Ten postulat poszerzenia zakresu edukacji o trzy przedmioty: filozofię, zdrowie, religioznawstwo brzmi jak oczywista oczywistość. Choć nieźle byłoby też wskazać drugą ręką projekt uszczuplenia obecnego programu szkolnego, i tak bodaj przeładowanego rzeczami zbędnymi, z których na czoło wysuwa się katecheza (zwana religią) – nie tylko zbędna, ale wręcz szkodliwa, co sam autor przekonująco uzasadnia (nie żeby takie uzasadnienie było trudne).
Nie od rzeczy też byłoby usunięcie sprzeczności (w jaką autor wpada na przestrzeni dwóch sąsiadujących zdań:
Wprowadzenie filozofii, zdrowia lub religioznawstwa do szkół nie jest projektem konfrontacji z religią. Chodzi o to, żeby naprawić to, co religia napsuła, ustanawiając monopol na zabieranie głosu w sprawach moralności i ducha.
zapewne z grzeczności). Żartuję; chodzi o dwa znaczenia wyrazu: „religia” (per se) versus „religia” (= praktycznie obowiązkowa katecheza szkolna).
Co prawda ta pierwsza również bywa uznawana za szkodliwą, ale sąd taki jest dziś odsyłany do kategorii „sądów subiektywnych”, które nie powinny być wmontowywane w państwową aksjologię (co warto także rozszerzyć, to oczywiste, na zaprzeczenie tego sądu).
-
O zdrowiu faktycznie powinni uczyć, ale można to robić w ramach biologii. Po zrezygnowaniu z dużej części botaniki, która jest równie ciekawa jak nieprzydatna. Filozofia i kulturoznawstwo (w tym religioznawstwo) mieści się w ramach historia/j. polski. No a kto miałby tego uczyć?
Gdula pisze:
Zdobycie wiedzy na temat innych religii staje się w coraz większym stopniu koniecznością, bo Polacy stykają się z nimi emigrując z Polski, albo będą się stykać konfrontując się z ludźmi, którzy prawie na pewno przyjadą wkrótce do Polski na stałe ze wschodu i południa.
To ja bym się wstrzymał aż przyjadą. Chciałbym też, żeby przyjeżdżali z zachodu i północy. Ale przede wszystkim wydaje mi się, że religia jest już prywatną sprawą każdego człowieka, a jego bliźni nie musi zaraz odczuwać przymusu zdobywania wiedzy na jej temat. A jeśli odczuwa konieczność, albo tylko ciekawość, to przecież może się dowiedzieć od wyznawcy. Przecież nie chodzi o poznanie doktryny, tylko kontakt z człowiekiem. Chociaż Gdula użył innego słowa – konfrontacja. Ciekawe.
Katechezę należy oczywiście z programu usunąć i nie widzę powodu, żeby iść tu opłotkami. Gdula tchnie stęchlizną i kręci. A w ogóle – szkodzi ta katecheza dzieciom, czy raczej rodzi/potęguje zdrowy opór wobec szkoły i indoktrynacji?
-
kwik :
religia jest już prywatną sprawą każdego człowieka, a jego bliźni nie musi zaraz odczuwać przymusu zdobywania wiedzy na jej temat.
I dlatego sikhowie mieli tak ciężko po 9.11 (terroryści!) i mają u nas, np. na Okęciu. Wiem, że to dziwne z tymi turbanami, ale chrześcijanie też mają kilka idiosynkrazji.
-
Linkowana przez Ciebie sprawa jest raczej luźno związana ze zdrowiem. Zresztą ludzie odpowiedzialni za tę tragedię teoretycznie byli wykształceni „zdrowotnie” znacznie bardziej niż to postuluje Gdula. Podstawowym problem nie jest tu brak wykształcenia, tylko brak elementarnej przyzwoitości i współczucia. Jak tego uczyć?
Upychanie do szuflad jest tylko dlatego, że ktoś przecież uczyć musi. Fajnie się wymyśla słuszne postulaty, trudniej zrobić. Program nie jest z gumy, dotkliwie brakuje dobrych nauczycieli od podstawowych przedmiotów (polski, matematyka).
Nie byłem do tej pory prześladowany za ateizm, nie pytano mnie nigdy o wyznanie, piszę z dużego polskiego miasta.
-
nameste :
No weź. Dowód z jednostkowego widzimisia zajmuje tylko miejsce.
epic! QFT
-
kwik :
nie trzeba zaraz religioznawstwa, żeby się czegoś o sikhach dowiedzieć.
Jak kto ciekawy, to się dowie bez. A jak kto nieciekawy, to się nie dowie a i tak może potem pracować na lotnisku albo polować na terrorystów. Matmy też się można poza szkołą nauczyć.
-
@kwik
O zdrowiu faktycznie powinni uczyć, ale można to robić w ramach biologii. Po zrezygnowaniu z dużej części botaniki, która jest równie ciekawa jak nieprzydatna.
Gdybym nie miał tego w szkole, nie rozumiałbym nawet książek popularnonaukowych.
Filozofia i kulturoznawstwo (w tym religioznawstwo) mieści się w ramach historia/j. polski.
Filozofia? Nie, nie mieści się. W ramach nauczania historii mieści się długa i monotonna lista imion filozofów. No i jest drugie zasadnicze zagadnienie: jakie kwalifikacje do nauczania filozofii ma absolwent filologii polskiej albo historii?
-
Żeby to jakoś spiąć klamrą. Pisałem: „wydaje mi się, że religia jest już prywatną sprawą każdego człowieka”, nie ukrywając „widzimisię”. No i przecież mamy zagwarantowaną wolność religijną, w tym wolność od religii. Owszem, bardziej na papierzu niż w realu. Patrz na przykład wyrok Trybunału Konstytucyjnego o wliczaniu oceny z religii do średniej. A więc wszystko jest w porządeczku, zdaje się brakuje tylko nauczycieli etyki.
Tak więc w praktyce znowu mamy olewanie praw obywatela przez pracowników państwa, tym razem edukacji, oraz brak mocnego nacisku społecznego na zmianę tej sytuacji. No ale czy najlepszy sposób naprawy tej karygodnej sytuacji to wprowadzenie do programu kolejnych abstrakcyjnych przedmiotów (w sensie istniejących tylko na papierze, bo nie ma ich kto uczyć)? Nie wystarczy nauczka z etyką? Zresztą można wszufladkować nowe przedmioty Gduli w etykę.
-
sheik.yerbouti :
Matmy też się można poza szkołą nauczyć.
Można, wszystkiego można, ale rozmawiamy o tym, czego uczyć trzeba.
Gammon No.82 :
jakie kwalifikacje do nauczania filozofii ma absolwent filologii polskiej albo historii?
Z grubsza takie same jak do nauczania etyki czy religioznawstwa. Słabe, coś tam liznął. Pytanie o czym marzymy. Czy o stworzeniu jakichś realnych zajęć dla niechodzących na religię, czy fantazjujemy dalej o utopii Gduli.
-
O ile znam ten Kraj, proponowane ujęcie doprowadziłoby do historycznego kompromisu: religioznawstwo nie, zdrowie i filozofia tak, ale prowadzone przez księży.
Jak przegrać, to przynajmniej w zrozumiałej walce, żeby kolejne pokolenie rozumiało rozkład sił: konieczne jest natychmiastowe i zupełne wyprowadzenie księży i nauczania religii katolickiej ze szkół. Konieczne jest jak najszybsze (okres roku czy dwóch lat?) wypowiedzenie konkordatu. Konieczne jest uniezależnienie MEN‑u od wpływów koniunkturalnie formowanych ugrupowań politycznych. Przegranie walki o takie cele nie jest wstydem, wikłanie się i kręcenie na temat celów – jest nim.
Aha, połowę godzin oddanych matematyce też można wyprowadzić ze szkoły. Pozostała połowa z nadmiarem wystarczy na opanowanie przewidzianego programu (może z niewielkimi cięciami i modyfikacjami) – jeśli nauczyciele będą kompetentni i przygotowani do lekcji. Ale próba usuwania niekompetentnych osób sprawujących przez nieporozumienie rolę nauczycieli może ujawnić, że ZNP jest jeszcze bardziej skołtuniony i antyspołeczny niż KK.
-
Tak jest, Gdula chce przynajmniej jednego dodatkowego obowiązkowego przedmiotu. Bo uważa, że szkolna katecheza (z którą trzeba się na razie pogodzić) przypięczętowała monopol kościoła katolickiego na ustalanie sposobu dyskutowania kwestii etycznych, duchowych i seksualnych. A są jakieś badania pokazujące postępującą katolicyzację Polski wskutek przymusowej katechizacji?
Gdula się martwi: „Zajęcia z religii (...) przez swój monopol stępiają wrażliwość na wiedzę o innych religiach.” A mnie tu jest trochę wszystko jedno. Jeśli „stępiona wrażliwość na wiedzę” oznacza zwiększoną odporność, to chyba wolę katolików od kilku innych sekt.
-
Offtop: Kiedy już więcej wiem o tle spalenia stodoły, przyznaję Ci rację – buc. Nawet überbuc http://www.przekroj.pl/wydarzenia_kraj_artykul,7236,0.html
-
kwik :
rozmawiamy o tym, czego uczyć trzeba.
Toż piszę łopatologicznie – należy wpajać wszystkim elementarną wiedzę o innych religiach (i kulturach), to zawsze jest korzyść. Taki przedmiot w podstawówce w typie powiedzmy cross‐cultural marketing na niektórych uczelniach. Dziś się wdrukowuje klisze o Stasiu i Nel.
-
No dobra, już wierzę, że Gdula nie jest naganiaczem do sekty Moona. Na pewno dobrze jest coś wiedzieć, ale Gdula jednak wymaga o wiele więcej: „Uczniowie powinni znać tradycję wszystkich wielkich religii światowych i umieć swobodnie się między nimi poruszać” – a sam nawet nie raczył tych religii wymienić, byłoby się z czego pośmiać. Zauważa jednocześnie, że „Zajęcia z religii nie dają rzetelnej wiedzy nawet o wyznaniu rzymskokatolickim” – wiele by się różnych głupot trzeba nauczyć, żeby Gdulę zadowolić!
-
sheik.yerbouti :
należy wpajać wszystkim elementarną wiedzę o innych religiach (i kulturach), to zawsze jest korzyść.
Oczywiście się zgadzamy. Wszystkim elementarną. Uważam jednak, że o turbanach sikhów można powiedzieć np. na geografii, nie trzeba w tym celu powoływać religioznawstwa. Zresztą sikhowie jako mała religia lokalna mogą wypaść z programu, Gdulę interesują wielkie religie światowe.
-
Sam nie wiem. Kościół, pozornie tak mocny, a nawet w miarę sensownych katechetów po tylu latach się nie dorobił (nie moje małpy, ale ciekawe czemu). Z drugiej strony MEN, z wiecznymi problemami, miałby dostarczyć wysokiej jakości przeciwwagę w postaci nauczycieli przedmiotów różnych, postulowanych przez Gdulę. Wierzyć się nie chce, że będą lepsi od katechetów, bo niby skąd.
Niepotrzebnie zaglądałem do Wikipedii, ojciec Gduli był szefem doradców Kwaśniewskiego, gdy ten ratyfikował konkordat. Jakie te losy Polaków tragiczne.
-
Gdula pisząc:
Wprowadzenie filozofii, zdrowia lub religioznawstwa do szkół nie jest projektem konfrontacji z religią.
najwidoczniej żartuje. Jest to (wbrew pozorom) jak najbardziej wypowiedzenie. W obecnej sytuacji nie można tego zinterpretować inaczej. Może się o tym łatwo przekonać wysyłając swoje (inteligentnie przewrotne) postulaty do „Frondy”.
@ kwik:
Nie byłem do tej pory prześladowany za ateizm, nie pytano mnie nigdy o wyznanie, piszę z dużego polskiego miasta.
I to jest Kwiku właśnie (obawiam się) istota problemu. Ja, przyjechawszy do kraju wysłałem (w ramach eksperymentu i ciekawości poznawczej) moje dziecko do polskiej szkoły na polskiej wsi. Na pierwszej lekcji dziecko rysowało serce Jezusa. Przyszło ogłupione. Następnego dnia ksiądz dobrodziej wyjaśnił zgromadzonym uczniom, że kto nie jest ochrzczony nie dostanie się do raju. Dziecko wróciło do domu wściekłe. I tak się eksperyment zakończył.
Może tego z dużego miasta nie widać, ale (obawiam się) czekanie na powołanie inkwizycji, bądź ewentualne stosy jako usprawiedliwienie do podjęcia jakichkolwiek działań, jest rozczulające.
-
Rozwazania w naszym rodzimym kociolku owszem, maja sens, ale czy nie warto byloby skonfrontowac nasze uprzedzenia i oczekiwania z tym co robia inni? Wywalenie katechezy ze szkol to oczywista oczywistosc, ale ja np. nie mam pojecia, czy religioznawstwo w szkole przeklada sie na wieksza tolerancje religijna rozumiana jako „brak odstrzeliwania Sikhow po 9.11” np.
Moze mam za daleko posuniety me‐too‐izm, ale dziwia mnie wypowiedzi eksperta, ktory nie zadal sobie trudu przytoczenia statystyk typu „religioznawstwo/filozofia jest nauczane w X krajach EU w takim a takim przedziale wiekowym przez nauczycieli z wyksztalceniem Z, etc”.
-
@ telemach – istota to może nie, ale część problemu na pewno. Jak ktoś chce, to przecież i z miasta zobaczy. Chodzi raczej o to, że w dużych miastach jest już w miarę normalnie, a gdzie indziej jeszcze nie. I nie tylko prowincjonalni katecheci są okropni, reszta nauczania też odstaje (sądząc np. po wynikach nowej matury z woj. mazowieckiego). Czemu, przecież nauczycielom wszędzie płacą podobnie, a uczniowie też nie są głupsi. Ba, efekt prowincji widoczny jest już na warszawskiej Pradze. Przede wszystkim potrzebne jest podciągnięcie kształcenia na prowincji do standardów dużych miast. I nie ma co liczyć na to, że się samo zrobi, skoro nawet na Pragę ten postęp sam nie dyfunduje.
-
kwik :
@ telemach — (..) Przede wszystkim potrzebne jest podciągnięcie kształcenia na prowincji do standardów dużych miast. I nie ma co liczyć na to, że się samo zrobi, skoro nawet na Pragę ten postęp sam nie dyfunduje.
Anowłaśnie. Od lat twierdzę, że jedynym ratunkiem dla Polski jest rozdział stolicy od siedziby rządu wzorem holenderskim lub australijskim. Legislatywa i egzekutywa (z wszelkimi ministerstwami, lobbyistami i urzędami centralnymi) na początek do Kutna. Po 10 latach można przenieść do Rzeszowa, a potem do Koszalina.
Inaczej się nie da. Inaczej decydenci wszelkiej maści zawsze będą żyli w odległym od ogólnopolskiej rzeczywistości rezerwacie dla tych, których to co dzieje się w Polsce bezpośrednio nie dotyczy. I mieli odpowiednią optykę „żyjących w wielkim mieście, gdzie ich nikt nie prześladuje”.
I to nie jest żart.
-
@major
Za grzech krótkowzroczności, braku wobraźni i mentalnego lenistwa. Tak na początek.
-
galopujący major :
Za jakie grzechy do tego strasznego miasta?
Ja bym pytanie (chętnie) odwrócił.
Co predestynuje pomazańców społeczeństwa do jakości życia i perspektywy (również edukacyjnej) tak odległej od tej, którą każdego dnia temu społeczeństwu gotują?Pytanie dodatkowe:
Za jakie grzechy dziecko urodzone (np.) w Kutnie, ma być dożywotnio skazane na jego brzydotę, mentalny zaduch i wynikające z powyższego perspektywy całą resztę kutnowatości? Co ono zawiniło?Jestem przekonany że przeniesienie centralnych urzędów do Kutna, w krótkim czasie doprowadziło by do tego, że Kutno przestało by być Kutnem.
-
Telemach:
widzę jedno niebezpeiczeństwo, choć pomysł ogólnie podoba mi się. Trudno mi bez niepokoju myśleć czym zacznie być Kutno, po tym jak centralne urzędy tam się przeniosą.
-
@Nachasz: nic bym nie chciał. Nie mam misji. Po prostu większą część życia spędziłem w państwach o strukturze federalnej i wiem z własnego doświadczenia w jaki sposób obecność urzędów centralnych poza stolicą przekłada się to na jakość miejscowej infrastruktury. Model bizantyjski (wszyscy ludzie z władzą, wpływami i pieniędzmi „na jednej kupie” wraz z krewnymi i pociotkami) wytwarza to o czym rozmawialiśmy przez chwilę (a co się jakoś zagubiło): podział na umysłową i edukacyjną prowincję z jednej strony, i aroganckie, przez resztę kraju znielubiane getto arogantów – tych co mają lepiej, bo mają – z drugiej.
Uważam taki układ za nie posiadający logicznego uzasadnienia, niekorzystny dla dynamiki rozwoju kraju, wspierający prowincjonalizację kultury i (ponadto) społecznie niesprawiedliwy.
-
telemach :
Po prostu większą część życia spędziłem w państwach o strukturze federalnej i wiem z własnego doświadczenia w jaki sposób obecność urzędów centralnych poza stolicą przekłada się to na jakość miejscowej infrastruktury. Model bizantyjski (wszyscy ludzie z władzą, wpływami i pieniędzmi „na jednej kupie” wraz z krewnymi i pociotkami) wytwarza to o czym rozmawialiśmy przez chwilę (a co się jakoś zagubiło): podział na umysłową i edukacyjną prowincję z jednej strony, i aroganckie, przez resztę kraju znielubiane getto arogantów — tych co mają lepiej, bo mają — z drugiej.
Ciekawe. Muszę tylko przypomnieć sobie ile w ogóle mamy tych urzędów centralnych do podziału. Wtedy może przedstawię jakąś propozycję ich dekoncentracji ^_^
41 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2010/07/jezioro-rozlanego-mleka/trackback/