W dobrej notce, poniekąd na marginesie „amerykańskiego pomysłu na wojnę z terrorem” [= „wszystkim spuścić wpierdol”], pada stwierdzenie, że:
Bohaterowie komiksowi są generalnie konceptem prawicowym, dokładnie takim jak mściciel grany przez Charlesa Bronsona w „Życzeniu śmierci”. Nawet Batman [...] do problemu przestępczości w Gotham podchodzi od strony WYŁAPAĆ PRZESTĘPCÓW (w dodatku realizując prawicowy ideał milionera‐dobroczyńcy: charity zamiast socjalu), zamiast zastanowić się, skąd się przestępcy lęgną.
Ależ oczywiście.
Gdy się przymierzy strukturę opowieści o superbohaterze do linijki Wurmana‐Nameste (dla przypomnienia: prawicowość = normocentryzm + nieempatyczność + zachowawczość), zaraz wyjdzie, że rola superbohatera, którą jest przywracanie zagrożonego porządku, spełnia z marszu dwa z trzech czynników (normocentryzm i zachowawczość). I zostaje nam zastanowienie się nad nieempatycznością.
Nie mam w głowie pełnego przeglądu komiksowych bohaterów, ale dominują dwie narracje: bohater walczy ze złem ze względu na własną krzywdę z przeszłości (Batman, Punisher), albo dlatego, że ma‐moc‐i‐tak‐trzeba (Superman i podobni). Empatyczność oznacza zdolność emocjonalnego dzielenia losu z innymi, ale posiadanie super‐mocy właśnie wyklucza superbohatera z wspólnoty słabych. Symbolicznym tego wymiarem jest częsty motyw wyrzeczenia (Supermanie, Batmanie, Spidermanie, nie dla ciebie ta‐oto kobieta u boku, masz Misję i do roboty). Zabiegiem taktycznym zaś, pozwalającym odbiorcy tych historii na pozostawanie w emocjonalnym związku z bohaterem, jest myk polegający na chwilowym odebraniu mocy bohaterowi (np. kryptonit) i obiciu mu ryja, żeby poczuł to, co my wszyscy, słabi i upokarzani. Ale gdy moc mu odrośnie, bohater nadal pozostaje siłą typu SuperPolicja (czy SuperNemezis).
A nie siłą, której celem
jest organizowanie słabszych do zbiorowego wysiłku zmiany zastanego porządku, co jest sednem lewicowego stosunku do rzeczywistości, jak relacjonuje – może nieco zbyt długo – notka trzecia. W której mówi się:
superbohater łatwiej wpasowuje się w figurę świadomości fałszywej, „opium ludu”, niż jest wyrazem idei lewicowych. [...] To on/ona ma za nas rozwiązać sprawę.
„Za nas”.
Superbohater jako jednostka (niewątpliwie) wybitna jest zwieńczeniem kultu indywidualnego sukcesu i związanej z nim iluzji nadziei. Bajka u superbohaterze pracuje w samym sednie tej iluzji. Trawestując linkowaną przed chwilą Barbarę Ehrenreich:
At antiwar and labor rallies over the years, I have dutifully joined Jesse Jackson in chanting „Keep hope alive!” – all the while crossing my fingers and thinking, „Fuck hope. Keep us alive.”
...moglibyśmy powiedzieć: „Fuck Superman”, lepiej zmontujmy pozew zbiorowy przeciw korporacji, zamiast biernie czekać w nadziei, że zdążymy trafić na agendę superbohatera zanim dopadnie nas wynajęty przez korpo Chigurh.
Notka druga
w porządku chronologicznym blogodyskusji, do której się odnoszę, jest zła. Jedyną czytelną tezą, jaką tam znajduję, jest:
Bohaterowie komiksów jak Batman, Superman czy nawet Punisher nie są więc sami w sobie ani lewicowi ani prawicowi – lewicowe i prawicowe jest to, co z nimi robi scenarzysta. Na ile jego fabuła będzie się odwoływała do niewzruszonej wiary w wartości absolutne, a na ile będzie wątpić i relatywizować.
Dalej mówi się, że „najsympatyczniejsze postacie to postacie pełne wątpliwości”; oczywiście, są bardziej ludzcy (jak Superman pobity po dawce kryptonitu). Jednak w istocie chodzi jedynie o ruch norm wewnątrz (zasadniczo nietkniętego) normocentryzmu. Choćby przez to, że podlegają one nieustannej historycznej korekcie: przedwczorajszy lewicowy postulat jest dzisiejszym konserwatyzmem.
W epilogu
niniejszej dygresyjnej blogonoty pozostaje mi wyrazić żal, że nie widziałem jeszcze Sucker Punch. Bo jakoś po lekturze tego omówienia żywię nadzieję na (ewentualną) inną optykę wobec poetyki superhirołs i jej odniesienia do rzeczywistości społecznej.
Boję się bowiem, że przegryzienie się przez klasyczny komiks superbohaterski nie przyniosłoby (jednak) rezultatów różniących się strukturalnie od projektów społeczeństwa harmonijnie klasowego czy harmonijnie klasowego w potrzebie, tych klasycznych prawicowych narracji, jakie w swoim czasie omawiałem w blogonocie o Grocholi Tyrmand‐Makuszyńskiej.
PS
Jest już piąta notka (licząc niniejszą za numer cztery).
Oraz szósta.
A także siódma.
Koniec na tym? Nieeeee, ósma.
-
@Sucker Punch:
Ale ten film to rozciągnięty na pełnometrażówkę zabieg ze wspomnianego u WO Superman: Red Son – facet buduje sobie kieszonkowy wszechświat we własnej głowie dosłownie budując w czasie rzeczywistym obóz koncentracyjny dla swoich oprawców – co pozwala mu przetrwać realną niewolę. Czyli: mentalna ucieczka od rzeczywistości w świat gdzie to nasze ego jest górą (ubermensh run), która może – ale nie musi mieć pozytywnych skutków „terapeutycznych”. -
A tymczasem holyłódzki superkomiks zasadniczo nie podważa własnej realności, stając na głowie w pogoni za wiarygodnością efektów (specjalnych).
Jeszcze lepiej: gimbaza łyknęła bez popity wyświechtany mit Supcia gdy tylko obleczono go w ciało holyłódzkiego nastolatka z całym jego emo.
Case study: „Smallville”. -
nameste :
Jednak w istocie chodzi jedynie o ruch norm wewnątrz (zasadniczo nietkniętego) normocentryzmu. Choćby przez to, że podlegają one nieustannej historycznej korekcie: przedwczorajszy lewicowy postulat jest dzisiejszym konserwatyzmem.
Ejże! Czy „nienormocentryczne” jest tylko to, co nie pasiłoby do żadnych znanych norm?
-
nameste :
Mam nadzieję, że zajrzałeś pod link do „linijki W‑N”, tam jest szerzej o normocentryzmie. Nie chciałbym się spierać o same słowa.
Tak, zajrzałem – i „normocentryczny” odruchowo rozumiem właśnie w ten sposób: jako zafiksowanie się na konkretnej normie lub zbiorku norm.
Zmiana stanu normatywnego (ewolucyjnie czy rewolucyjnie) zawsze wiąże się z powstaniem innego stanu normatywnego (choćby polegającego na uchyleniu dotychczasowej normy „X”). Więc na upartego rzeczywiście można powiedzieć o „ruchu norm wewnątrz (zasadniczo nietkniętego) normocentryzmu”, tylko że to jest równie odkrywcze, co stwierdzenie „zawsze jest jakaś pogoda, najwyżej zmieniają się masy powietrza”. Ale słoneczko, burza i śnieżyca to różne rodzaje pogody, a normocentryzm reaka jest inny od normocentryzmu rewolucjonisty. Czy w ogóle można być nienormocentrycznym?
-
Na marginesie (wiem, że nie całkiem NT):
historycznie (i mechanistycznie) rzecz biorąc, nie wgląda(ło) to w realnie istniejącej rzeczywistości zbyt zachęcająco:
http://englishrussia.com/index.php/2009/09/03/the-unknown-russian-comics-books/ -
@telemach&nameste:
Komunikat od Kapitana Obwiesia: YHBT. -
Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Nie mówię.
-
nameste :
@ telemach:
Terra dość incognita, hm, ale czy zostało po tym jakieś echo.
Nic nie pozostało. Nic poza tym co wywiozły osoby prywatne i co jakimś cudem ocalało w prywatnych kolekcjach. Najwidoczniej socjalizm i komiks zostały przez wiadomokogo uznane za niekompatybilne, a gatunek zdefiniowany jako wrogi. I to jest niesamowite, bo początki (w latach 20‐tych) były obiecujące. Potem długo nic, a w okresie schyłkowym już tylko propagandowe pomyje.
Interesujące jest to, że komiks – w przeciwieństwie do filmu i teatru – podzielił los awangardy. Jego twórcy zniknęli, system wymazał ich tak skutecznie, że dopiero teraz nieśmiało odkrywają ich antologie. I to (raczej) nie rosyjskie.Zastanawiam się, czy (gdyby potoczyło się inaczej) nie mielibyśmy dzisiaj zupełnie innej sytuacji. Brak tradycji, do których możnaby ewentualnie nawiązać, brak kontynuacji w kulturze gatunku ( na gruncie naszym).
-
@telemach
historycznie (i mechanistycznie) rzecz biorąc, nie wgląda(ło) to w realnie istniejącej rzeczywistości zbyt zachęcająco:
Nic nie pozostało. Nic poza tym co wywiozły osoby prywatne i co jakimś cudem ocalało w prywatnych kolekcjach.
Przepraszam, Tobie się wydaje, że ten link z englishrussia pokazuje okładki autentycznych rosyjskich komiksów sprzed kilkudziesięciu lat?
-
Jak byście usytuowali As‑a z wielbionej przez ^wo Hydrozagadki?
-
@ wo:
Ale przecież już wcześniej było YHBT, więc chyba nie zauważył czy co? Pomijając, że poziom trollingu jest niski i okładki od razu się kompromitują, choćby samoloty SU w roku 30. -
fronesis :
Pomijając, że poziom trollingu jest niski i okładki od razu się kompromitują, choćby samoloty SU w roku 30.
Ale za to poziom zabawności jest wysoki! Natomiast każdy, kto choć z daleka widział przedwojenny komiks nie uwierzy w taką kreskę i plamę, pomimo El Lissitzkiego i compadres.
-
nameste :
Wydaje mi się, że tak: można być empatycznym i stosować się do etyki sytuacjonistycznej, zamiast fiksować się (popadając w dogmatyzm) na pewnym zestawie norm.
Sądzę, że powinniście to przemyśleć.
Przecież i Ty, i Eli też jesteście zafiksowani na pewnych normach, np. „nie torturuj”, „nie wprowadzaj podatku liniowego”.^wo próbował kiedyś wywinąć się od normocentryzmu twierdząc, że tak czy siak tortury NIGDY nie dają pozytywnych efektów, ergo trzymanie się tej normy jest także uzasadnialne etyką sytuacyjną.
Ja bym tą drogą nie szedł...
-
nameste :
Gdybym utożsamił „pewien pogląd” z „normą”, to też miałbym problem z wyborem drogi.
„Normocentryzm stawia w centrum światopoglądu normę (normy), której się następnie nosiciel czepia jak pijany płotu. Wolny rynek załatwi wszystko, rodzina jest święta, wystarczy przestrzegać dekalogu, a wszystko będzie dobrze, małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny,”
Jak dla mnie: „Wolny rynek załatwi wszystko” jest stwierdzeniem o takim samym statusie, jak: „podatek liniowym jest zuy”
-
Czy próbowałeś już przykładać te linijki do (np. swojego) normocentryzmu w kwestiach językowych?
-
nameste :
Wolnorynkizm jest wprost dogmatem korwinizmu (i podobnych; także: ich historyczne zaplecze) oraz hasłem neoliberalizmu (albo: dogmatem heteronomicznym). „Podatek liniowy jest zuy” jako ocena – znajduje proste, merytoryczne uzasadnienie, które ćwiczyliśmy #ttdkn dziesiątki razy. Status tych dwóch stwierdzeń/poglądów nie jest taki sam.
IMHO ustawiasz chochoła w sprawie wolnorynkizmu. Zresztą skoro wolisz weź tortury kontra aborcję.
Mój punkt będący jest taki, że pojęcie normocentryzmu jest bardzo rozmyte (co sam przed chwilą przyznałeś). Zbyt rozmyte, aby nadawało się jako element linijki, za pomocą której usiłujesz zmniejszyć subiektywność pojęcia ‘prawica’ – bo to jest Twój cel, tak?
W szerszym rozumieniu tego pojęcia wszyscy są normocentrystami.
W wąskim: plączesz w to kryterium słuszności. Słuszny pogląd jest poglądem, niesłuszny – normą.Zresztą – dowód przez słuszność jest linią obrony powszechnie stosowaną właśnie przez normocentrystów.
Ja nie jestem przeciw aborcji „bo tak”, za moim sprzeciwem stoją racje medyczne, demograficzne, historyczne... -
nameste :
to merytoryczne, nie normocentryczne.
Dokładnie to samo powie Ci Gadomski czy Balcerowicz na temat wolnego rynku. I nie, nie jedź Elim Wurmanem – ta symetria nie jest fałszywa.
Nic tak dobrze nie demaskuje normocentrysty (uwaga – typowa dla nauk społecznych EMFAZA), jak zapieranie się: „to nie jest n.centryzm, to tylko zdrowy rozsądek”
Uzasadnienie‐z‐autorytetu (lub: powszechności, uzusu) kontra uzasadnienie merytoryczne, uwzględniające sytuację, rozpoznające mapę racji.
Większość umiarkowanej prawicy powie dokładnie to samo o swoim stosunku do wolnego rynku czy podatku liniowego. Oczywiście oni nie mają racji...
Ty – może jesteś przeciw (jeśli jesteś)
Nie jestem, wielkie nieba, byłem niejasny. To był nibycytat. Taki chwyt stylistyczny, ale mi nie wyszedł.
Za proczojstwo zostałem już sflekowany przez ^wo na syffie, teraz mnie przynajmniej nie glanuj za prolajferstwo.
prawica – bo to zuygrzech & ZagrożonaŚwiętośćŻycia: dogmat.
Chyba nie czytałeś prawicowych działaczy. Owszem, masz rację – podstawowym argumentem jest grzech. Ale dekorują ten argument właśnie argumentami zewsząd: (wyludniamy się, kobieta, która nie urodziła 3 dzieci dostaje na starość pomieszania zmysłów, etc. etc.)
cały kompleks zagadnień związanych z normą wyróżnia prawicę na tle.
Przeanalizuj marksizm obrządku moskiewskiego pod tym kątem...
#off do niedzieli wieczór, ale potem jestem do dyspoozycji.
-
nameste :
Nie widzę powodu, bo nie jestem normocentryczny, w każdym razie nie wobec norm proponowanych przez słowniki / marabutów z RJP.
To już kwestia doboru norm – przecież te, co do których rozchodzisz się z marabutami, też w którymś momencie były słownikowymi, czyż nie? Nie wiem właściwie, ile masz lat, ale czy wiesz, że np. zasadę o łącznej pisowni nie z imiesłowami przyjęto by w 1963 r., gdyby nie medialna panika? Czy w takiej sytuacji walczyłbyś z nią teraz?
Jestem za siłą ekspresywną języka, a przeciw jego spłaszczaniu, to merytoryczne, nie normocentryczne.
Nie no, oczywiście, merytorycznie, każdy ma merytoryczne zamiary. Przecież te wszystkie normy merytorycznie obmyślają merytoryczni profesorowie. Ale czy to znaczy, że każdy przypadek zamiany mi na mnie oceniasz z osobna, czy też może jest to, hm, bezwzględnie – a więc bynajmniej nie sytuacyjnie – stosowana reguła?
-
W ogóle to nie tak miało być, prywatna wycieczka (wtrącona w nawiasie) miała być prowokacją do dyskusji na ogólny temat, czemu osoby często otwarte na postęp i zmiany społeczne wykazują w kwestiach językowych cechy prawicowe (vide #grammarnazi). W międzyczasie dotarło do mnie okrężną drogą, że Jacek miał w okolicach tego tematu notkę, którą słabo sobie zakonotowałem, bo byłem wtedy na urlopie.
nameste :
(wiecie, że teksty klasyków nieustannie – z wydania na wydanie – się zmieniają? raz jest przecinek, raz nie ma; raz imiesłowy indywidualnie miziają się z „nie” (lub się na „nie” boczą”), raz przyklejone; raz jest czas zaprzeszły, a znowuż kiedy indziej go nie ma; raz „wolnemi”, a kiedy indziej „wolnymi”).
Nie wiem, jak to wygląda od środka, ale być może w niektórych przypadkach wydawnictwom bardziej niż zdobywać prawa do poprzednich wydań opłaca się zlecić redakcję klasyka z public domain na nowo. Poza tym korektę trzeba zrobić swoją drogą, więc coś tam sobie zawsze mogą sobie podłubać. A w końcu zmiany zmianami, a i tak stare błędy pozostaną nie poprawione.
Przy okazji, ubawiłem się niedawno, czytając Iliadę tłumaczoną przez Dmochowskiego, w wydaniu Ossolineum/DeAgostini. Wyjaśniono tam we wstępie, że tłumacz stosował imiona rzymskie zamiast greckich, czyli między innymi zamiast Zeusa był Jowisz. Wydawca dzieła, profesor Sinko, pozamieniał wszystkie te imiona na greckie, ale! Zeusa zrobił dwusylabowego, w związku z czym po śmierci profesora podczas przygotowywania kolejnych wydań skrócono wszystkie Zeusy o sylabę (Sinko był wybitnym znawcą, ale co to, to nie). Oczywiście, przy wszystkich tych zmianach trzeba było, czego już nie powiedziano explicite przerabiać resztę wersu, żeby metrum się zgadzało.
I – jeśli dany tekst rozumiem (z oryginalną pisownią z czasów Reja miewam problemy) – na ogół bardziej podoba mi się wersja starsza.
Język jest zwięźlejszy, fraza bardziej elastyczna, różni piszący różnią się sposobem pisania, napisane jawnie żyje i oddycha, jest jakiś fun!I to wszystko z braku wymienionych wcześniej zmian wynikających z reform? Przecież one zwykle są mimo wszystko drobne.
Wiadomo, zmienia się leksyka. Ale nieustanne reformy? Żeby marabutowie uzasadniali swoje istnienie? I ta obowiązkowa urawniłowka? Język, wyznawany przez dzisiejszych redaktorów i korektorów, nudny i płaski jak gazeta? Nie, jestem przeciw normom dzielącym włos na czworo i usztywniającym, a przede wszystkim jestem przeciw nieustannemu dłubaniu w normach.
Ale, ale – przecież reformy niby mają odpowiadać na zapotrzebowanie ludu, są jakby dostosowaniem normy do uzusu. Opowiadasz się w ten sposób za utrzymaniem starego porządku, konserwatysto. ^^J
Co do nudnego i płaskiego języka redaktorów i korektorów się zgadzam i uważam, że marabutowie są winni, zresztą sami poniekąd narzekają, że coś jest nie tak, tylko podchodzą do sprawy od dupy strony, co widać choćby w sprawozdaniu Polityki z ostatniego Failfestu Języka Polskiego. Profesor Aleksander „Zdziczenie” Wilkoń mówi tam o abdykacji polskiej inteligencji z roli strażnika poprawności (abdykacja z roli? hm). Po pierwszej reakcji – „polskiego czego?” – nasuwa się wniosek, że marabutowie sami odebrali (m.in.) ludziom kultury władzę nad językiem, żeby nawiązać do notki Cześćjacka, zastępując ich wyczucie i wrażliwość swoimi ukazami i zaleceniami (tak właściwie nie znam dalszego ciągu tego artykułu, może coś tam było na ten temat, ale wątpię). A swoje istnienie, moim zdaniem, marabutowie starają się uzasadnić wszystkimi swoimi działaniami, do czego nawiązałem kiedyś w komentarzu na blogu pewnej polonistki i redaktorki.
Swoją drogą, to zabawne, że Miodek przywołał stroniącego od marabucenia Baudouina de Courtenay, autora słów:
Lekceważenie [językoznawstwa] znalazło obecnie wyraz, między innemi, w udzielonym mi pośrednio zdaniu, że lingwista może wykładać chyba tylko o tym, gdzie należy stawiać kropkę nad i.
Przecież językoznawcy nadal są postrzegani w taki sposób i sami się do tego przykładają! Ile osób jest w stanie powiedzieć cokolwiek konkretnego o naukowym dorobku takiego Miodka?
Zresztą Baudoinowi de C. też próbowano w pewnym momencie dorobić gębę (dziób?) marabuta, co jest osobnym tematem na hejtnotkę z cyklu „Z dziejów skurwielstwa”, żeby tu już nie przedłużać.
Niechby rozluźniali (wolno i tak, i tak; co komu pasuje – „nie stawiajcie dwójek, tak też jest dobrze”). Ale nie, trwa festiwal przemocy nad językiem.
Akurat uchwała dotycząca nie z imiesłowami łaskawie dopuszcza świadome stosowanie pisowni rozłącznej, choć niektórym (pewnie większości) wygodniej jest o tym nie pamiętać, bo jak tu rozstrzygnąć za każdym razem, czy świadome.
No, wiesz, dziś jest już taki upadek w tym „misianiu”, że łatwiej się dziwić nielicznym przypadkom właściwego użycia. Ale, w zasadzie, tak, indywidualnie, bo interesuje mnie głównie, co kto chciał powiedzieć (co ten ktoś chce zaakcentować albo i nie).
Kiedy mam wrażenie, że najpierw strzelasz, a potem zadajesz pytania, ale nie chcę się o to kłócić, bo i tak chyba tl&b;dr, choć marabutowie są w tej sprawie po twojej stronie.
-
janekr :
„podatek liniowym jest zuy”
Przecież nie jest dogmatycznie zły, tylko klasowo. Dla mnie, dla ciebie i dla naszych starych. Dla Kulczyka pewnie jest milusi. Gdybyśmy nie żyli w demokracji jeden żołądek = jeden głos, to nawet bym nic nie brąchał. Ale sytuacja jest tak popieprzona, że większość działa na swoją szkodę w imię bycia zdominowaną przez ideologię, która kapie z góry (o tak, ona kapie!). Fałszywa świadomość, anyone?
No ale taki marksistowski dyskurs jaki tu zaprezentowałem przed bilionami komcionautów jest obecnie w Polsce niewypowiadalny. Pewnie nawet ciebie skręca, gdy to czytasz, nie? No więc komunikat trzeba wyprasować i powiedzieć „jest zły”, „jest niesprawiedliwy”, „jest nieuzasadniony obiektywnymi regułami rudymentarnej logiki wszechobecnej ekonomii”. Czy co tam. Jeśli odbiorca jest normocentryczny, to trzeba mu wyjechać z normocentryzmu.
-
nameste :
Tak, poza tym: „prywatne zawsze lepsze”. Por. wyżej.
Chochoł. Poważna prawica tak nie pisze.
Poważna prawica odżegnuje się od dogmatyzmu i podpiera się merytoryką równie silnie, jak Ty.nameste :
Sam nie jesteś w stanie odróżnić lukru od ciasta, słabych racjonalizacji od dogmatycznego sedna,
Ano, nie zawsze jestem. W takiej problematyce globalnego ocieplenia mogę tylko wybierać, komu zaufać. W sprawach makroekonomicznych też.
Chyba nie proponujesz przyjąć poważnie kryterium WO – skoro Bush i Wildstein są przeciw teorii GO, to na pewna ta teoria jest prawdziwa?Powiem więcej – zauważam u siebie osłabienie wymagań logicznych dla uzasadnień takich poglądach, z którymi się zgadzam. I jestem pewien, że dotyczy to większości tu obecnych.
inz. Mruwnica :
[Podatek liniowy] Przecież nie jest dogmatycznie zły, tylko klasowo.
O ile dobrze rozumiem naszego Gospodarza, jest dla niego obiektywnie, merytorycznie zły dla społeczeństwa jako takiego.
Mój punkt będący jest taki:
Większość ludzi (oprócz mnie) uważa swoje poglądy za słuszne ORAZ racjonalne. Skoro inni ludzie miewają inne poglądy, to są głupkami bądź niedoukami (WO), bucami (Eli), mają MUZGI wyprane przez Michnika czy WSI24 (wiadomo, kto).
Do repertuaru uzasadnień, dlaczego z pozoru normalny, inteligentny człowiek się z nami nie zgadza, dorzucasz kolejne – bo on jest NORMOCENTRYCZNY.Ja nie zaprzeczam istnieniu zjawiska normocentryczności, ale żeby je wykazać, należy przeanalizować motywy, dla których delikwent ma takie, a nie inne poglądy. I nie zbadać jego zdolność do zmiany poglądów pod wpływem uzasadnień. Powodzenia.
Dlatego uważam, że normocentryczność jako narzędzie do jakoś tam zobiektywizowanego oddzielenia lewicy od prawicy ma znikomą rozdzielczość.
Reszta linijki Nameste‐Wurmana też wydaje mi się niewiele warta.
W sumie sądzę, że najlepszą jest definicja pochodząca jeszcze z marksizmu.
Z pewną modyfikacją – marksizm zakłada, że konflikt ‘kapitał’-‘praca’ jest najważniejszym konfliktem naszych czasów i zarazem opowiada się po stronie ‘pracy’. To jest lewica.
Wbrew pozorom prawica nie opowiada się po stronie kapitału. Prawica przede wszystkim uważa, że wspomniany konflikt nie jest najważniejszy. I tu się zdemaskuję – ja też tak uważam. -
nameste :
Głos odrębny orzeka, że wszelkie maksymalizacje są nieteges i opowiada się za „optymalizacją”.
Głos matematyka mówi, że „optymalizacja” to z definicji maksymalizacja funkcji celu, więc raczej głos odrębny jest nieteges.
powiedziałbym coś innego na temat podatku liniowego: zupełnie mnie nie przekonują uzasadnienia prawicowo/neoliberalne,
No ale to jest Twój problem, jak ktoś chce być przekonany, to sposób znajdzie...
Jako obiektywny i precyzyjny prawicometr?
Jako narzędzie, które ma być choć odrobinę mniej subiektywne, niż „kto jest prawicą, decyduję ja”.
testowania przypadków mocno (i powszechnie) wątpliwych. Na przykład Twojego ^
No i co Ci wyszło?
Bo ^michio twierdzi, że w swoich opowiadaniach propaguję postawy prawicowe, czego ja za diabła nie widzę, no ale nikt nie jest własnym prorokiem. -
nameste :
Obrazowo: maksymalizowanie szczęścia jest przeciwskuteczne
No to optymalizowanie takoż.
Michio chyba zna Cię od lat...
Takie tam i znanie...
-
nameste :
Różnica może polegać na różnicy między równowagą („optimum”) a niepohamowanym podkręcaniem wskaźników.
Przecież równowaga TEŻ jest wskaźnikiem, który Ty chcesz podkręcać...
Czy aby właśnie równowaga – może nawet Harmonia – nie jest Twoim normocentrycznym fetyszem?
A smutny przykład na przekleństwo równowagi jest w Wysokich Obcasach:
Nie jest też dobrym wyjściem utrzymywanie hormonów na średnim poziomie. Może się okazać, że jest go za mało dla prawidłowej gęstości kości, a za dużo, by uchronić się przed rakiem piersi.
Pieprzony świat.
Zupełnie jak z podatkami. Może się okazać, że podatki zbyt niskie, aby zaspokoić rozsądne potrzeby społeczeństwa, są dostatecznie wysokie, żeby zdusić gospodarkę. Taki lajf...
-
Pingback from Dwuosobowa walka klasowa (tym razem) « Fronesis on 2012-04-11 at 02:06
-
Pingback from Jednoosobowa walka klasowa « Fronesis on 2012-04-11 at 02:08
45 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2011/05/superbohater-wali-z-prawej/trackback/