zapiski intymne

Jerzy Stempowski, jedna z emblematycznych postaci formacji wymarłej, raz w życiu, we wczesnych latach czterdziestych, prowadził (po francusku) dziennik prywatny Zapiski dla zjawy. Trud ten zadał sobie poniekąd autoterapeutycznie, popadłszy w stan braku sensu po śmierci [owej „zjawy”] Ludwiki Rettingerowej, a przy tym będąc wyzutym przez wojnę z punktów oparcia; charakteryzował ów stan tak [tamże]:

Utraciłem nadzieję, poniechałem dalszej walki, a przecież żyłem nadal i jeden po drugim następowały bezbarwne dni. Przy pełnej świadomości umysłu wiodłem żywot bez znaczenia [...]

Nie przypadkiem Stempowski stał się ważnym węzłem Giedroyciowej „rzeczpospolitej epistolarnej”; wymiana zdań z audytorium, choćby pojedynczoosobowym, była właściwszą mu formą myśli niż pisanie samemu sobie (nie licząc zjaw). Także dlatego Zapiski otwiera mocno sceptycznym akapitem (28 sierpnia 1940):

Zwyczaj prowadzenia dziennika intymnego zawsze mi się wydawał nieco śmiesznym. Dzienniki takie przypominały mi zeszyt, w którym jedna z moich ciotecznych babek pieczołowicie notowała każdego dnia najdrobniejsze objawy swego trawienia. Forma mollis [konsystencja rzadka], zapisywała, wychodząc rano z wygódki. Doznania cenestetyczne towarzyszące trawieniu są bardzo liczne i niezmiernie zróżnicowane, jednakże zapisane wyglądają żałośnie ubogo. Podobnie życie wewnętrzne człowieka pod jego piórem redukuje się do niewielu rzeczy.

Już raz użyłem tego cytatu (w 2008 na poprzednim blogu, w notce o St. Brzozowskim, Goldonim i Fredrze [1]), teraz znalazłem go w ciekawej pracy Małgorzaty Krakowiak O możliwości odbudowy sensu życia („Zapiski dla zjawy” Jerzego Stempowskiego).

Tym ciekawszej, że Krakowiak rzuca specyficzny przypadek Stempowskiego na tło refleksji innych [emblematycznych] postaci w sprawie „zapisków intymnych”.

Na przykład Józef Czapski podczas lektury Journal intime Maine de Birana [1766–1824] notował:

Chcę dziś mówić o tej formie literackiej, gdzie „ja” jest nie do uniknięcia, o pisarzach, dla których [...] mieszanina problemów najbardziej generalnych z przeżyciami najbardziej intymnymi była stylem ich myślenia i odczuwania. [...]

Dla tych pisarzy ich myśli o świecie były ich biografią na równi z ich trawieniem, troskami materialnymi czy analizą swoich osobistych uczuć czy potknięć. [2]

...zatem cioteczna babka Stempowskiego mocno zaniedbała domenę problemów najbardziej generalnych w swoim wygódkowym zeszycie (powiedzmy: szkoda). Tak czy inaczej, Czapski zajmuje tu stanowisko mniej radykalne niż JS, a przy okazji odnotowuje powszechną [w dziejach i terytoriach] praktykę mieszania różnej materii w intymistyce.

* * *

Dziś uwagę czytającej publiczności ogniskuje autobiografia eseistyczna, jako forma nowa. Różni się ona od dziennika intymnego tym, że jest prokurowana w pozaczasie, jako rodzaj sumy, choć przecież trudno sobie wyobrazić, aby mogła powstać bez uprzednio sporządzanych notatek (czy to doszufladowych, czy to publikowanych).

Niemniej, praktyka desegregacji różnego rodzaju przeżyć/doświadczeń jest stara jak pół świata; jeśli dziś uważamy ją za coś nowego, to raczej wskutek przesunięcia wewnątrz wzorca prozy (auto)biografizującej akceptowanej przez rynek wydawniczy; to jeden z wielu symptomów rozszczelnienia gatunkowego.

* * *

W tekście Krakowiak uderzył mnie jednak inny cytat z Zapisków Stempowskiego. Jest to wyznanie jednostkowe, ale w istocie dotyczy całej tej „wymarłej formacji”. Pisze:

Czy wolny czas oraz smak literacki przetrwają? Często myślę, że moje audytorium zniknęło raz na zawsze i że mnie także pora wkrótce udać się jego śladem w nicość. Czyż nie jestem nikomu niepotrzebnym przeżytkiem świata pochłoniętego przez fale? Broniłem się dotąd przed tą myślą, równoznaczną z moralną kapitulacją na modłę Vichy. Jeśli przestanę wierzyć we własny smak i w słuszność mego sposobu istnienia, jakie będę miał prawo do swego miejsca pod słońcem, choćby najbardziej skromnego?

Czemu uderzył? Bo oto Stempowski na pierwszym miejscu wymienia wolny czas.

Czas wolny jest czasem resztkowym: pozostaje po odjęciu od czasu w ogóle czasu zajętego, czyli tego, który konsumują zajęcia wymagane dla „przeżycia” – cudzysłów sygnalizuje, że poza minimum biologicznym (wymaganym dla przeżycia bez cudzysłowu) istnieją również inne minima, wpisane w jednostkowe i ogólne struktury aspiracji.

Czas wolny powinno się rozumieć jako kapitał niemianowany, warunkujący akumulację (lub: uruchomienie) innych, mianowanych kapitałów (kulturowego, społecznego etc.); jest oczywiste, że na przestrzeni dziejów był przywilejem elit. Ilustruje to samo pojęcie „klasy próżniaczej”. Wymarła formacja, której reprezentantem był Stempowski, przylega do klasy próżniaczej; podzwonne dla siebie obserwowała z pozycji [w Polsce] „byłego ziemiaństwa”.

* * *

Co nie wyklucza wkraczania na indywidualne ścieżki, na których czas wolny akumulowano poprzez obniżenie pułapu wielu minimów mianowanych; Stempowski pisze [w liście do Krystyny Marek, 1947]:

To utrzymanie jej [chorej na raka Ludwiki Rettingerowej] przy życiu przez blisko 13 lat było moim arcydziełem, chef‑d’oeuvre, capolavoro, najbardziej udanym i niewiarygodnym przedsięwzięciem, podjętym wbrew wszelkim rozumnym obliczeniom. Do tego musiałem mieć trochę pieniędzy, wbrew pociągowi do abnegacji. W tym celu musiałem wziąć niewielkie zajęcie w banku, napisawszy uprzednio małą rozprawkę o pewnym modnym wówczas rodzaju kredytu, aby móc uchodzić za specjalistę.

Po wojnie prowadził życie prekarne, polegając przy tym na pomocy osób i instytucji (np. paryskiej „Kultury”); akumulował tyle czasu wolnego, ile się dało, poświęcając go na rozliczne dokończone i niedokończone projekty, wśród tych drugich można wymienić np. biografię Owidiusza jako „pierwszego emigranta”, książkę o „starej cywilizacji rolniczej”, inną o „dziejach technik literackich od renesansu do XX wieku” czy jeszcze inną, podejmującą „historię Ligurów”.

W liście do Giedroycia na dwa lata przed śmiercią – o planie napisania tomu esejów streszczających projekty, których nie zrealizował:

Byłaby to książka pożegnalna, rodzaj testamentu.

Zatem swoje pytanie z 1941 („czy wolny czas oraz smak literacki przetrwają?”) rozstrzygnął na własną indywidualną korzyść [kwestia „smaku literackiego” JS wymaga odrębnego zestawu świadectw].

Gdy jednak popatrzy się na zwierzenia współczesnych [twórczych] prekariuszy, których główną troską jest monetyzowanie owoców czasu wolnego – nadal pozostaje ono półotwarte, zabarwione nutą pesymizmu.


PRZYPISY
[1] ...czyli o panu Jowialskim, który, wg Brzozowskiego, „jest straszniejszy od Inkwizycyi hiszpańskiej, i swemi rozczłapanemi pantoflami wydeptuje on skuteczniej samą chęć nowinek niż najdrapieżniejszy fanatyzm. I wszystko w zgodzie z „papką i czapką” (1911)
[2] wszystkie wytłuszczenia w cytatach – moje

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *