Wyobraźmy sobie kłąb.
Jednym z pierwszych obgryzających to pojęcie jest Douglas Hofstadter, który w G.E.B. (1979) wprowadził (lub zrecyklingował: bez poważnego researchu nie zaryzykuję jednoznacznego orzeczenia) termin tangled heterarchy [splątana heterarchia]. Wrzućcie to w gugla, a zobaczycie, w jak różnych dziedzinach objawią się referencje (w wiekszości już z tego tysiąclecia). Od organizacji (bio‐chem‐fiz) materii żywej, przez narratologię, po teorie zarządzania. Sam D.H. obrazował tangled heterarchy przy pomocy pionu: t.h. było „dziwnym sprzężeniem działającym naraz – paradoksalnie – i w porządku ‘top down’, i ‘bottom up’ ”.
Ale oczywiście wewnątrz kłąbu [tę niepoprawną odmianę stosuję, by podkreślić swoistość znaczenia] pion może być co najwyżej lokalny, no i (też oczywistość) te miliony pioników pozostają w planie opisu.
Mamy co najmniej dwa wystarczające przykłady kłąbu, mózg (powiedzmy dla ustalenia uwagi: ludzki) i [hiper]tekst kultury.
Oba wydają się sieciami (grafami), wobec czego kusi pomysł eksplorowania kłąbu przez lokalne badawcze przejścia. Angielski termin traversal nie ma bodaj dobrego odpowiednika polskiego, np. tree traversal (przez „drzewo” rozumie się tutaj abstrakcyjną hierarchię) polega na przechodzeniu (przemierzaniu) drzewa tak, by odwiedzić każdy węzeł i tylko raz. Dwa klasyczne porządki to właśnie „top down” – od węzła nadrzędnego do każdego z potomków – i „bottom up” – od najdalszego potomka w górę; jednym z „ruchów” jest skok do sąsiada w drzewie, np. zacząć od praszczura, w dół do pierwszego dziecka, potem hyc do kolejnego potomka itd. Miliony pioników owocują milionami dosztukowanych poziom[ik]ów. Albo odwrotnie.
„Pojęcie ‘domu’ po Heideggerze” albo „rozpoznawanie obrazów (od fotoreceptorów siatkówki po gliptotekę^ twarzy znajomych)” to przykłady wysokozorganizowanych traversals, angażujących gmaszyska instytutów, konferencje, czytelnie naukowe, karawany zwierząt jucznych obładowanych sprzętem, mrówcze katalogowanie, tysiące innych agentów [nie przypadkiem: ANT].
Jednak mózg (aktualnie) i [hiper]tekst kultury (wirtualnie) są aktywne naraz wszędzie (choć w zróżnicowanym – jakościowo i ilościowo – stopniu). „Lokalne [badawcze] przemierzanie” pomaga, ale nie wystarcza, a pojęciem kluczowym coraz mocniej wydaje się rezonans, równoległe i rozległe, przekraczające struktury lokalnych piono‐poziomów, pobudzenie wielu naraz „obszarów” kłąbu („oddalonych” od siebie w każdej doraźnie stosowanej metryce).
* * *
W kłąb można wstąpić w dowolnym punkcie (czy raczej: „punkcie”). Andrzej Szpindler wstępował na przykład przez bułkę kajzerkę (2013), „wiarę Kilara” (2015; znajdźcie sobie), parę dni temu wstąpił (tj. opublikowano efekty wstąpienia) przez Murphy’ego Becketta, w numerze 3–4/2022 „Małego Formatu”. Ten ostatni [hiper]tekst wymaga (jak podpowiada automat) 1440 minut czytania (tzn. całej doby). To granica dolna; całościowa percepcja (w granicy – i tak zawiedzie) wymaga raczej tygodni (lub lat).
Szpindler uprawia (nasila się to w czasie) tekst podwójnie totalny. Raz dlatego, że właściwą materią jego pisania nie są (lokalne) piono‐poziomy, a właśnie rezonanse. Jego podróż przez skojarzenia, linki i odsyłacze (wewnątrz których kolejne skojarzenia, linki itd.) to [wielo]jazda bez trzymanki; odbywa się tu jednak nie „przyczynkarstwo”, a bardziej „syntetyzowanie wątków w zestroje”. Po wtóre dlatego, że obok powyżej wskazanego rezonansu dot. tekstu kultury, podaje autor swój własny rezonans wewnątrz‐ [że tak powiem] ‑mózgowy; współ‐bieżny z rezonansem pierwszym. W formach najdzikszych (oczywiście względnie: na tle codziennej praktyki ANT); powiedzmy najkrócej, że są to multimedialne animacje „wcieleniowe”:
Przycupnęliśmy ekipą, poprzebierani za tajniaków, pod pomnikiem, który przypomina hubę omotaną t‑szirtem jakiegoś death-grime’owego boysbandu. [...] Więc kucamy w tym niebie, jego zwiedzanie nieco nam dopiekło, ktoś wzdycha, ktoś pałaszuje sandwicz, zaporowa dawka wzniosłości i tyle podprogowego dobrązowiania.
O co w tym chodzi i po co?
W modniejącym ostatnio dyskursie mówi się o perceptach i afektach; po poskrobaniu pojęcia te ujawniają swój aksjomatyczny charakter. Równie aksjomatyczne jest samo ich odróżnianie. Percept odnosi się do zgody [na stanowioną przezeń możliwość opisu]. Afekt dotyczy braku (przedustanowionej) zgody, dotyczy poruszenia, wytrącenia, przestrojenia. Jednak obydwa są pytaniami, stawianymi kłąbowi.
Szpindler w swoim podwójnie totalnym pisaniu zdaje się mówić: nie ma zasadniczej różnicy. Wspomniany wyżej „plan opisu” jest u niego tożsamy z „planem przeżycia” (opisującego); przez „przeżycie / ‑ywanie” rozumiem (jakoś trzeba) bioelektryczną aktywność mózgu.
I jest on, Szpindler, w tym podejściu bezkompromisowy. To szaleństwo pisać tekst (skryte pytanie: jak długo?!), którego lektura wymaga minimum doby, gdy teksty sąsiadujące na łamach wymagają kwadransa. Szaleństwo – pisać w milczeniu (no, nie do końca; są dzielni ludzie, którzy to przeczytali, podredagowali, skorekcili i i opublikowali).
* * *
Na zakończenie tej wzmiankonoty zadzwonię ostrzegawczym dzwonkiem.
W omówieniu Streszczenia pieśni Julka Rosińskiego (nawiasem mówiąc, stojącym również na prostopadłej siatce poziomu i [gotyckiego] pionu) zadaje retoryczne pytania autor, Dawid Kujawa:
Naturalnie, nadal nikt z prominentnych postaci polskiej kultury literackiej nie odważy się napisać sensownego szkicu o Andrzeju Szpindlerze, nikt też nie zapyta wprost, o co właściwie chodzi Piotrowi Janickiemu [...]
Dzyń: a co, jeśli pora najwyższa przyznać, że pokolenie Kujawy, Skurtysa i in. ma już swoich prominentów (ho ho)? I, co za tym idzie, gdzie te teksty?
1 comment
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2022/05/w-klab-wstapic/trackback/