erpe

Raz tylko w życiu miałem przez chwilę dostęp do realnej Polski, albo raczej – Realnego polski, bo choć wtedy, oczywiście, nie miałem żadnych słów na oddanie odczucia owej chwili, to dziś myślę o nim jak najbardziej w terminach lacanowskich.

Było to jakieś sto lat temu; w nocnym pociągu, którym jechałem (dzieckiem będąc) z całą lub połową rodziny, kompletnie nie pamietam dokąd – ani skąd. Pogoda była taka, jak teraz od paru dni: wiało, okna wagonu zasmagane deszczem, głucha noc; pociąg stanął w okolicach Koluszek i wyrwa w stukocie wyrwała mnie z półsnu.

Za szybą, prócz znikomej liczby świateł, przeważnie czarna, niczym nie oswojona przestrzeń. A tych kilka światełek musiało pochodzić, uznałem wytężając wzrok, z okien jakichś domków, chałup rozsianych po ciemnym, zadeszczonym, zamroczonym limbo, z rzadka i chaotycznie.

I właśnie wtedy. Dygot mięśnia sercowego i tępe łupanie w czaszce. To Polska, pomyślałem. Nic nie widać, nic (prócz wiatru) nie słychać, żyją tu (tam) jacyś ludzie, bo te światła w paru oknach. Wszędzie tak może być i – gdy głucha noc – pewnie jest, poza miastami.

Spytacie, co mnie więc tak poraziło w tym najbanalniejszym z obrazków. To, że (pomyślałem) gdyby tak pójść do któregoś z tych świateł, dotrzeć do domu lub chałupy i zapukać z dzieńdobrem w drzwi albo krzyknąć z pola czy podwórka jakieś jesttamkto, otwórzcie lub wyjdźcie, to oni, mieszkańcy tych domków, najprawdopodobniej zrozumieliby słowa.

Realne. Jedyne.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *