Tokarczuk o opowiadaniu

Poniższy tekst Olgi Tokarczuk pochodzi z 2004 roku i ma niewątpliwy związek z Międzynarodowym Festiwalem Opowiadania, którego pomysłodawczynią i promotorką była. Ukradłem go z Wydawnictwa Literackiego, z podstron ich witryny zamieszkanych przez pisarkę. Dusi się tam w ciasnym, idiotycznym okienku, cierpi na nie poprawione literówki, jest jak pies wzięty na łańcuch.

A jest to tekst dobrze napisany, zwięzłym, plastycznym językiem. Czy ktoś docenia formę opowiadania, której wielką jest pochwałą, wręcz apologią – czy nie.

Opowiadanie to najbardziej ludzka forma narracji

Powieść służy wprowadzeniu w trans, opowiadanie – oświeceniu. Taka byłaby moja najkrótsza funkcjonalna definicja opowiadania.

Kto wie, czy cała literatura nie zaczęła się od jakiegoś praopowiadania – jednowątkowej mitologicznej narracji, fantastycznej baśni albo po prostu opowieści o tym, co wydarzyło się przedwczoraj sąsiadowi. Od spontanicznego snucia historii do opowiadania jako gatunku literackiego minęło jednak wiele czasu. W skrystalizowanej, doskonałej formie pojawia się w Dekameronie Boccaccia, które funkcjonują do tej pory jako klasyczny wzorzec opowiadania.

Napisanie porządnego opowiadania wymaga reżimu, jasności umysłu i samokontroli. Pisanie opowiadania jest odrzucaniem tego, co zbędne, zmaganie się ze wszelkim nadmiarem: słów, obrazów, pokus autoprezentacji i wymądrzania się. To głęboki wgląd w temat i umiejętność zwerbalizowania tego wglądu. To ciągłe zadawanie sobie pytania: „O co mi chodzi?” i pracowite znajdowanie możliwie najoczywistszej i najdoskonalszej formy ekspresji. W dobrych rękach treść opowiadania sama wyznacza jego formę. To haiku prozy. Wydestylowany duch narracji.

Dla czytelnika dobre opowiadanie może być błogosławionym przeżyciem. Potrafi na zawsze zmienić perspektywę, zadziwić, poruszyć serce, rozśmieszyć. Ma to do siebie, że można je przeczytać w „czasie realnym” – na przykład jadąc autobusem do szkoły czy pracy, podczas obiadu albo przed zaśnięciem. Jest psychologiczną całością i dlatego działa z impetem: inicjuje energię, kulminuje ją i w końcu terapeutycznie wygasza, doprowadzając do małego katharsis. Jest jak pojedynczy treściwy kęs. Dobre – na długo zostaje w pamięci i czasami powraca tak samo intensywnie, jak prywatne wspomnienie.
 
Każdy z nas pamięta kilka takich opowiadań, nawet, gdy były przeczytane lata temu. Obraz niektórych z nich jest tak silny i świeży, a puenty wciąż wywołują dreszcz. Czasami nie pamięta się nawet nazwisk autorów (co swoją drogą może być największym komplementem dla tekstu literackiego – zapomnieć, kto go napisał, ale doskonale pamiętać treść i klimat: wielka literatura nie ma autorów, jest niczyja, to tylko nasze plotkarskie wścibstwo połączone z obsesją porządku bibliotecznego każe nam przywiązywać tak wielką wagę do autorów). Zagłada domu Usherów czy prekafkowskie Wahadło czytane w tę i z powrotem, po kilkanaście razy. To Edgar Allan Poe. Albo Kameleon – Czechow. Pamiętacie Ciągłość parków Cortazara? A 12 opowiadań tułaczych Marqueza, które niosą niektórym nieporównanie większą przyjemność czytelniczą niż wiele z jego powieści. Świat opowiadań jest wielki i różnorodny, kosmopolityczny i wielowarstwowy. Nie ma tu łatwych porównań i uogólnień, opowiadanie dobrze czuje się w każdym klimacie i gatunku. Weźmy poruszający Tatarak Iwaszkiewicza, niewątpliwie Wielkiego Światowego Mistrza tej formy, i weźmy Gogola, Topora i Bichsela – frakcję fantastyczno-absurdalną. Inne światy! Ożywcza i imponująca jest ta różnorodność. Labirynto-opowiadania Borgesa. Baśnio-opowiadania Angeli Carter. Esejo-opowiadania Danilo Kiśa i – choć z zupełnie innej bibliotecznej półki – szokujące, wizyjne opowieści Philipa Dicka. Kogoś z wymienionych można by było wybrać na patrona Biblioteki Opowiadania. Byłyby w niej tysiące półek i dziesiątki tysięcy tytułów. Ani jednej powieści, te możemy sobie podarować. 

Opowiadanie jest zapewne najbardziej naturalną formą snucia opowieści, formą poręczną, o idealnym rozmiarze. Nie dajmy się zapędzić w gąszcz definicji. Potraktujmy opowiadanie jako formę otwartą, pojemną. Wszak dżentelmeni nie dyskutują o ilości znaków czy stron. Dziś pojęcia „opowiadanie” używa się szeroko począwszy od jednowątkowej, klarownej noweli przez, powiedzmy, esej przyozdobiony elementami biograficznymi aż po anglosaskie short story z silnym zaskakującym zakończeniem. I niech tak zostanie. Niech w tej formie zmieści się genialna Śmierć Iwana Iljicza Tołstoja i krótka, koaniczna opowiastka Bichsela; niechże nim będzie silnie spuentowany niesamowity pomysł Dicka i dygresyjne otwarta Encyklopedia umarłych Kiśa.

Trudno powiedzieć, dlaczego opowiadanie pełni rolę drugorzędną na rynku książki i w systemie wartości wydawców. Dlaczego tak mało ukazuje się zbiorów i tematycznych antologii, choć przecież wydawałoby się, że taka antologia byłaby prawdziwie wyzwaniem dla wydawcy. Dlaczego w Polsce tak mało gazet i magazynów decyduje się na druk dobrego opowiadania? 

Wydawcy nie cenią opowiadania. Upierają się, że opowiadania nie sprzedają się i że czytelnik woli zapłacić za trans powieści. Powieść jest postrzegana jako gatunkowo lepsza, solidniejsza. Właściwie, im jest większa, tym lepsza; im ciężej nad nią pracowano i im więcej poprawiano, tym lepiej, zgodnie z kupiecką mentalnością przeliczania wartości dzieła na godziny pracy. Od autorów oczekuje się powieści, a opowiadanie traktuje się jako przerwę w poważnej pracy pisania powieści, jako zapełnienie dziury między jedną książka a drugą, nieszkodliwą zabawę. Opowiadania mają często status drobnostek, literackich gadżetów. Są czymś w rodzaju występów estradowych przed meczem.

Szkoda, bo opowiadanie będzie gatunkiem przyszłości, jestem tego pewna. Nasze postrzeganie rzeczywistości rozbiło się i sfragmentaryzowało; przestymulowani, szybko zaczynamy się nudzić. Percepcyjnie być może jesteśmy podobni dziś do owadów – widzimy wszystko w małych kawałkach, w puzzlach i tylko nieliczni mają odwagę i czas, żeby próbować złożyć to w całość.

Dwa ostatnie akapity są już bardzo, hm, okolicznościowe, zamieszczam je dla kompletności:

Jakiś czas temu w krajach anglosaskich powstał czytelniczy ruch Save Our Short Stories, chrońmy nasze opowiadania. Kampania ochrony i wspierania opowiadania przypomina trochę jedną z ekologicznych inicjatyw: opowiadanie przypomina rzadkiego ptaka, który zginie bez pomocy człowieka. Ta inicjatywa działa w sieci (saveourshortstories.org.uk [domena już nie istnieje – przyp. n.]) i tam też autorzy publikują swoje prace, a internetowi wydawcy nadają temu pewien porządek, powołując do życia internetowe antologie. Ale jest to przede wszystkim kampania, która namawia ludzi do pisania. Opowiadaniowe forum jest otwarte zarówno dla pisarzy znanych, chętnie czytanych i wydawanych w realu, jak i zupełnie początkujących. Do tego święta trwającego nieustająco w sieci może się włączyć każdy, bo opowiadanie jest forma bardzo demokratyczną. Także i z tego powodu, że jego stworzenie nie wymaga specjalnych stypendiów, wydanie – zbyt dużo papieru, a przeczytanie – nie więcej niż jednego posiedzenia, można je połknąć jednym haustem. 

Jesienią I Międzynarodowy Festiwal Opowiadania odbędzie się we Wrocławiu (21–25 października). Jest pomyślany jako ludzkie i przyjazne święto literatury. Polscy i zagraniczni pisarze będą czytać swoje utwory publiczności w wielu miejscach, prawie przez całą dobę. Organizatorami są entuzjaści, Uniwersytet Wrocławski i Miasto Wrocław. A ponieważ głęboko wierzę, że Jerzy Pilch w ogłoszonym niedawno konkursie na polskie opowiadanie odkryje prawdziwe talenty, mam nadzieję, ze wszyscy – autorzy i czytelnicy – spotkamy się we Wrocławiu.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *