rozumieją tylko lasków, rzeczek i ptaszków, lecz również dodatkowo np. Kulturlandschaft – pojęcie, które w języku polskim nie ma jeszcze swego odpowiednika. Więc jak tutaj rekonstruować coś, czego jeszcze nie ma nawet w języku?

    Natomiast można by od razu rozpocząć tzw. rewaloryzację historycznych centrów miejskich (to jest to, co znajduje się w obrębie zazwyczaj już nie istniejących obwarowań). Leci cały szereg programów ogólnoeuropejskich – właśnie. Ale to by oznaczało, że szwagier może stracić garaż na podwórku, teściowa własnościową komórkę na węgiel, a teść fuchę w firmie sprzedającej kostkę Bauma.

    Tak że pewnie nic z tego nie będzie.

  14. sheik.yerbouti’s avatar

    telemach :

    Więc jak tutaj rekonstruować coś, czego jeszcze nie ma nawet w języku?

    W języku (nomenklaturze) jest, chociażby tu, natomiast gorzej ze świadomością społeczną – tu faktycznie jesteśmy ze 25 lat za Niemcami.

· 1 · 2

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *