W poprzedniej blogonocie chwaliłem system Piano za to, że dając wgląd w początek tekstu, który całkiem przyzwoicie estymuje pojęcie o jego reszcie, zarazem chroni nas przed traceniem czasu na lekturę owej dalszej zapianionej części. Dla przykładu wziąłem teksty z wyborcza.pl: zasłonięty tekst Kublik i odsłonięty (niestety) tekst Olejnik.
Gdy jednak w komentarzach pod blogonotą zeszliśmy na sztukę streszczu, okazało się, że tekst Kublik odpianiono, a komcionauta cześćjacek wziął i go streszcził. Po pierwszym rzucie okiem kręciłem (jak to ja) nosem, wezwano mnie więc, abym sam pokazał, jak sobie wyobrażam właściwsze streszczenie.
I zaczęły się schody.
oryginał
Przychylam się do staromodnego poglądu, że aby z czymś polemizować (także niejawnie), wypada najpierw to coś tak streścić, aby polemizant (osoba, z którą się polemizuje) nie mógł zarzucić fałszywego przedstawienia jego tez czy argumentacji. I dalej: żeby coś streścić, wypada zatem najpierw to przeczytać. Czytajmy więc (poniższe cytaty składają się na kompletny tekst Agnieszki Kublik):
Kobiety, zaprośmy panów do domu. Gary i dzieci czekają!
To tytuł. Nazwałem go (w poprzedniej blogonocie) durnym. No bo jak to. Panowie tak trwale wyszli z domu, że aż trzeba ich zapraszać? Czy może idzie o to, że prawdziwą władczynią domu jest kobieta, i to od jej zezwolenia/zaproszenia zależy ewentualne dołączenie mężczyzn do siedliska domowego? Zapewne Kublik miała na myśli: „zaprośmy panów do garów i dzieci”. Jest tu pewna synekdocha, po której można by dalej pojeździć. Na razie wystarczy powiedzieć, że Kublik lokuje się po takiej stronie (ewentualnej różnicy poglądów), dla której naturalne jest, że dom = gary + dzieci, i że jest taki dom władztwem kobiet. To z tej pozycji przemawia.
I kariera i rodzina? Bądźmy szczere: to nie do pogodzenia. Mężczyźni muszą wrócić do domu, by nam w tym pomóc.
To lead. Tu znowu pokutuje czysta figura retoryczna, bo przecież nie jest tak, że kariera (w sensie: zawodowa) jest dostępna wyłącznie dla bezdzietnych singli. Odejście od czysto patriarchalnego modelu (facet = łowca #sawanna, kobieta = 3K) jakoś się przecież dokonuje, do cholery, choć znacznie, znacznie wolniej, niżby się chciało. Mamy, co więcej, dość dobre rozeznanie w przyczynach tego stanu rzeczy. W skrócie: „bóg i rynek”, sojusz kapitału z katolicyzmem, koliber konserwatywny obyczajowo, ale (neo)liberalny gospodarczo. Neoliberalna baza + katolicka nadbudowa rodzą bękarcią rzeczywistość; wiemy o tym od lat. Kublik też to wie, ale...
Feministki od lat przekonują kobiety (i mężczyzn), że jesteśmy tak świetne, że damy sobie radę i w domu i w życiu zawodowym. Ale to się okazało pułapką. Te dwie role nie są do pogodzenia bez uszczerbku dla żadnej z nich. Kobieta pracująca jest akceptowana pod warunkiem, że w domu wszystko posprzątane, uprane i ugotowane.
...nagle udaje, że nie wie. OK, osłabię: może nie wie, ale powinna. Któż się oto okazuje prawdziwą winowajczynią? Ano, feministka uogólniona! I to jest poważne kłamstwo. Bo to nie feministki przekonują kobiety, że te są tak świetne itd. Do brania sprawy we własne ręce zachęca przecież propagandowy dyskurs neolibu, pomięszany z kultem indywidualności i ukrytą przestrogą przed społecznym samoorganizowaniem się. Coś w stylu „chcesz maybelline? (jesteś tego warta [no, ale musisz wypełnić oczekiwania systemu {nawet w kuchni bądź piękna!}])”.
I jeszcze to retoryczne „kobieta jest akceptowana”. Przez kogo/co – o tym Kublik milczy.
Zaharowujemy się. Bo to my opiekujemy się chorym dzieckiem, my wstajemy w nocy, gdy płacze, kupujemy mu ubrania, podręczniki, odrabiamy lekcje, chodzimy na spacery, organizujemy rodzinne uroczystości. Nawet w weekendy to jest nasz, a nie jego – naszego mężczyzny – obowiązek!
Zbyt często – prawda. (Każde kłamstwo musi zawierać ziarnko prawdy, będzie bardziej przekonujące.)
Ponad 90 proc. Polaków i Polek uważa, że dziecko to sprawa głównie kobiety! 80 proc. młodych kobiet, które dopiero wchodzą w dorosłe życie, przyznaje, że zamierza godzić prowadzenie domu z pracą zawodową (dane za „Wszystko o Ewie” Anny Matei i Krzysztofa Burnetko). Stajemy się ofiarami nowego stereotypu – że za wszelką cenę musimy dać radę. Dosyć!
Ależ oczywiście, że natychmiast pobiegłem szukać Matei & Burnetko! To rozsądna, dostępna za darmo broszura edukacyjna, dotycząca sytuacji kobiet w (polskim) patriarchacie. przygotowana za pieniądze Fundacji Batorego, z bibliografią, w której roi się od feministek! PDF dostępny spod linku, tylko brać i czytać!
Jedyny problem, że tam nie ma tych liczb, co je Kublik przytacza. (Przy okazji, te 17 procent zarobków mniej, które jest niżej, wygląda u M&B tak: „w 2008 roku przeciętne zarobki brutto za godzinę pracy mężczyzn w krajach Unii Europejskiej były prawie 18 proc. wyższe niż kobiet. W Polsce różnica ta była niższa – 9,8 proc.”)
„Aktywność, przedsiębiorczość, niezależność” to hasła tegorocznego, czwartego już Kongresu Kobiet, który rozpoczyna się w piątek. Chcemy w pracy rozbić szklany sufit (tę niewidzialną barierę, uniemożliwiającą kobietom awans), chcemy władzy, więcej i szybciej. Zgoda, ale to się nie uda, jeśli nie oddamy części obowiązków domowych naszym partnerom, ojcom naszych dzieci.
Zaprośmy więc panów do domu! My przebijemy szklany sufit, oni szklaną podłogę. Wszyscy wydostaną się ze szklanej pułapki.
Jak to zrobić? Potrzebne są kwoty wyborcze, parytety w biznesie, elastyczny czas pracy, dłuższe i obowiązkowe urlopy tacierzyńskie, powszechnie dostępne żłobki i przedszkola. No i egzekwowanie prawa, czyli równa płaca dla kobiet i mężczyzn za tę samą pracę (nadal zarabiamy o ok. 17 proc. mniej). To zadanie dla polityków i polityczek. Kongres Kobiet powinien im to zadanie zadać do odrobienia.
I jesteśmy w domu. Feministki – be, Kongres Kobiet – cacy. Przychodzi na myśl także skala, na jaką Agora próbowała rozkręcić medialną zawieruszkę wokół Mikołejki. Przypomnijmy: zaczął od narzekania na nic‐nie‐dające‐społeczeństwu grupy wózkowych oraz kiboli, a skończyło się na flekowaniu oponentek/ów spod hasła „ten agresywny i nierozumny dyskurs feministyczny”. Signum tempori w dzisiejszych mediach zmienia się co wydarzonko polityczne.
A przecież ta lista („kwoty wyborcze, parytety w biznesie, elastyczny czas pracy, dłuższe i obowiązkowe urlopy tacierzyńskie, powszechnie dostępne żłobki i przedszkola. No i egzekwowanie prawa, czyli równa płaca dla kobiet i mężczyzn za tę samą pracę”) to – poza stosunkowo świeżym postulatem parytetów w biznesie – klasyka postulatów feministycznych! No i nie ma co się dziwić, w końcu Kongres Kobiet został powołany do życia w lwiej części dzięki różnym środowiskom feministycznym i profeministycznym.
Nie wiadomo też nadal, w jaki sposób zmuszenie przez Kongres polityków i polityczek do „odrobienia zadania” (którego sama Kublik nie raczyła odrobić) przełoży się na ponurą rzeczywistość mentalną, ujętą w owe (nie wiedzieć skąd wyjęte) 80 i 90 procent. Może Kublik powinna raczej podać linka do Matei i Burnetki, zachęcając gorąco (i przy każdej okazji) do lektury.
Wiadomo – z badań PISA – że w Polsce obecne pokolenie 15‐letnich dziewczynek znacznie lepiej radzi sobie ze zrozumieniem tekstu niż ich rówieśnicy chłopcy. A więc im łatwiej niż mojemu pokoleniu uda się poradzić sobie z mężczyznami.
Tej pointy nie rozumiem. Czy to kryptousprawiedliwienie? Że już dużo ponadpiętnastoletnia Kublik nie zdołała przeczytać ze zrozumieniem 22 stron Wszystko o Ewie? Tak, to tanie złośliwości, ale o co, na litość, jej chodzi?!
problem
Jak streścić to wszystko, co tu powyżej zostało przeczytane? Mnie wystarczyło 9 odsłoniętych procent, aby uznać, że nic sensownego z pełnej lektury nie przyszłoby, gdybym miał dostęp. Teraz mam i widzę, że tekst [autocytat] wiele mówi o tzw. prasie, ale mało o tzw. rzeczywistości. Rzuca ciekawe światło na charakter prokobiecej linii „Wyborczej”. I tyle.
Może właściwym streszczeniem byłby na przykład taki oto opis sensu tego tekstu:
Kublik kłamliwie zarzuca feministkom wpuszczenie kobiet w stereotyp „dam sobie radę sama i z dziećmi, i z karierą zawodową”, oraz (dość idiotycznie) przeciwstawia im nadzieję, że Kongres Kobiet, wpływając na polityków, zmieni sytuację.
Czy jednak należałoby raczej odtworzyć strukturę wywodu Agnieszki K., porządkując lekko jego meandry, nie zapominając przy tym o takim wydźwięku streszczenia, aby czytelnik miał szansę odtworzyć ów główny sens, zawarty w trzech czterech linijkach zaraz powyżej.
Czy taką szansę daje
streszcz?
Czytamy w nim:
Feministki twierdzą, że kobiety mogą jednocześnie pracować i zajmować się domem, zamierza tak robić 80% młodych kobiet. To nowy, krzywdzący stereotyp. 90% Polaków uważa, że zajmowanie się dzieckiem to sprawa kobiet. Kongres Kobiet zajmie się walką ze szklanym sufitem. To wymaga zachęcenia mężczyzn do prac domowych i zmian prawa. Dziewczynki czytają z większym zrozumieniem, więc łatwiej im będzie poradzić sobie z mężczyznami.
Tekst Kublik zasługuje może na skarykaturowanie. Jeśli jednak nie mamy go w łapce i nie wiemy, dlaczego został skarykaturowany, i nie wiemy, w czym został skarykaturowany, co wtedy?
Wtedy musimy mieć jakąś (i niemałą) wiedzę pozastreszczową, albo – całkiem rozwinięty system przedsądów (co do Wyborczej, co do Kublik, co do całej praktycznie rzeczywistości polskiej), wtedy jednak ów streszcz niczego nowego nie wnosi.
Jaki jest zatem cel [takiego] streszczu? Co on daje? Srsly, mnie nadal – niewiele, a jeśli coś, to raczej nieodpartą ochotę (szkodliwą w skutkach! no i nie to obiecywali, obiecywali: „ktoś czyta, aby nie czytać mógł ktoś”), żeby kliknąć w linka i samemu się przekonać, ococho. Ococho, streszczu?
PS Wolno, wolno baśń się baje... Zapisanie (względnie, mam nadzieję, czytelne) mojej lektury tekściku Kublik zajęło mi od cholery czasu, o rząd wielkości dłużej, niż trwało samo czytanie i towarzyszące mu szybkie myśli. Ba, z dokładnością do niespodzianki z Wszystko o Ewie, mogłem po 9% zasadnie podejrzewać, w którą stronę to pójdzie. Streszczanie to ciężka praca, może nie warto się jej podejmować ot tak, bez wyraźnego celu.