dwie nowe z wierszami

z książek wydawnictwa Convivo.

Ewy Frączek (autorki paru wcześniej wydanych ksiażek wierszowych) Jedyna taka rzeczywistość (2023) składa się sprytnie z dwóch części: „rzeczywistość” i „jedyna”, obie są o tym samym (podmiot mówiąca kontra świat), z tym że w części pierwszej więcej świata, w części drugiej więcej podmioty (jedynej takiej: to przywilej mowy w pierwszej osobie).

Podmiot mówiąca ma w głowie mnóstwo wiedzy (historycznych syntez, antropologicznych skojarzeń, religioznawczych szlagwortów, dyskurowych dominant i tonik, gazetowych nagłówków, i tych skrzepłych, i tych jednorazowych, etc.), a „świat” (na szczęście?) nie oddziaływa bezpośrednio na p.m., bo przepuszcza ona jego agresywne „strumienie formatujące” przez filtr (postrzępionej) owej wiedzy, pociętej na skrawki i lepionej w jeszcze nie całkiem zhomogenizowane, puchate, ochronne pre‐papier‐mâché. Mowa podmiotu m. jest szybka, rozwiązła^, niemal gorączkowa.

Czasownikiem, który oddawałby sens stosowanych cięć i sklejeń, byłoby zajączkować – w nim spotykają się żywioł pomieszania (poza utartą normę) i migotliwe, nagłe oświetlenia: March Hare z lusterkiem. W części pierwszej Ewa Frączek powołuje nadto swojego socjusza: to „rabi watson z domu cycero”, który jest zestrzeleniem linij rzymsko‐judeo‐anglikańskich^ w jedno; taki Watson, który nie zadaje [naiwnych] pytań S.H., tylko sam robi elementarne; na miarę czasów jest bardziej psycho‐coachem (niekiedy jego potencjalnym klientem) niż nadkozetkowym psychoanalitykiem. W części drugiej znika, ta część bliżej konkretu życia (codziennego i niecodziennego), wiersz poniżej otwiera właśnie ją.

wędrówka ciał

sturęka słonica na macie była jak obietnica
wschodów i zachodów wszystkich
możliwych wszechświatów,
księżyców w pełni, kolorowych planet.

tak właśnie głos instruktorki kazał mi czuć
palce u nogi, wdzięczność do obu nadgarstków.

i wtedy z mocą wskazówki
sylwestra na time square
zaczęła się reinkarnacja.

*

o cholerny zachodzie, dowcipnisiu z greckiego
klasztoru, co przeniosłeś mi ciało w feudalizm
i budziłam się chłopem stulecie po stuleciu, chłopem,
co doczekał się córki akurat wtedy,
gdy przyszli bolszewicy.

a potem żonglowałeś mi jaźnią
wtopioną we wszystkie tkanki jak
pejcze w plecy żarliwych pokutników
i tańczyłam po epokach, wracałam spocona
do ogólniaka, budziłam się feministką z różowym
różańcem macicy, budziłam się zmęczonym
zelenskim, którego tam wcale nie lubią,
choć polskie memy mają inną rację.
a gdy krzyczałam o trochę buddy, trochę
mleka roślinnego, trochę czystej nirwany,
odrzekłeś tubalnie, ze szkiełkiem i okiem
w trójkącie, że czeka na mnie jedynie
chill out przerwy-tetmajera,
chrystus na krzyżu
i muzyka klasyczna.

Jedyna taka rzeczywistość ma własną dykcję, postrzępiony idiom i zamaszysty gest; dobrze wiedzieć, że jest taki punkt w trójwymiarowej przestrzeni DIG.

* * *

Grzegorza Wróblewskiego Niebo i jointy (2023) – w tej książce najciekawszym (dla mnie) jest posłowie (Dawid Kujawa): dopatrza się w wierszach G.W. rzeczy, których sam bym nie znalazł.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *