czy czytanie jest fajne

W blogonocie „czytanie jest fajne” autorka, RunSendaiRun, krzywi się na sloganistów, tych od tytułowego sloganu, i zadaje szereg pytań. Konkluduje:

Myślę, że ja na swój własny użytek odpowiedziałam sobie na te pytania i byłoby czymś pożytecznym, gdyby inni też to zrobili.

Tak wezwany, odpowiadam poniżej, choć poniewczasie (notka pokazała się we wrześniu 2014).

  1. Czy każda książka jest fajna i warto ją czytać tak samo?
     
    Jasne, że nie każda jest fajna, mało tego: nawet te fajne nie są fajne dla wszystkich (tak samo fajne czy wewogle fajne), Druga część pytania jest ciekawsza. Wystaje spod niej założenie, że można czytać każdą ksiażkę tak samo, oczywiście fałszywe. Ostrze polemiczne polega tu na tym, że – skoro są różne sposoby czytania – „warto” jest wewnętrznie skomplikowane i zróżnicowane. Termin „czytanie” dotyczy zatem b. zróżnicowanej praktyki, za którą kryją się nie mniej zróżnicowane motywacje, cele i tryby ich osiągania. Slogan został zdemaskowany jako... slogan #oh‐wait.

    Jaka jest zatem – jeśli jest jakaś – jego treść? Może taka:

    nieczytanie jest niefajne.

  2. Czy wszystkie książki służą do tego samego?
     
    Literalnie tak: służą do czytania. Na szczęście (pkt 1) już wiemy, że czytanie jest praktyką złożoną i różnorodną, skąd można wysnuć wniosek, że i książki są (chyba) różnorodne [lepiej mieć to jako wniosek, a nie założenie ^].
  3. Czym się różni książka czytana dla rozrywki od książki czytanej dla zdobycia wiedzy?
     
    Literalnie: sposobem użycia (konsumowania). Często idzie to w parze z intencjami autorów/wydawców, którzy predefiniują tryb konsumowania ich produktu: to‐a‐to jest (powiedzmy) „podręcznikiem”, a tamto‐czy‐siamto jest „pociągowym romansem”. Ale oczywiście nie ma obowiązku, aby konsumować w posłuszeństwie „instrukcjom użycia”. Zob. też. pkt 6.
  4. Czy wiedza książkowa jest całością wiedzy?
     
    No weź. Bardziej serio: slogan nie brzmi „czytanie zastąpi ci wszystko inne” #n‑CZCWI.
  5. Jak często korzysta się obecnie z przepisów na blogach a ile razy z książek kucharskich i czy faktycznie istnieją ważne różnice między blogami kulinarnymi a książkami kucharskimi, które sprawiają, że to książki są bardziej wartościowe?
     
    Hm, przepisy kulinarne na blogach też się czyta. Chyba trzeba doprecyzować slogan: „czytanie książek jest fajne” i jego treść – „nieczytanie ksiażek jest niefajne”.

    Co do sedna natomiast, termin „książka” nie oznacza li i jedynie obiektu‐zawierającego‐tekst #or‐compatible. Oznacza również pewną społeczną praktykę (wydawniczą). Oznacza (na dzieńdobry) selekcję (poszukiwania, recenzje wewnętrzne itd.) i opracowanie (redakcję, w tym: merytoryczną, korektę, oprawę itp.). Dziś ta instytucja się nieco dewaluuje (prymat zysku, nadprodukcja, etc.), ale nadal działa.

    W przypadku blogów kulinarnych nie działa (domyślne) założenie „skoro wydano, to miały miejsce selekcja/opracowanie”, potrzebny jest zatem jakiś zastepczy system rekomendacji, umożliwiający odsianie przepisów podejrzanych, a może i skutkujących niesmakiem/chorobą/śmiercią^, od dających jakąś gwarancję zadowolenia. I taki system, oczywiście, się tworzy (polecanki‐szeptanki, rankingi blogów, popularność itd.), wymaga jednak (tak mi się zdaje) znacznie większej aktywności od konsumenta [przepisów].

    Tę różnicę widać znacznie wyraźniej, gdy od kulinariów przejdziemy np. do rywalizacji „podręczniki kontra teksty‐znalezione‐w‐sieci”.

  6. Co to jest „tekst kultury”? Czy należy budować różnice na poziomie moralnym między mną, kiedy czytam dla rozrywki Nowoczesność i Zagładę, a moją koleżanką, która dla rozrywki ogląda Grę o tron?
     
    Zgrupowałem te dwa pytania z pewną nieśmiałością; intencja kryjąca się za ich sąsiedztwem nie jest oczywista.

    Na pytanie o „tekst kultury” można odpowiedzieć pokrótce tak: kultura polega na nawarstwianiu i samoodnoszeniu‐się. Za obiektem kultury idą jego interpretacje, parafrazy, przezwyciężenia, użycia takie‐i‐owakie, również (natychmiast) dopisujace się do „korpusu kultury” i poszerzające „bazę interpretacyjną” (oczywistym przykładem jest podsystem kultury: nauka). I, ze względu na osobliwości ludzkiej komunikacji, są to w potwornej większości twory językowe, teksty (ludzie nie mają powszechnie sprawnego efektora np. wytwarzającego obrazy, mają natomiast b. wydajny językowy sposób komunikacji).

    W drugim pytaniu jest więc może ukryte (ostrze polemiczne!) dopowiedzenie, że, po pierwsze, tekst kultury zawiera [potencjalnie] wszystkie (różnorodne) sposoby robienia użytku z [tutaj:] czytania i, po drugie, że są one względne, zależą od miejsca, w którym do splątanej tkanki tekstu kultury podłączy się podmiot konsumujący. Jasne, dla jednych lektura Baumana jest rozrywkowa, dla innych może być źródłem pierwszej w życiu refleksji na pewne tematy. To samo dotyczy Gry o tron: dla jednych to czysta rozrywka (którą również nie jest łatwo zdefiniować), dla innych powód refleksji nad istotą polityki, grą przygodne vs konieczne dot. różnic między kulturami i 1000 innych tematów. Zob. też pkt 2.

    Ale przeciwko czemu właściwie jest wymierzone to polemiczne ostrze? I skąd się wziął poziom moralny? Czy to chochoł?

  7. Czy wszystkie sposoby czytania są takie same i tyle samo warte? Czy wszystko czyta się w taki sam sposób? Dlaczego nie można powiedzieć, że czyta się gry komputerowe, nawet że czyta się je interaktywnie, jednocześnie tworząc, samemu wpływając w jakimś stopniu na treść pojawiającego się tekstu? Dlaczego nie można traktować gry komputerowej jako tekstu, jeśli dla mnie na przykład gra RPG nie różni się niczym od książki przygodowej: obie porzucam znudzona, kiedy wszystkie tajemnice się wyjaśniają i zostaje tylko do pokonania ostatni boss?
     
    Nie są takie same. Nie ma bezwględnego systemu wartości orzekajacego, co jest bardziej warte od czego. Z pewnością na poziomie jednostkowym, podmiotu konsumujacego.

    Inną jednak treść mają te same pytania, gdy odnoszą sie do zbiorowości (w czasie), do kultury jako systemu. Czy zastąpienie ksiażek grami (w istotnej masie lub po całości) zubaża, czy grozi (z jakiegoś punktu widzenia) ograniczeniem (cywilizacyjnym, edukacyjnym itd.)?

    Intencję sloganistów spróbujmy (hipotetycznie) przeformułować tak:

    [postepujące] nieczytanie książek [w naszej współczesnej zbiorowości] jest niefajne.

    Bo, na przyklad, prowadzi do zubożenia udziału w kulturze, w tekście kultury.

    Inną kwestią jest, czy to prawda (że nieczytanie postępuje). I czy powszechność udziału w „kulturze/tekście kultury” jest wartością bezwzględną, a przynajmniej (powiedzmy) istotną cywilizacyjnie.

    Bo że udział (i to pogłębiony!) w tekście kultury jest jedną z najważniejszych wartości dla RunSendaiRun, to wiemy z innych notek na blogu!

  8. Co powoduje, że tekst cieszy się wśród sloganistów takimi przywilejami? Co z kulturą wizualną? W jaki sposób człowiek ma się nauczyć doceniać piękne przedmioty i artefakty należące do różnych dziedzin sztuki innych niż typografia poprzez oglądanie liter? Dlaczego druk ma mieć pozycję uprzywilejowaną, czemu te same słowa realizowane jako dźwięki albo dźwięki, którym towarzyszy również obraz, muszą być immanentnie gorsze?
     
    Nie są immanentnie gorsze. Są mniej wydajne ze względu na pewne kryteria. Zob. pkt 6, okolice słówka „potworne”. Co do „pięknych przedmiotów” itd., to #n‑CZCWI.
  9. Co z głosem i dźwiękiem? Co z uczestnictwem w przestrzeni trójwymiarowej? Czym się różni czytanie gazety od spaceru?
     
    Po pierwsze #n‑CZCWI. Po drugie i trzecie też. Zwłaszcza spacer.

Hm, starałem się. Ale i tak mam wrażenie, że w odpowiedziach same truizmy.

  1. sara’s avatar

    Myślę, że przemyślałeś tę notkę bardziej niż ja, chociaż ją napisałam. Tak naprawdę zamierzałam w niej trochę‐polemizować z ludźmi, z którymi nie warto polemizować, czyli z takimi, którzy uważają za dowcipny fanpage „Nie czytasz? Nie pójdę z Tobą do łóżka” albo ludźmi, którzy liczą książki (nie wiem czemu, te wszystkie „52 books challenge” i temu podobne, niewątpliwie wyhodowane na samych dobrych intencjach, wydają mi się po prostu obrzydliwe, bo liczenie książek jest obrzydliwe, mam taką somatyczną i natychmiastową reakcję odrzucenia wobec liczenia książek, to powinien być czyn niemoralny), stąd właśnie różne rzeczy, które są oczywiste, jak na przykład, że czytania są przecież różne (różnych rzeczy).

    Jasne, dla jednych lektura Baumana jest rozrywkowa, dla innych może być źródłem pierwszej w życiu refleksji na pewne tematy. To samo dotyczy Gry o tron: dla jednych to czysta rozrywka (którą również nie jest łatwo zdefiniować), dla innych powód refleksji nad istotą polityki, grą przygodne vs konieczne dot. różnic między kulturami i 1000 innych tematów.

    Hmm, tutaj troszkę inaczej to odbieram, osobiście: to znaczy dla mnie ta refleksja i rozrywka czy przyjemność to jest to samo, to znaczy refleksja sprawia mi przyjemność, zobaczenie czegoś w nowym świetle to dla mnie przyjemność i w tym sensie myślałam o rozrywce, raczej niż o powierzchownym czytaniu, żeby dowiedzieć się, co będzie dalej albo żeby odczuwać przyjemność z tego, że tekst jest ładnie napisany, albo że konstrukcje myślowe są logiczne i sprytne.

    Ogólnie, tak uważam, że nie umiem mówić o książkach: czytanie daje mi wiele przyjemności, ale nie umiem potem często określić dlaczego, odbieram lekturę jako taką jako przyjemność (albo rozrywkę), nawet kiedy boli albo ma boleć – myślę sobie wtedy, z przyjemnością, doskonale i dotyczy to nie tylko tego, że sam tekst jest dobry i sam ból jest dobry, ale że myślenie o tym też jest dobre.

    I ostatecznie, im bardziej próbuję coś sensownego napisać, tym bardziej upewniam się, że nie umiem mówić o książkach, umiem najwyżej je czytać (chyba, mam nadzieję).

  2. nameste’s avatar

    sara :

    to znaczy dla mnie ta refleksja i rozrywka czy przyjemność to jest to samo, to znaczy refleksja sprawia mi przyjemność, zobaczenie czegoś w nowym świetle to dla mnie przyjemność

    A wiesz, tu nie byłem pewien, co masz na myśli, a właściwie co ma na myśli tamten napisany fragment Twojej blogonoty (stąd zresztą ten wtręt o trudności definicyjnej). Ale zgadzam się, bo mam podobnie. Parę lat temu ćwiczono przez chwilę w internetach rozróżnienie, chyba w intencji ostre, inte vs emo, że to niby coś kompletnie innego. I pamiętam może nawet wyrażony gdzieś swój odruch sprzeciwu: inte jest pełne emo, dychotomia fałszuje.

    Tak czy inaczej uznałem, że nie powinno się marnować tyle pytań, opatrzonych jeszcze wezwaniem do przemyślenia; że będzie to pożyteczne.

    liczenie książek jest obrzydliwe, mam taką somatyczną i natychmiastową reakcję odrzucenia wobec liczenia książek, to powinien być czyn niemoralny

    Też mam taki odruch, zliczacze przeczytanych przez siebie ksiażek niewiele się różnią od ludzi (przeważnie pochodzenia męskiego), co to chwalą się, że tyle a tyle zaliczyli. Tfy.

  3. sara’s avatar

    Och, pożyteczne absolutnie jest! Przeczytałam, znowu, z przyjemnością.

  4. Ingrid’s avatar

    Ja akurat liczę przeczytane książki. Ale raczej jest to skutek uboczny tego, że sobie zapisuję w notatniczku te przeczytane, więc na koniec roku mogę je sobie podliczyć. Kiedyś musiałam ciągle odpowiadać na pytania typu „Ile książek czytasz w miesiącu, roku?” i chciałam to w sumie sprawdzić.
    I nie ma to nic wspólnego z rekordami i wyzwaniami. A może trochę ma? Może buduję w ten sposób swoje ego w jedynej dziedzinie, w której jestem niezła? :)

    Lista książek pomaga mi zapamiętać, że przeczytałam książki, które nie były warte tego, żeby je zapamiętać. Czasami wpadnie mi w ręce spis sprzed kilku lat i jestem zdziwiona, że przeczytałam wtedy taką czy inną książkę. Albo widzę, czym interesowałam się w tamtym okresie życia. Interesujący dodatek do bloga i dziennika.

  5. Nachasz’s avatar

    @ Ingrid:
    Według mnie to całkiem przydatny zwyczaj.

  6. Nachasz’s avatar

    Na pewno ułatwi pracę przyszłym historykom i archeologom.

  7. beatrix’s avatar

    @Nachasz

    Nawet nie wiesz, jak bardzo potrafi być przydatny. Stosowałam go kiedyś, ponieważ miałam fajny notes, z którym nie wiedziałam co zrobić. I kiedy zaginęła mi deklaracja podatkowa, po przeprowadzeniu intensywnego procesu myślowego, doszłam do wniosku, że musiałam wcisnąć ją do jakiejś książki. Po ustaleniu kiedy otrzymałam deklarację, zajrzałam do notesu i już w trzeciej książce z lutego była, a jakże.

    Nie mam aż tylu refleksji na temat czytania. Czytanie sprawia mi dużą przyjemność. Głowa oczyszcza się z natłoku wrażeń, czego nie potrafię osiągnąć oglądając najbardziej nawet interesujący film. Poza tym czytanie to również dawka ciszy, którą bardzo lubie. Filmy trzeba by oglądać na „mute”, a to nie to samo. Tak, chyba najbardziej lubię czytanie za ciszę.

  8. nameste’s avatar

    @ liczący‐ale‐nie‐oboszący‐się

    OK, może przesadziłem z potępianiem, są różne powody i sposoby książek liczenia. Uogólnione „przepraszam”.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *